W okresie międzywojennym w Tucznej czas świąt Bożego Narodzenia nie był krótkim epizodem w roku, ale długim okresem przeżyć. Zaczynał się jeszcze w adwencie, a kończył dopiero wraz z zapustami. Jak pisał Jan Lipka – zarówno w „Monografii wsi Tuczna” z 1935 roku, jak i w artykułach drukowanych w kolejnych latach w „Głosie Społecznym” – był to czas, w którym życie jednostki niemal całkowicie stapiało się z życiem zbiorowym wsi.Jan Lipka – pedagog i autor „Monografii wsi Tuczna”, który zapisał obyczaje bożonarodzeniowe rodzinnej wsi; źródło: slownik-biograficzny.uws.edu.plJan Lipka znał ten świat od środka. Urodzony w 1904 roku w Tucznej, wychowany w miejscowej społeczności zaścianka szlacheckiego, po latach nauki i pracy pedagogicznej powrócił do rodzinnej wsi jako nauczyciel i instruktor oświatowy. Obserwował obyczaje nie z perspektywy badacza z zewnątrz, ale jako ich uczestnik i świadek, zapisując je w momencie, gdy – jak sam zauważał – zaczynały stopniowo zanikać pod wpływem zmian społecznych i kulturowych.Tuczna, jako zaścianek szlachecki, różniła się pod wieloma względami od okolicznych wsi włościańskich. Różnice te widoczne były w mowie, stroju i obyczaju codziennym, ale także w sposobie przeżywania świąt. Zwyczaje bożonarodzeniowe miały tu wyraźną treść symboliczną i praktyczną – każda czynność, każdy gest i każda potrawa coś znaczyły, coś wróżyły, coś zabezpieczały na przyszłość. Święta nie były więc jedynie wydarzeniem religijnym czy rodzinnym, ale porządkiem życia, który na kilka zimowych tygodni obejmował całą wieś.Gdzieś w adwencieAdwent w Tucznej nie miał wyraźnych granic kalendarzowych. Nie określała go data, ale odczucie czasu. O wydarzeniach rozgrywających się na pograniczu jesieni i zimy mówiono po prostu: „to było gdzieś w adwencie”. Tak samo, jak Wielki Post postrzegany był jako granica między zimą a wiosną, adwent oznaczał przejście – moment, w którym kończył się jeden porządek, a zaczynał następny. Wieś wchodziła w okres spowolnienia, krótkich dni i długich nocy, ale jednocześnie coraz wyraźniej zaczynała żyć myślą o nadchodzącej kolędzie.Zwyczajów adwentowych było kilka i nie miały one charakteru obrzędowego w takim sensie, jak późniejsza Wigilia czy kolęda. Uczęszczanie na roraty traktowano przede wszystkim jako obowiązek religijny, a nie zwyczaj rodzinny. Jeszcze do niedawna pilnowano jednak, by przynajmniej jedna osoba z każdego domu była obecna na porannej mszy adwentowej. Obowiązek ten spełniano choćby wtedy, gdy wymagało to wstawania przed świtem i pokonywania drogi w zimowych warunkach.Zanik tego zwyczaju Jan Lipka wiązał bezpośrednio z przemianami przestrzennymi wsi. Po komasacji Tuczna rozbudowała się na tzw. kolonie, a wiele rodzin przeniosło się na swoje działki oddalone od kościoła choćby o trzy–cztery kilometry. Zimą, przy mrozie i złych drogach, codzienne uczęszczanie na roraty stawało się po prostu niemożliwe. Zwyczaj, który przez lata był oczywisty, zaczął stopniowo zanikać, ustępując realiom codziennego życia.Najintensywniej adwent przeżywały dzieci. To one były prawdziwymi strażnikami nadchodzących świąt. Ich rozmowy, szepty i poranne narady krążyły wyłącznie wokół tego, co miało nadejść. Opowiadały o gwieździe, o Herodach, o chłopcach szyjących stroje, o kisielu, o pierwszej gwieździe i o Dzieciątku w kącie izby. Zasypiały wcześnie, a budząc się, wracały do tych samych tematów – dzień po dniu, niezmiennie.Starsze dzieci przynosiły do domów wieści ze wsi: gdzie już robi się gwiazdę, u kogo szyją ubiory dla Herodów, kto uczy się roli diabła, a kto śmierci. Z tych drobnych informacji rodziły się długie rozmowy, spory o podział ról i oceny, czy Franek będzie dobrym żydem, a Junek dostatecznie groźnym Herodem. Dorośli myśleli o świętach bardziej praktycznie – o porządkach i potrawach – ale to dziecięce oczekiwanie nadawało adwentowi szczególny ton. Powtarzane codziennie wyobrażenia stopniowo udzielały się całej wsi i budowały atmosferę cichego, narastającego oczekiwania.Obdarowywały się kumyDzień poprzedzający Wigilię był w Tucznej dniem wzmożonej i niemal nieustannej pracy. W obejściach kończono drobne porządki, sprzątano izby, gotowano i smażono potrawy przeznaczone na wieczerzę wigilijną. Prace większe i cięższe – bielenie izb, pranie bielizny oraz pieczenie białego i czarnego chleba – wykonywano już kilka dni wcześniej, tak aby na samą Wigilię pozostały tylko czynności bieżące. Wszystko musiało być dopięte na czas, bo wieczór wigilijny nie dopuszczał pośpiechu ani improwizacji. Szczególnym zwyczajem dnia wigilijnego było wzajemne obdarowywanie się produktami spożywczymi. Gospodynie przynosiły sobie nawzajem to, co mogło znaleźć się na stole tego wieczoru: mak na ptasie mleko i kisiel, suszone grzyby, jagody, owies na kisiel, suszone owoce. Były to dary skromne, ale znaczące, bo wpisane w porządek wspólnotowy. Obdarowywały się przede wszystkim sąsiadki zżyte ze sobą, kumy oraz bliskie krewne – te relacje decydowały o kręgu wymiany.Liczba otrzymanych darów miała znaczenie. Gosposia, do której przyszło więcej sąsiadek i kuzynek, uchodziła za osobę bardziej poważaną i cenioną w środowisku. Jednocześnie ciążył na niej obowiązek odwzajemnienia gestu – starano się, by żadna z gospodyń, które pamiętały o niej w Wigilię, nie została pominięta. Wzajemność była tu sprawą honoru i dobrego imienia, a świąteczne obdarowywanie stawało się nieformalnym sprawdzianem pozycji wśród kobiet we wsi.Nie zapominano przy tym o rodzinach biedniejszych. Wigilijne datki trafiały do nich za pośrednictwem dzieci. To właśnie dzieci roznosiły podarki, co sprawiało im wiele radości, ale niosło też ze sobą szczególną funkcję. Pełniły one rolę małych posłańców i obserwatorów. Roznosząc dary, wypytywały o to, co się gotuje i smaży, na jakim etapie są przygotowania do wieczerzy i jak bogato zapowiada się stół. Ten dziecięcy „wywiad” był obustronny – gospodynie obdarowane dopytywały z kolei, co w danym momencie robi matka małego posłańca i jakie potrawy szykuje.Najintensywniej adwent przeżywały dzieci. Ich rozmowy, szepty i poranne narady krążyły wyłącznie wokół tego, co miało nadejść; źródło: Biblioteka Narodowa; pocztówka z lat 1901-1914Przedświąteczny nastrój wyczuwalny był w całej wsi. Jan Lipka pisał o zapachach unoszących się z domów, o gorączkowym ruchu, o ciągłym skrzypieniu żurawi studziennych i o odgłosach sieczkarni pracujących w stodołach. Równolegle gospodarze przygotowywali zapasy siana, sieczki i opału dla inwentarza, bo w święta żadnej ciężkiej pracy wykonywać nie wolno było. Wszystko to składało się na jeden obraz – wsi, która wspólnym wysiłkiem domykała codzienne sprawy, by wejść w czas święta gotowa i pojednana.Dzieciątko w kącie izbyO zmroku dnia wigilijnego zaczynały się obrządki osobiste: mycie, czyszczenie obuwia, zmiana odzieży. Ruch z podwórek i ulic przenosił się do wnętrza izb. Na stole rozkładano biały obrus, pod który wkładano siano. Siano znajdowało się również w kącie izby – tam, gdzie leżało Dzieciątko. Tego pilnowały dzieci, będące najwierniejszymi strażnikami obyczaju.Po dostrzeżeniu pierwszej gwiazdy wszyscy klękali do krótkiej modlitwy. Ojciec rodziny, biorąc opłatek, rozpoczynał dzielenie się nim słowami życzenia doczekania kolejnego roku. Opłatkiem łamano się kolejno, według starszeństwa i wieku, dbając o to, by każdy skubnął kawałek od każdego. Okruszyny pozostałe po dzieleniu były zjadane.Po opłatku następowała adekwatna wieczerza. Obowiązywał ścisły post, dlatego wszyscy zasiadali do stołu głodni. Zasadą było, aby na stole znalazły się potrawy ze wszystkich darów bożych zebranych z pól – nie mniej niż dwanaście. Najważniejszą potrawą był kisiel z owsa, jadany na gorąco z olejem lub na zimno z ptasim, makowym mlekiem. Podawano też pęcak, czyli kutię z jęczmienia, kapustę z grzybami, kaszę jaglaną z olejem, słodką polewkę z suszonych owoców lub jagód, gołąbki z kaszy, barszcz z uszkami, potrawkę grzybową, kapuśniaki oraz racuchy. Każdej potrawy należało przynajmniej spróbować – inaczej „nie rodziłoby się w polu”. Dawniej istniał też zwyczaj rzucania resztek pęcaku do sufitu – liczba ziaren przyklejonych do pułapu miała wróżyć urodzaj jęczmienia. Zwyczaj ten w czasach Lipki już zanikał.Rozmowy przy stole miały charakter dorocznego obrachunku rodzinnego. Wspominano ubiegłoroczną Wigilię, zmarłych oraz tych, którzy przebywali daleko – w wojsku lub w Ameryce. Wypowiadano nadzieje i horoskopy na przyszłość. Nastrój był uroczysty, ale wewnętrzny, pełen westchnień i urywanych rozmów. Podczas wieczerzy wyciągano źdźbła trawy spod obrusa. Długa i rozgałęziona wróżyła życie długie i dostatnie, krótka i sucha – rychłą śmierć. jeżeli panna wyciągnęła zeschły oset, stawało się to powodem żartów, iż zostanie starą panną. Dzieci pilnowały, by żaden z tych zwyczajów nie został pominięty.Po posiłku każdy z domowników podejmował na chwilę jakąś pracę – przędzenie, drobne zajęcia – aby robota dobrze darzyła się przez cały rok. Zwyczaj ten przechowywały głównie kobiety, przędąc na kołowrotkach i śpiewając kolędy.Kilka groszy lub kapuśniakiPo Wigilii życie przenosiło się z domów na ulice. Cisza wieczoru ustępowała miejsca ruchowi i śpiewom, bo zaczynało się kolędowanie z gwiazdą. Zespoły kolędnicze tworzyły się samorzutnie, najczęściej z chłopców w wieku szkolnym. We własnym zakresie sporządzali oni gwiazdę – z obręczy sita lub rzeszota – uczyli się kilku pieśni z kantyczek i wędrowali od chałupy do chałupy, licząc na to, co w danym domu przypadnie im w udziale: kilka groszy albo kapuśniaki.Kolędnicy śpiewali zwykle pod oknami, unosząc gwiazdę na ich wysokość. Tradycyjną i najbardziej rozpoznawalną pieśnią była kolęda zaczynająca się od słów: „Jechali królowie przez pole – ujrzeli gwiazdę wtem kole”. Repertuar bywał jednak bogatszy i obejmował także pieśni o żywej, często humorystycznej treści. W domach bardziej szanujących się nie pozwalano kolędnikom śpiewać na dworze – zapraszano ich do środka, szczególnie tam, gdzie były małe dzieci, dla których wizyta z gwiazdą była dużą atrakcją. Po odśpiewaniu jednej lub dwóch pieśni przychodził czas na życzenia. Najczęściej składano je serdecznie, życząc zdrowia, pomyślności i długiego życia, ale wobec skąpych gospodarzy potrafiły przybrać formę bardzo złośliwą. Kolęda miała więc nie tylko wymiar obrzędowy, ale i wyraźny komentarz społeczny – odprawienie kolędników z niczym nie pozostawało bez echa.Nagroda za śpiew i życzenia była skromna. Najczęściej były to drobne pieniądze – kilka groszy, rzadko więcej niż dziesięć – albo datki w naturze. Najbardziej typowe były pierogi z kapustą, zwane kapuśniakami. Zebrane w ten sposób grosze i jedzenie uczestnicy kolędy dzielili między sobą sprawiedliwie. Kolędowanie miało charakter wyłącznie prywatny – nie zbierano datków na cele wspólne, ale na własny, dziecięcy użytek. Równolegle dorosła młodzież urządzała „Heroda” – wędrowne widowisko o narodzeniu Chrystusa, znacznie bardziej rozbudowane i widowiskowe niż kolęda z gwiazdą. Występowały w nim liczne postacie: Herod z dworem, trzej królowie, anioł, diabeł, śmierć oraz żyd, który szczególnie bawił dzieci. Tekst sztuki nie był nigdzie zapisany – przekazywano go z roku na rok z pamięci, dowolnie zmieniając słowa, zdania i całe fragmenty.Przed wojną zarówno kolędowanie z gwiazdą, jak i „Herod” były silnym przeżyciem zbiorowym. Przygotowania do występów, szycie strojów i nauka ról angażowały całą wieś, a same przedstawienia jeszcze długo po świętach żyły w rozmowach i wspomnieniach.Choinka – zwyczaj obcyCiekawą cechą Tucznej był niemal całkowity brak tradycji strojenia choinki. Do około 1920 roku drzewko bożonarodzeniowe nie pojawiało się w izbach w ogóle. Próby wprowadzenia tego zwyczaju podejmowała szkoła – najpierw rosyjska jeszcze przed wojną, później polska – urządzając choinki z podarkami dla dzieci. Jak zauważał Jan Lipka, działania te nie miały jednak trwałego wpływu na obyczaj rodzinny. Zarówno dzieci, jak i dorośli traktowali choinkę szkolną raczej jako ciekawostkę niż element świątecznego porządku.Nawet gdy po 1920 roku w niektórych domach – zwłaszcza tam, gdzie były panny – zaczęło pojawiać się drzewko, nie wiązało się z nim żadne głębsze przeżycie. Choinka pozostawała dodatkiem, który nie zakorzeniał się w tradycji; źródło: Biblioteka Narodowa; pocztówka z 1931 r.Nawet gdy po 1920 roku w niektórych domach – zwłaszcza tam, gdzie były panny – zaczęło pojawiać się drzewko, nie wiązało się z nim żadne głębsze przeżycie. Choinka pozostawała dodatkiem, który nie zakorzeniał się w tradycji. Lipka tłumaczył tę oporność tym, iż zwyczaj strojenia choinki miał charakter wyłącznie dekoracyjny i nie niósł ze sobą żadnej treści obyczajowej. Nie towarzyszyły mu wierzenia, wróżby ani praktyczne znaczenia, które w kulturze wiejskiej były warunkiem trwałości każdego obrzędu.W przeciwieństwie do siana pod obrusem, snopa żyta w kącie izby czy źdźbeł trawy wyciąganych spod stołu, choinka niczego nie wróżyła i niczego nie zabezpieczała na przyszłość. Tymczasem każda z tradycyjnych form obrzędowych miała swoje konkretne znaczenie: siano przypominało o żłóbku Chrystusa, snop żyta symbolizował Dzieciątko, a trawa spod obrusa pozwalała odczytywać los poszczególnych członków rodziny. Zwyczaje te działały jak talizmany, mające zapewnić zdrowie, urodzaj i pomyślność w nadchodzącym roku.Lipka zwracał też uwagę na odmienny sposób postrzegania lasu przez wieś i miasto. Dla mieszkańców miast choinka była namiastką przyrody – symbolem ośnieżonego lasu, zapachu żywicy i tęsknoty za naturą. Dla wsi las nie miał jednak takiego znaczenia. Był miejscem obcym, zimą raczej uciążliwym niż przyjaznym, kojarzonym z mrokiem, strachem i opowieściami o czarownicach, wilkołakach czy porzuconych sierotach. Nie stanowił podstawy codziennego życia ani bezpośredniego zabezpieczenia bytu, w przeciwieństwie do pola, łąki czy ogrodu.Zapusty i prządkiCzas kolędy przechodził płynnie w zapusty, zwane w Tucznej ostatkami lub ostankami. Był to okres szczególnie bogaty w przeżycia zbiorowe, stanowiący naturalne dopełnienie zimowego cyklu obrzędowego. Zapusty zaczynały się po święcie Matki Boskiej Gromnicznej i trwały aż do Środy Popielcowej, zamykając czas zimowych spotkań, śpiewów i wspólnego przebywania.Ośrodkiem zapustnych przeżyć były prządki – wieczorne zebrania kobiet, organizowane z ich inicjatywy i pod ich ścisłą kontrolą. Wybór domu nie był przypadkowy. Musiała się w nim znajdować odpowiednia izba, koniecznie z kominkiem do palenia kuczywa, a także panny, dla których prządki były istotną formą życia towarzyskiego. Liczył się również stosunek gospodarza do młodzieży – domy, w których głowa rodziny była spryskliwa i nieprzychylna, omijano. Z czasem w Tucznej wykształciły się miejsca słynące z tradycji prządkowych, gdzie zimą było gwarno, jasno i wesoło.Zespoły prządkowe tworzyły się według więzów pokrewieństwa, sąsiedztwa i sympatii. Zamężne córki często ciążyły ku prządkom organizowanym w domu matki, panny chodziły tam, gdzie były ich koleżanki, choćby jeżeli oznaczało to przejście przez całą wieś. Odległość nie miała znaczenia – ważniejsza była atmosfera, tradycja miejsca i skład towarzystwa. Każde ognisko prządkowe miało własny charakter i opinię we wsi.Choć zasadniczym celem prządek było przędzenie lnu, praca gwałtownie schodziła na dalszy plan. Wspólne zajęcie chroniło kobiety przed znużeniem i drzemaniem, ale prawdziwą atrakcją było życie towarzyskie. Wieczorami pojawiali się mężczyźni, którzy nie przychodzili z określonym zadaniem – ich obecność wnosiła ożywienie, rozmowę i opowieści. Snuto wspomnienia z dawnych lat, przywoływano historie z czasów powstań, prześladowań unitów czy wędrówek po Polesiu. Czytano na głos książki, przeżywając losy bohaterów wspólnie, często bardzo emocjonalnie.Prządki były więc nie tylko pracą, ale także przestrzenią przekazywania pamięci i wspólnego przeżywania świata. To tu odżywały dawne historie, rodziły się komentarze i opinie, a młodsze pokolenie wchodziło w krąg doświadczeń starszych. Zimą, gdy wieś na zewnątrz pogrążona była w ciszy, z kilku domów biła łuna światła i słychać było śpiewy oraz gwar prządkujących – znak, iż życie zbiorowe trwa.Źródła:Jan Lipka, Monografia wsi Tuczna. Materiały monograficzne zaścianka szlacheckiego Tuczna leżącego w powiecie Biała Podlaska, praca egzaminacyjna, Wolna Wszechnica Polska, Warszawa 1935 r.,Jan Lipka, „Zwyczaje wigilijne w Tucznej zaścianku szlacheckim pow. bialskiego”, Głos Społeczny, wydanie z 21 grudnia 1936 r.,Jan Lipka, „Zwyczaje wigilijne w Tucznej zaścianku szlacheckim pow. bialskiego (dokończenie)”, Głos Społeczny, wydanie z 5 stycznia 1937 r.,Jan Lipka, „Z Gwiazdą i Herodem. Zwyczaje świąteczne zaścianka szlacheckiego”, Głos Społeczny, wydanie z 15 stycznia 1937 r.CZYTAJ TEŻ:Łosice. Tradycja, lokalne smaki i spotkanie opłatkowe [GALERIA ZDJĘĆ]Magistrat: Mieszkańcy nie są stroną w sprawie instalacji na miejskim osiedluKolejny odcinek autostrady A2 otwarty [FILM, GALERIA ZDJĘĆ]