No problem, oto przepisana historia w polskim stylu:
Pewnego dnia, gdy siedziałem przy oknie w swoim starym drewnianym fotelu, popijając czarną kawę bez cukru, usłyszałem głośne *łup* w szybę. Kawa wylała mi się na dłoń, aż syknąłem z bólu.
No, do jasnej cholery! mruknąłem, ocierając poparzoną skórę.
Nie musiałem choćby wyglądać, żeby wiedzieć, co się stało. Znowu te małe urwisy z sąsiedztwa kopnęły piłkę w mój dom. Wyszedłem przed dom, złapał piłkę i cisnąłem ją z powrotem. Dzieciaki rozbiegły się jak wróble.
Miałem już wracać, gdy nagle zauważyłem go. Stał na końcu mojego podwórka rudowłosy chłopiec w za dużym płaszczu przeciwdeszczowym i zniszczonym plecaku.
Nie jesteś stąd stwierdziłem.
Nie przyznał, patrząc mi prosto w oczy.
To co tu robisz?
Wziął głęboki oddech, jakby szykował się do ważnego wyznania, i powiedział:
Bo jesteś moim tatą.
Co? wybełkotałem, pewny, iż źle usłyszałem.
Jesteś moim tatą powtórzył, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
Rozejrzałem się nigdzie ani śladu matki, żadnego opiekuna. Tylko ja, ten dzieciak i cała masa pytań.
Dobrze, słuchaj… przetarłem twarz. Masz jakieś imię?
Kacper.
Kacper. Okej. A twoja mama wie, iż tu jesteś?
Milczał, ale jego wzrok sprawił, iż moja irytacja nagle osłabła.
W kuchni czytałem wyrwaną kartkę z dziennika jego matki, która wypadła z jego plecaka. Moje imię, mój adres, słowa: *”Kacper, jeżeli cokolwiek mi się stanie, on jest jedyną osobą, która ci zostanie twój ojciec.”*
To chyba żart? rzuciłem kartkę na stół.
Ty i mama nie widzieliście się od sześciu lat, tak?
Tak, ale…
A ja jutro kończę sześć lat dodał z małym, pewnym uśmiechem.
Cholera.
Nie możesz tu zostać.
Na zewnątrz leje jak z cebra.
Dobra. Jedną noc. Jutro znajdę sposób, żeby cię odesłać.
Podsunąłem mu miskę płatków, ale tylko na nią patrzył.
No jedz.
Mama zawsze najpierw otwierała mleko powiedział cicho.
Westchnąłem, otworzyłem karton i postawiłem przed nim.
Dzięki, tato.
Nie nazywaj mnie tak.
Zanim zasnął na kanapie, szepnął:
Chciałbym, żeby moja rodzina była ze mną w urodziny.
* * *
Nigdy nie byłem sentymentalny, ale zostawienie go samego w urodziny wydało mi się… nie w porządku.
To tylko jeden dzień powtarzałem sobie.
Ale gdy wszedł do wesołego miasteczka, jego oczy błyszczały jak gwiazdy.
To niesamowite! krzyknął, ciągnąc mnie za rękę.
I wtedy ją zobaczyłem. Kobietę przy karuzeli, rudowłosą, rozglądającą się po tłumie.
To chyba… Kinga?
Hej, mamo! zawołał Kacper, machając ręką.
Co ty zrobiłeś? spytałem go.
Chciałem, żebyście się poznali.
Przepraszam, tato szepnął, zanim wskoczył na karuzelę. Musiałem trochę nakłamać.
A potem Kinga podeszła bliżej.
To naprawdę ty?
To ja.
Kacper wysłał mi wiadomość z nieznanego numeru. Pewnie z twojego telefonu.
Wychowałaś go na spryciarza.
Wychowywałam go sama. I jest wspaniałym dzieckiem.
Oczywiście. Sama warknąłem. Bo choćby nie pomyślałaś, żeby mi powiedzieć, iż mam syna.
Nigdy nie chciałeś dzieci!
Nie dałaś mi wyboru!
Zacisnąłem pięści i odszedłem.
* * *
Minęły dni. Udawałem, iż nie myślę o nich. Aż znalazłem plecak Kacpra. W środku były rysunki proste kreski przedstawiające nas obu. Ostatni pokazywał nas troje przy torcie urodzinowym.
Wiedziałem, co muszę zrobić.
Kupiłem zestaw Lego, na który Kinga nigdy nie miała pieniędzy, i pojechałem pod ich adres.
Gdy otworzyła drzwi, jej oczy rozszerzyły się.
Wróciłeś…
Wszystkiego najlepszego, dzieciak powiedziałem, wręczając Kacprowi prezent.
Rzucił mi się w ramiona, a ja niepewnie poklepałem go po plecach.
Masz kogoś? spytałem Kingę, patrząc, jak Kacper rozpakowuje prezent.
Nie. Byłam sama cały ten czas. Mam tylko naszego syna.
Mogę zostać na chwilę?
Bardzo bym chciała.
Wieczorem składaliśmy razem Lego, jedliśmy lody i śmialiśmy się. Mieliśmy wiele do nadrobienia. Kinga i ja oboje się zmieniliśmy, ale między nami wciąż było trochę ciepła. Może mieliśmy szansę zacząć od nowa.











