Weronika wracała do domu późno – praca się przeciągnęła, głowa pulsowała od zmęczenia, a w piersiach czuła ciężar wyczerpania. Nie przypuszczała, iż czeka ją nowa fala przykrości i napięcia. Wchodząc do mieszkania, od razu usłyszała znajomy, ale już dawno irytujący głos dobiegający z kuchni:
– O, wreszcie! – sarknęła Jadwiga Stanisławowa, teściowa Weroniki. – Już dawno ciemno, a ty dopiero się zjawiasz. To ma być praca, przez którą zapomina się o mężu i domu?
– Miałam pilny projekt, trzeba było zostać dłużej – spokojnie wytłumaczyła Weronika, automatycznie zdejmując płaszcz.
– Projekt… A mój syn głodny, przy okazji – mamrotała teściowa. – Zlew pełen naczyń, kurz na półkach, a ty wyglądasz jak cień – i to się nazywa żona?
Weronika zmęczonym gestem skinęła głową i poszła się przebrać. Gdy jednak wróciła do kuchni, zastygła w drzwiach. Z sąsiedniego pokoju dobiegała rozmowa Jadwigi i Krzysztofa. To, co usłyszała, wstrząsnęło nią do głębi.
– Wiesz, Krzysiu, ta Kinga – córka mojej przyjaciółki – to zupełnie inna para kaloszy. Mądra, z dobrego domu. I, mówiąc między nami, ma na ciebie oko – przekonywała teściowa. – A to, iż jesteś żonaty? To nie na zawsze…
Weronice ścięło oddech. Krew uderzyła jej do twarzy. Jak można mówić coś takiego? Chciała krzyczeć, rzucić czymś ciężkim, ale zamiast tego weszła do łazienki, by się opanować.
Po chwili wyszła, trzymając się ściany. Krzysztof poderwał się z miejsca:
– Weronika, co się dzieje?
– Nic. Tylko się zdenerwowałam.
– O, jeszcze zachorowała! – dodała Jadwiga. – Pewnie chce zwrócić na siebie uwagę.
Weronika milczała, ale rano poczuła się gorzej. Pogotowie, szpital, badania. W ciągu godziny przekazała Krzysztofowi:
– To nic poważnego. Po prostu… jestem w ciąży. Potrzebujemy spokoju i trochę więcej czułości.
Krzysztof mocno ją objął, łzy szczęścia spływały mu po twarzy. Ale euforia nie trwała długo.
Gdy wróciła do domu, okazało się, iż Jadwiga wciąż tam jest. I co gorsza – nie zamierzała milczeć.
– Na pewno to twoje dziecko? – spytała zimno syna, gdy Weronika na chwilę wyszła.
– Mamo, ogarnij się! – wybuchnął gniewem.
– Ona ciągle gdzieś biega, choćby nie widzisz, jak cię wodzi za nos!
Weronika zastygła w korytarzu. Nie mogła już tego znieść. Weszła do pokoju i stanowczo powiedziała:
– Nie będę się dłużej tłumaczyć ani uginać. To twoje mieszkanie – więc wyjdę. Krzysztofie, decyduj: jesteś ze mną czy zostajesz tutaj. Ale nie pozwolę się już upokarzać. Zostanę matką i wychowam dziecko w miłości, a nie w nienawiści.
– I słusznie! Niech się wynosi – rzuciła z zimnym triumfem Jadwiga.
Ale Krzysztof nie ruszył się za nią. Stał i patrzył na matkę, jakby widział ją po raz pierwszy.
– Myślisz, iż to dla ciebie to wszystko znoszę? Nie, mamo, to Weronikę kocham. A ciebie… tylko mi żal. Odeszłaś od wszystkich. Byłaś cztery razy zamężna – i nigdzie nie znalazłaś szczęścia. A teraz chcesz, żebym słuchał twoich rad? Nie. Wychodzę. I zbuduję rodzinę sam – z Weroniką. Nie wtrącaj się w moje życie.
Odwrócił się i wyszedł:
– Weronika! Gdzie jest nasza duża torba podróżna?
Minął rok. W nowej dzielnicy, aleją parkową, szli we troje: Krzysztof, Weronika i mały Jasio, smacznie śpiący w wózku. MieszkaJadwiga powoli kiwnęła głową, a w jej oczach pojawiła się łza, gdy zrozumiała, iż prawdziwa rodzina to nie władza, ale wybaczenie i wspólne kroki w przyszłość.