Teściowa bawi się z dzieckiem i zadowolona wychodzi, a ja zostaję z pracą i uśmiechem…

polregion.pl 1 miesiąc temu

Teściowa przychodzi, pobawi się z dzieckiem — i odchodzi zadowolona. A ja — gotuj, sprzątaj, uśmiechaj się…

Kiedy przeczytałam artykuł zatytułowany „Nie chce mi się siedzieć z wnukami w weekendy”, pomyślałam: to chyba o moim życiu. Temat okazał się boleśnie znajomy — szczególnie dla tych, którzy znaleźli się w sytuacji „gospodyni domowej z małym dzieckiem i teściową u boku”.

Mój synek nie ma jeszcze roku. Ma jedną babcię — mamę mojego męża, Irenę Kazimierzówną. Aktorka teatralna na emeryturze, ale z artystyczną duszą i dramatyzmem w głosie po dziś dzień. Przy każdej okazji zapewnia, jak bardzo kocha swojego wnuka. „Zawsze jestem blisko, zawsze gotowa pomóc!” — brzmi pięknie, ale rzeczywistość… no cóż, inna.

Po wcześniejszej emeryturze zyskała mnóstwo wolnego czasu i pustych dni w kalendarzu. I oto przychodzi. Nie po to, żeby pomóc, nie po to, żeby zastąpić mnie na kilka godzin — ale „w odwiedziny”. I zawsze w weekend, kiedy mąż jest w domu. Uwielbia, gdy „wszyscy są na miejscu”. Czasem przyprowadza ze sobą teścia, ale on to osobny temat, żyje własnym życiem, śpią choćby w osobnych pokojach.

I teraz wyobraźcie sobie: maluch wrzeszczy, ząbkuje, brzuszek boli, ja cała na nerwach, bez snu od dwóch nocy, wyglądam jak cień. A tu nagle obwieszczenie: „Pomoc nadciąga!” — i tą „pomocą” okazuje się elegancka Irena Kazimierzówna, z zabawkami i torebką ptasiego mleczka. Siada w ulubiony fotel, bierze wnuczka na ręce, robi zdjęcia, całuje, śmieje się. Wszystko fajnie, ale przy tym ja muszę być nie tylko gościnną gospodynią — muszę powitać ją w gorącym, lśniącym, idealnym domu.

Z początku myłam podłogi przed jej wizytą, piekłam sernik, gotowałam rosół, robiłam sałatkę. Potem dotarło do mnie: nie daję rady. Przerzuciłam część obowiązków na męża. A on, biedaczek, po tygodniu pracy marzy tylko o ciszy. Ale „mama przyjeżdża” — i koniec. Rzuć relaks, wypoleruj wannę, zetrzyj kurz, wytrzyj dziecku nosek.

Teściowa nigdy nie przyszła, żeby po prostu powiedzieć: „Odpocznij, ja posiedzę z maluszkiem, idź się położyć”. Nie. Ona przychodzi się rozerwać. Pobawiła się — i poszła. jeżeli się znudzi — bierze torebkę i wychodzi. Czasem nie posiedziała choćby pół godziny. A u mnie zostaje sterta naczyń, zmęczone dziecko i zero ulgi. Ale potem sąsiedki chwalą: „Ach, co za babcia! Zawsze przy dziecku, taka troskliwa”. No tak… przy dziecku — ale nie przy tym, przy którym trzeba.

Doradzano mi: „Nie gotuj. Nie sprzątaj. Niech widzi, jak jest naprawdę”. Ale spróbujcie sami — gdy ona patrzy z dezaprobatą na każdy pyłek, na niedomyty kubek. Mąż też pyta: „No i co, nie można mamy przyjąć raz w tygodniu?”

A ja czuję się winna. Jakbym była egoistką. Jakbym nie chciała, żeby moje dziecko miało babcię. Ale czy to pomoc? To raczej pokaz miłości — na pokaz. Synuś, wnuczek, rodzina! A potem — do domu, przed telewizor. Ja zostaję z brudnymi talerzami, nieprzespanymi nocami i zszarganymi nerwami.

Prawdziwa pomoc to, gdy babcia bierze wnuczka do siebie. Gdy naprawdę daje ci wolny weekend. A nie urządza przedstawienie w twojej kuchni. Tak, nie musi. Ale ja też nie jestem pokojówką, żeby wydawać przyjęcia co niedzielne popołudnie. Jestem matką. Zmęczoną, niewyspaną i ledwo trzymającą się na nogach. I podczas gdy wszyscy вокруг восхищаются, jaka to wspaniała babcia, ja marzę tylko o tym, żeby choć jeden weekend nikt nie dzwonił do drzwi z pudełkiem czekoladek i zdaniem: „No to jak tam u was?”

Dzięki, iż wysłuchaliście…

Idź do oryginalnego materiału