Ewa wracała do domu późno – praca przeciągnęła się, głowa była ciężka od zmęczenia, a w piersiach czuła tylko pustkę. Nie wiedziała, iż czeka ją nowa fala przykrości i napięcia. Wchodząc do mieszkania, od razu usłyszała znajomy, ale już dawno znienawidzony głos z kuchni:
– No, wreszcie! – sarknęła Krystyna, teściowa Ewy. – Dawno już ciemno, a ty dopiero przychodzisz. To ma być praca, iż męża i dom można zapomnieć?
– Miałam pilny projekt, musiałam zostać dłużej – spokojnie wytłumaczyła Ewa, automatycznie zdejmując płaszcz.
– Projekt… A mąż głodny, niech ci będzie wiadomo – gderał dalej głos teściowej. – W zlewie stos naczyń, kurz na meblach, a ty wyglądasz jak cień – i to ma być żona?
Ewa zmęczona skinęła głową i poszła się przebrać. Gdy wracała do kuchni, zatrzymała się przy drzwiach. Z sąsiedniego pokoju dobiegała rozmowa Krystyny i Jacka. To, co usłyszała, zwaliło ją z nóg.
– Wiesz, Jacuś, Kasia, córka mojej przyjaciółki, to zupełnie inna para kaloszy. Mądra dziewczyna, z dobrego domu. I, niech ci będzie wiadomo, ma na ciebie oko – mówiła teściowa słodkim tonem. – A to, iż jesteś żonaty, to przecież nie na zawsze…
Ewie zaparło dech w piersiach. Krew uderzyła jej do głowy. Jak można coś takiego mówić? Chciała krzyczeć, rzucić czymś ciężkim, ale w milczeniu weszła do łazienki, by nie wybuchnąć.
Kilka minut później wyszła, trzymając się ściany. Jacek podbiegł:
– Ewa, co się dzieje?
– Nic. Tylko jestem zmęczona.
– No proszę, jeszcze się rozchorowała! – podchwyciła Krystyna. – Pewnie po to, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Ewa milczała, ale rano było gorzej. Pogotowie, szpital, badania. Już godzinę później mogła powiedzieć Jankowi:
– Nic poważnego. Tylko… jestem w ciąży. Potrzebujemy spokoju i trochę więcej troski.
Jacek mocno ją przytulił, a z jego oczu popłynęły łzy szczęścia. Ale euforia nie trwała długo.
Po powrocie do domu Ewa dowiedziała się, iż Krystyna wciąż tam jest. I co gorsza – nie zamierzała milczeć.
– Jesteś pewny, iż to twoje dziecko? – zimno zapytała synowa, gdy Ewa wyszła na chwilę.
– Mamo, ogarniasz się w ogóle? – w głosie Jacka zabrzmiał gniew.
– Ona ciągle wraca późno, choćby nie widzisz, jak cię okłamuje!
Ewa zastygła w korytarzu, słysząc te słowa. Nie mogła już dłużej wytrzymać. Weszła do pokoju i stanowczo powiedziała:
– Nie mam zamiaru się już tłumaczyć ani nikomu dogadzać. To wasze mieszkanie – ja wychodzę. Jacek, decyduj: jesteś ze mną, czy zostajesz tutaj. Ale nie pozwolę, by mnie dalej upokarzano. Będę mamą i wychowam dziecko w miłości, nie w nienawiści.
– No właśnie! Niech sobie idzie! – triumfująco rzuciła Krystyna.
Ale Jacek nie ruszył się za nią. Stał i patrzył na matkę, jakby widział ją po raz pierwszy.
– Myślisz, iż to wszystko znoszę dla ciebie? Nie, mamo, ja kocham Ewę. A ciebie… tylko mi ciebie żal. Odpychasz wszystkich od siebie. Byłaś cztery razy zamężna – i nigdzie nie znalazłaś sobie miejsca. A teraz chcesz, żebym słuchał twoich rad? Nie. Wychodzę. Będę budować rodzinę z Ewą. Nie wtrącaj się w moje życie.
Odwrócił się i wyszedł:
– Ewa! Gdzie nasza torba podróżna?
Minął rok. W nowej dzielnicy, alejkami parku, szli już we troje: Jacek, Ewa i mały Jasio, spokojnie śpiący w wózku. Mieli teraz własne mieszkanie, na które oboje pracowali. Było trudno, ale byli szczęśliwi.
– Zimno się robi – zauważył Jacek. – Wracamy?
– Czas. Jasio zaraz się obudzi.
Ale wtedy Ewa dostrzegła coś dziwnego. Ktoś szedł za nimi, chowając się za drzewami.
– Jacku, ktoś nas śledzi.
Jacek zatrzymał się gwałtownie:
– Mamo! Przestań! Jak długo jeszcze będziesz się bawić w szpiega?
Zza drzewa wyszła Krystyna. Ewa nie poznała jej od razu. Nie była już sobą – przygarbiona, wyczerpana, z zagasłym spojrzeniem.
– Ja… przepraszam. Chciałam tylko zobaczyć wnuka. Choć na chwilę…
– Mogłaś przyjść normalnie. Wiesz, gdzie mieszkamy – sucho odpowiedział Jacek.
– Nie mogłam. Wstyd. Ja… zrozumiałam wszystko. Wybaczcie mi oboje. Byłam w błędzie. Ewo… nie mówiłam tego ze złości. Naprawdę myślałam, iż zrujnujesz mu życie. A okazało się, iż to ja byłam problemem…
Ewa milczała. Wciąż słyszała w głowie jej dawny głos. Ale teraz przed nią stała nie groźna teściowa, a stara kobieta, która błaga o przebaczenie.
– Idziemy do domu. jeżeli chcesz, możesz iść z nami. O ile Jacek nie ma nic przeciwko – powiedziała w końcu.
– Mamo, nie mam. Ale tylko pod warunkiem, iż będziesz szczera. Bez pretensji, bez wtrącania się.
– Przysięgam. Chcę was tylko czasem widzieć. Jasia. Was oboje. Nic więcej mi już nie trzeba…
Tym razem Ewa nie chowała urazy. Szli razem. Jasio spał, a Krystyna, w milczeniu, z ledwo dostrzegalnym uśmiechem, pchała wózek. Przeszłość została za nimi.
Nawet żelazne serca mogą nauczyć się kochać.