Tak nazwał mnie tylko fryzjerką przed swoimi znajomymi. Sprawiłam, iż poczuł smak własnego upokorzenia.

newsempire24.com 4 dni temu

No to ci opowiem, co mi się przytrafiło. W wieku siedemnastu lat gwałtownie zrozumiałam, iż mogę liczyć tylko na siebie. Tata zniknął, wyjechał za granicę, gdy mama ciężko zachorowała. Ja, jako najstarsza, wzięłam wszystko na swoje barki. Zaczęłam jako pomocnica w pobliskim salonie fryzjerskim. Myłam włosy, zamiatałam podłogi, przynosiłam kawę. Nic wielkiego, ale z czasem stało się to moim życiem.

Rosłam, a wraz ze mną rosły moje umiejętności. Uczyłam się od najlepszych, wkładałam w to całe serce i po kilku latach miałam już solidną klientelę – kobiety z pierwszych stron gazet, bizneswoman, aktorki, żony polityków. Byłam tą, do której zapisywano się z dwutygodniowym wyprzedzeniem.

A potem pojawił się on – Bartosz. Poznaliśmy się na festiwalu jazzowym w Warszawie. On – absolwent prawa z Oxfordu, ja – dziewczyna z podwarszawskiego blokowiska, która pięła się od zera. Dzieliły nas światy, ale między nami zaiskrzyło. Na początku nie zauważałam, jak pobłażliwie kiwa głową, gdy opowiadam o swojej pracy. Jak uśmiecha się ironicznie, gdy ktoś pytał, czym się zajmuję. Ale wszystko zaczęło się psuć po zaręczynach.

Bartek coraz częściej rzucał teksty w stylu „no przecież jesteś tylko fryzjerką, kochanie” albo „tobie będzie nudno w tych rozmowach”. Nie mówił tego wprost, tylko tak, jakby żartował. Tyle iż od tych „żartów” coś mi się w środku ściskało. W towarzystwie w ogóle unikał tematu mojej pracy. Jakby się mnie wstydził.

Kulminacja nastąpiła podczas kolacji z jego znajomymi. Cała ekipa – ludzie z „elity”, prawnicy, wykładowcy, bankowcy. Siedziałam cicho, słuchałam ich rozmów o reformach podatkowych i umowach handlowych. W pewnym momencie ktoś zwrócił się do mnie, zanim zdążyłam otworzyć usta, Bartek mnie przerwał:

„No nie męczcie jej takimi tematami. Ona jest tylko fryzjerką, prawda, słoneczko?”

Zamarłam. Chciałam zapaść się pod ziemię. Wtedy coś we mnie pękło.

Następnego dnia, bez słowa, wzięłam sprawy w swoje ręce.

Po tygodniu zaprosiłam Bartka na „małe spotkanie z koleżankami” – niby chciałam go z nimi poznać. Oczywiście się zgodził. Nie miał pojęcia, kogo tam zastanie.

Tego wieczoru w mieszkaniu zebrały się moje klientki: dyrektorka stacji telewizyjnej, właścicielka sieci butików, znana aktorka i – uwaga – jego szefowa, pani Kowalska. Nie poznał jej od razu, ale gdy zrozumiał, zbladł. Z każdą opowieścią o mojej pracy, z każdym podziękowaniem, które mi składały, jego twarz kamieniała. Po raz pierwszy usłyszał, iż nie tylko strzygę i układam włosy, ale też przywracam pewność siebie, dodaję odwagi i inspiruję.

Gdy podszedł do pani Kowalskiej i zaczął się chwalić, ona tylko uśmiechnęła się zdziwiona:

„O, to ty jesteś narzeczony Oli? To ona mnie ratowała przed każdym ważnym wystąpieniem. Fantastyczna specjalistka.”

Nie wytrzymałam. Podeszłam i dodałam:

„Tak, to Bartek. Nie znosi polityki, ale za to temat fryzjerstwa – to jego konik.”

Bartek wciągnął mnie do kuchni:

„Ty sobie ze mnie żartujesz?!” – syknął. – „To upokarzające!”

„Dokładnie tak się czułam przy stole z twoimi znajomymi, gdy postanowiłeś wystawić mnie na pośmiewisko. To nie zemsta. To lustro, Bartek.”

Milczał.

Po kilku dniach zadzwonił. Przeprosił. Powiedział, iż zrozumiał. Prosił, by zacząć od nowa.

Ale moja decyzja była już podjęta.

Oddałam mu pierścionek. Nie dlatego, iż nie kochałam. Tylko dlatego, iż zrozumiałam – nie warto być z kimś, kto się ciebie wstydzi.

Nie jestem tylko fryzjerką. Jestem kobietą, która przetrwała. I zasługuję na szacunek.

A on… może kiedyś zrozumie, kogo stracił.

Idź do oryginalnego materiału