Przy północy zadzwonił telefon. Agata właśnie zdrzemnęła się przy spokojnym oddechu męża, a nagły dzwonek telefonu wyrwał ją z tego stanu. Serce załomotało niespokojnie — o tej porze nie spodziewała się dobrych wieści.
— Piotrze, — delikatnie szturchnęła męża. — Piotrze, obudź się! Telefon.
On gwałtownie usiadł na łóżku, sięgając po słuchawkę. Agata z napięciem obserwowała, jak jego twarz zmieniała się z każdą sekundą, stawała się coraz bledsza.
— Jak to… kiedy? — zapytał stłumionym głosem. — Tak… tak… rozumiem. Zaraz będę.
Piotr powoli odłożył telefon. Jego palce drżały.
— Co się stało? — wyszeptała Agata, już domyślając się, iż wydarzyło się coś nieodwracalnego.
— Janek z Magdą… — przełknął ślinę. — Wypadek. Oboje. Na miejscu.
Pokój wypełniła ciężka cisza, przerywana jedynie tykaniem zegara. Agata patrzyła na męża nie mogąc uwierzyć.
Dopiero dwa dni temu wszyscy siedzieli razem w kuchni, pili herbatę, Magda dzieliła się przepisem na nowe ciasto. A Janek, najlepszy przyjaciel Piotra jeszcze z czasów studenckich, opowiadał dowcipy o rybach.
— A Hania? — nagle przypomniała sobie Agata. — Boże, co z Hanią?
— Była w domu, — Piotr pospiesznie zakładał spodnie. — Muszę jechać, Aga. Trzeba identyfikacji. I w ogóle.
— Pojadę z tobą.
— Nie! — Odwrócił się ostro. — Zuzia zostanie sama. Nie ma sensu jej straszyć w środku nocy.
Agata kiwnęła głową. Mąż miał rację — nie warto było wciągać dwunastoletniej córki w tą tragedię. Przynajmniej teraz.
Nie zmrużyła oka przez całą noc. Krążyła po mieszkaniu, co chwilę zerkając na zegar. Zaglądała do śpiącej Zuzi — ta spała spokojnie, podkładając dłoń pod policzek, a jej rude włosy rozsypały się po poduszce. Taka niewinna, taka bezbronna.
Piotr wrócił nad ranem — zmęczony, z czerwonymi oczami.
— Wszystko się potwierdziło, — powiedział znużonym głosem, siadając w fotelu. — Czołówka… z ciężarówką. Nie mieli szans.
— A co teraz z Hanią? — zapytała cicho Agata, stawiając przed mężem filiżankę mocnej kawy.
— Nie wiem. Została jej tylko babcia na wsi. Bardzo stara, ledwo chodzi.
Zamilkli. Agata patrzyła przez okno, gdzie wstawał szary, wilgotny świt. Hania, chrześnica Piotra, była rówieśniczką ich Zuzi. Jasna, cicha dziewczynka, zawsze trzymająca się nieco na uboczu.
— Wiesz, — zaczął powoli Piotr, — myślę… A może wzięlibyśmy ją do siebie?
Agata gwałtownie się odwróciła:
— Mówisz poważnie?
— A co? Miejsce jest, pokój wolny. Jestem jej ojcem chrzestnym. Nie oddam dziecka do domu dziecka!
— Piotrze, ale to… to bardzo poważna decyzja. Trzeba to przemyśleć. Poradzić się Zuzi.
— A co tu myśleć? — uderzył pięścią w stół. — Dziewczynka została bez rodziców! Moja chrześnica! Nie spojrzę sobie w oczy, jeżeli zostawię jego córkę!
Agata przygryzła wargę. Oczywiście, mąż miał rację. Ale to wszystko działo się zbyt szybko, zbyt niespodziewanie.
— Mamo, tato, co się stało? — senny głos Zuzi sprawił, iż oboje podskoczyli. — Dlaczego wstaliście tak wcześnie?
Wymienili spojrzenia. Moment prawdy nadszedł szybciej, niż się spodziewali.
— Córciu, — zaczęła Agata, — usiądź. Mamy… bardzo złe wiadomości.
Zuzia słuchała w milczeniu, tylko oczy stawały się coraz większe. A kiedy ojciec powiedział, iż Hania zamieszka z nimi, nagle wstała:
— Nie! — krzyknęła. — Nie chcę! Niech jedzie do babci!
— Zuzia! — zgromił ją Piotr. — Jak ci nie wstyd! Człowiek ma takie nieszczęście…
— A co mnie to obchodzi? — oczy dziewczynki błyszczały złością. — To nie moje problemy! Nie chcę z nią dzielić domu! I was nie chcę dzielić!
Wybiegła z kuchni, trzaskając drzwiami. Agata bezradnie spojrzała na męża:
— Może faktycznie nie powinniśmy się spieszyć?
— Nie, — odpowiedział stanowczo. — Decyzja zapadła. Hania zamieszka z nami. Zuzia się przyzwyczai.
Tydzień później Hania przeprowadziła się. Cicha, blada, zgaszonym wzrokiem. Prawie nie rozmawiała, tylko kiwała głową w odpowiedzi na pytania.
Agata starała się otoczyć ją opieką. Gotowała jej ulubione potrawy, kupiła nową pościel z motylkami.
Zuzia demonstracyjnie ignorowała Hanię. Zamknęła się w swoim pokoju, a gdy spotykały się na korytarzu — odwracała się i przechodziła obok.
— Przestań się tak zachowywać! — upominał ją ojciec. — Miej trochę sumienia!
— A co ja takiego robię? — odpyskiwała Zuzia. — Po prostu jej nie zauważam. Mam do tego prawo! To mój dom!
Napięcie w domu rosło z każdym dniem. Agata krążyła między dziewczynkami, starając się łagodzić sytuację. Ale im bardziej się starała, tym gorzej się działo.
A potem zniknęły kolczyki. Ulubione, złote, z małymi diamentami — prezent Piotra na dziesiątą rocznicę ślubu.
— To ona je wzięła! — wybuchła Zuzia, gdy Agata odkryła brak. — Widziałam, jak wchodziła do waszej sypialni, kiedy nie było was w domu!
— Nieprawda! — po raz pierwszy od początku całej sytuacji przemówiła Hania. — Nic nie brałam! Nie jestem złodziejką!
Wybiegła płacząc do swojego pokoju. Piotr zmarszczył brwi patrząc na córkę:
— Specjalnie to robisz, prawda? Chcesz ją wygnać?
— Mówię prawdę! — Zuzia tupnęła nogą. — Udaje! Udaje nieszczęśliwą, a sama…
— Dość! — przerwała jej Agata. — Nie kłóćmy się. Znajdzie się to. Może sama je gdzieś odłożyłam i zapomniałam.
Ale trzy dni później ze szkatułki zniknął pierścionek. Jedyna pamiątka po matce Agaty.
— I co teraz, też przypadkiem zniknął? — zapytała złośliwie Zuzia. — Czy będziemy udawać, iż nic się nie dzieje?
Stała po środku salonu, ręce w bokach — niczym mała furia. A w drzwiach stała blada Hania, przygryzając wargi i mrugając często, jakby powstrzymywała łzy.
Agata przenosiła wzrok z jednej dziewczynki na drugą. I po raz pierwszy od tych dni wydawało jej się, iż coś zaczyna rozumieć.
Agata usiadła na brzegu wanny, kręcąc w rękach butelkę z zielonym płynem. Proste rozwiązanie przyszło jej do głowy zupełnie przypadkowo, gdy właśnie przemywała cięcie Hani. Zielenina. Tak samo uciążliwa jak kłamstwo, i równie widoczna jak prawda.
Czekając, aż wszyscy zasną, wyjęła ze szkatułki biżuterię. Każdy pierścionek, każde kolczyki oznaczyła maleńkimi kropeczkami.
— Co ja robię? — szepnęła w ciemność. — Boże, do czego to doszło…
Następnego ranka zniknął wisiorek. Przy śniadaniu było cicho. Hania smętnie kiła się w owsiance, Zuzia demonstracyjnie odwróciła się do okna. Piotr ponuro pił kawę.
— Dziewczynki, — Agata starała się mówić spokojnie. — Pokażcie mi ręce.
Spojrzały na nią zaskoczone.
— Po co? — zmarszczyła się Zuzia.
— Po prostu pokażcie.
Hania jako pierwsza wyciągnęła ręce — czyste, bez plamki. Ale Zuzia się ociągała.
— Nie pokażę! — próbowała wstać od stołu.
— Siadaj! — grzmiał głos ojca. — Pokaż ręce matce natychmiast!
Zuzia, przygryzając wargę, wytarła ręce. Na opuszkach palców zieleniły się maleńkie kropki.
W kuchni zapadła głęboka cisza. Słychać było tykanie zegara na ścianie, szum w rurach, ciężki oddech Piotra.
— Ty… — Zatkało go z wściekłości. — Oskarżałaś Hanię, a sama…
Zuzia zerwała się, przewracając krzesło. W jej oczach pływał strach i coś jeszcze — może wstyd?
— Nie znoszę was! — wykrzyknęła. — Wszystkich nie znoszę!
Zanim ktokolwiek zdążył ją zatrzymać, wybiegła do przedpokoju. Trzasnęły drzwi wejściowe.
— Zuzia! — Agata rzuciła się za nią, ale mąż ją zatrzymał.
— Daj jej ochłonąć, — powiedział szorstko. — Niech pomyśli o swoim zachowaniu.
Ale czas mijał, a Zuzia nie wracała. Telefon milczał. Wieczorem Agata już nie miała dla siebie miejsca.
— Trzeba zadzwonić na policję, — powiedziała drżącym głosem. — Już się ściemnia…
I wtedy Hania, która milczała cały dzień, nagle się ożywiła:
— Wydaje mi się, iż wiem, gdzie może być.
— Skąd? — zdziwiła się Agata.
— Czasem ją widywałam. Lubi siedzieć w starym gazebie w parku. Tam, gdzie staw.
— Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś? — Piotr uniósł brew.
— Nie pytaliście, — wzruszyła ramionami Hania. — Pójdę po nią. Sama. Proszę.
Agata spojrzała na męża. W głosie Hani było coś — jakaś nowa, nieznana nuta. Pewność? Zdecydowanie?
— Idź, — skinęła głową.
Minęła godzina. Kolejna. Za oknem zapadł zmrok, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
Na progu stały obie dziewczynki — rozczochrane, zaczerwienione. Zuzi oczy były spuchnięte od łez, ale nie było w nich już złości. A Hania… Hania po raz pierwszy od tamtego czasu się uśmiechała.
— Mamo, — cicho powiedziała Zuzia. — Przepraszam. Ja… wszystko oddam.
— Wiem, kochanie, — przytuliła córkę Agata. — Wiem.
— Po prostu pomyślałam… — Zuzia pociągnęła nosem. — Myślałam, iż teraz to ją będziecie bardziej kochać. Ona jest taka biedna. A ja…
— Głupia, — przerwała jej Hania. — Głupia jesteś, Zuza. Miłość nie da się ukraść. Albo jest, albo jej nie ma.
Agata zdziwiona wpatrywała się w pasierbicę. Skąd w dwunastoletniej dziewczynce tyle mądrości?
— Rozmawiałyśmy, — wyjaśniła Hania, zauważając jej spojrzenie. — Przemyślałyśmy wszystko. O wszystkim.
— A wiecie co? — Zuzia nagle uśmiechnęła się przez łzy. — Ona jest świetna. Hania nasza. Wyobraźcie sobie, też lubi „Harry’ego Pottera”! I w szachy gra! Mamo, może mogłaby zamieszkać w moim pokoju? No, proszę!
Agata poczuła, jak głos jej więźnie. Objęła obie dziewczynki, przycisnęła je do siebie. Gdzieś w głębi mieszkania głośno smarczał się Piotr.
Później, kładąc dziewczynki spać, usłyszała ich szept:
— Słuchaj, a można bym cię siostrzyczką nazywała? — doszedł głos Zuzi.
— Możesz, — w głosie Hani brzmiała uśmiech. — Ale pod jednym warunkiem.
— Jakim?
— Naucz mnie robić bransoletki. Te twoje są takie piękne…
Agata cicho przymknęła drzwi. W kuchni czekał Piotr — z dwoma kieliszkami.
— Wiesz, — zadumał się, rozlewając rubinowy płyn, — chyba Piotrek z Magdą się teraz cieszą. Tam, na górze.
— Myślisz? — wzięła kieliszek.
— Jestem pewien. Ich dziewczynka jest w domu. W rodzinie. I teraz ma siostrę.
Za oknem mrugały gwiazdy. Gdzieś daleko szczekały psy. A w pokoju dziewczęcym dwie dziewczynki, jeszcze niedawno obce sobie, szeptały o swoich sprawach, stopniowo stając się prawdziwymi siostrami.