Teść odwiedza nas codziennie i zjada wszystkie zapasy, rozmowy z żoną nic nie dają

twojacena.pl 6 godzin temu

Teść zaczął do nas przychodzić codziennie. Nie mam nic przeciwko gościom, ale on wyjada wszystko, co mamy w domu. Próbowałem porozmawiać z żoną, ale to jak grochem o ścianę.

Pół roku temu razem z moją żoną Małgorzatą podjęliśmy trudną, ale konieczną decyzję – przeprowadzkę do innego miasta. Wcześniej mieszkaliśmy na obrzeżach Łodzi, pracowaliśmy razem w fabryce i jakoś sobie radziliśmy. Nie żyliśmy w luksusach, ale i nie głodowaliśmy. Rozumieliśmy się bez słów. Nie było kłótni, nie było pretensji. Ale wszystko się zmieniło, gdy w zakładzie zaczęły się zwolnienia. Najpierw „zredukowało” Małgosię, potem i mnie.

Oszczędności prawie nie mieliśmy – dwoje dzieci, kredyty, a wszystko, co zarabialiśmy, szło na jedzenie i rachunki. Wydawało się, iż świat się wali. Wtedy pomocną dłoń wyciągnął jej ojciec – mój teść. Mieszkał w Gdańsku i wynajmował swoje kawalerko na peryferiach. Mieszkanie było w kiepskim stanie, wymagało remontu, ale przynajmniej był dach nad głową.

Przenieśliśmy się tam – byłem mu naprawdę wdzięczny. Ten gest w tamtym momencie wydawał się zbawieniem. Pierwszy miesiąc był koszmarem: pieniędzy prawie nie było, z trudem wiązaliśmy koniec z końcem, żeby dzieci miały co jeść, a rachunki były opłacone. Szukałem pracy – bez skutku. Ręce opadały, ale się trzymałem. Małgosia zajmowała się domem i dziećmi, a ja próbowałem znaleźć cokolwiek, żeby nie zwariować.

Gdy dostałem pierwszą zaliczkę w nowej pracy, mało się nie rozpłakałem. Znowu mogłem oddychać. Pracowałem do nocy. Wracałem późno, ale z uczuciem, iż jakoś się wygrzebujemy. Część pieniędzy zacząłem oddawać teściowi – za czynsz i po prostu z wdzięczności. Myślałem, iż wszystko się układa. A okazało się, iż to dopiero początek.

Teść zaczął przyjeżdżać. Często. Najpierw „tylko na chwilę”, potem „na obiad z wnukami”, a w końcu – codziennie. I niestety, nie po to, żeby pomóc. Nie prał, nie naprawiał, nie zajmował się dziećmi. Po prostu siadał w kuchni, włączał telewizor i jadł. Wszystko. Co. Było.

Małgosia gotowała – śniadanie, obiad, kolację. A ja, wracając do domu, znajdowałem tylko pusty garnek. Zauważyłem, iż jedzenie z lodówki znika. Milczałem. Cierpiałem. Ale w końcu i ona zaczęła narzekać: jest zmęczona. Mówi, iż gotuje od rana do wieczora, a jedzenie – znika. A ja patrzę na nią i myślę: no dobra, dzieci mamy dwoje… po co nam trzeci, dorosły?

Zebrałem się w sobie. Usiadłem z teściem do rozmowy. Bez krzyku, spokojnie. Wytłumaczyłem, iż rozumiemy, iż jesteśmy wdzAle on tylko westchnął, pokiął głową i następnego dnia znów pojawił się na obiedzie, jakby nic się nie stało.

Idź do oryginalnego materiału