Tajemnicze schronienie: miejsce, gdzie rodzi się nadzieja

polregion.pl 4 dni temu

Tajemnicza przystań: kawiarnia, w której rodzi się nadzieja

Zuzanna, szesnastoletnia dziewczyna z iskrą w oczach, złapała matkę mocno za rękę.

— Mamo, jestem głodna jak wilk! Chodźmy gdzieś coś zjeść! — Pociągnęła Barbarę w stronę niewielkiej kawiarni, którą mijali na starówce nad Wisłą.

Barbara rzuciła okiem na lokal. Przytulna szyldówka, okna przyozdobione firankami w biało-niebieskie paski, złociste światło bijące z wnętrza kusząco wabiło w chłodny wieczór. W powietrzu unosił się aromat świeżo parzonej kawy i ciepłych drożdżówek z cynamonem, ale Barbara nie była w stanie się tym cieszyć. Jej myśli krążyły wokół trudnej decyzji, która mogła odmienić ich życie. Niedawno dowiedziała się, iż spodziewa się dziecka. Powiedziała o tym mężowi, Tomaszowi, ale jego reakcja była chłodna, niemal milcząca. Problemy w pracy, ciasne mieszkanie – nie powiedział ani słowa, a jednak jego wzrok mówił wszystko. Barbara czuła się jak osaczona wilczyca, gotowa bronić swojego młodego. Tomasz tylko ciężko westchnął, a ona już wiedziała: cokolwiek postanowią, ich życie już nigdy nie będzie takie samo.

Aby się rozerwać, Barbara wyszła z córką na zakupy. Zuzanna bez przerwy opowiadała o szkolnych plotkach i zabawnych historiach, ale matka ledwie słuchała. Kiwała głową, wymuszała uśmiech, a w duszy marzyła tylko o tym, by schować się w kącie i przytulić sama siebie, myśląc o przyszłości maleństwa.

— Mamo! Zasnęłaś? No przecież tu jest kawiarnia, chodźmy! — Zuzanna niecierpliwie pociągnęła matkę za rękaw.

— Och, przepraszam, tak, oczywiście — odparła Barbara, otrząsając się.

W środku kawiarnia okazała się niespodziewanie przytulna. Drewniane stoły, miękkie światło stylowych lampek, trzask drewna w kominku. Cicha melodia płynęła z głośników, a zapach cynamonu i karmelu otulał jak ciepły koc. Barbara uwielbiała takie miejsca – tu jej serce znajdowało ukojenie, a troski znikały.

Zuzanna od razu wybrała stolik przy oknie z widokiem na ośnieżoną ulicę.

— Dobry wieczór! Co podać? — Do stolika podszedł kelner, szczupły młody mężczyzna o ostrych rysach twarzy i łagodnym uśmiechu.

— Dla mnie dwie drożdżówki i latte — wyrzuciła z siebie Zuzanna, patrząc wyczekująco na matkę.

Barbara nerwowo przekładała kartę menu, nie mogąc się skupić.

— Polecam nasz szarlotkę, domowej roboty — zasugerował kelner, wskazując pozycję w menu z taką gracją, jakby tańczył.

Barbara skinęła głową, dziękując uśmiechem.

Gdy kelner odszedł, Zuzanna wbiła wzrok w telefon, a Barbara, wdychając aromat gorącego ciasta, poczuła, jak napięcie powoli ustępuje. Przez małe okienko kuchenne obserwował ją szef kuchni – niewysoki starszy mężczyzna z bujnym wąsem. Poprawił czapkę, wygładził fartuch i coś szepnął do pomocników. Gdy zamówienie było gotowe, kucharz z zadowoleniem pokiwał głową, mruknął coś pod nosem i kazał zanieść dania.

Barbara jadła powoli, delektując się każdym kęsem szarlotki. Gorąca herbata rozgrzewała jej dłonie, a przytulność kawiarni otulała jak ciepły płaszcz. Z każdym łykiem lęk znikał, ustępując miejsca spokojnej pewności. Nagle zrozumiała, iż decyzja została już podjęta. Uśmiech musnął jej usta, oddech stał się głębszy, swobodniejszy. Przed nią było dziewięć miesięcy nadziei i wyzwań, ale była gotowa.

Zuzanna, odrywając wzrok od telefonu, zauważyła zmianę. Mama, jeszcze przed chwilą blada i zamyślona, teraz promieniała wewnętrznym blaskiem, jakby odmłodzona. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i popiła kawę.

Zasłona w kuchni poruszyła się, a kucharz, spojrzawszy na Barbarę, coś zanotował w notatniku i z satysfakcją skinął głową.

Kilka dni później Zuzanna, spacerując z przyjaciółką tą samą ulicą, chciała pokazać jej cudowną kawiarnię z najlepszymi drożdżówkami. Ku jej zdumieniu, na miejscu lokalu była tylko szara ściana przykryta siatką budowlaną.

— Co za dziwne! Zamknęli się? — zdziwiła się Zuzanna i zabrała przyjaciółkę w inne miejsce.

Krzysztof szedł gwałtownie wzdłuż bulwarów wiślanych, potrącając przechodniów. Gdy w jego życiu pojawiała się niepewność, zawsze przyspieszał kroku, jakby mógł uciec przed problemami. Plecak zsuwał mu się z ramienia, telefon co chwila lądował w dłoni – Krzysztof zaczynał pisać wiadomość, ale natychmiast ją kasował. Trzy dni temu zaproponowano mu pracę w innym mieście. Wynagrodzenie kusiło, stanowisko było interesujące, ale co z uczelnią? Rzucić studia to złamać marzenia ojca, który zawsze był przy nim, wspierał, uczył. Wybrać własną drogę czy ulec oczekiwaniom rodziców? Krzysztof nie znał odpowiedzi, a ta niepewność pchała go przez ulice, zmuszając do mierzenia kilometrów w poszukiwaniu jasności.

Nagle poczuł wilczy głód. Od rana zjadł tylko kanapkę, a już zapadał zmierzch. W oddali zamigotały światła małej kawiarni. Przez uchylone rolety widać było przytulne wnętrze: lekkie meble, przyjemne oświetlenie, abstrakcyjne obrazy na ścianach. Nic więcej, tylko prostota i ciepło. Krzysztof uwielbiał takie miejsca. Głód stał się nie do zniesienia, więc pchnął drzwi.

Stolik w kącie wyglądał, jakby na niego czekał. Na blacie leżało menu, jakby specjalnie dla niego przygotowane. Krzysztof gwałtownie przebiegł wzrokiem po kartce, wybrał danie i uniósł rękę. Kelner, szczupły, w modnych spodniach, podszedł natychmiast, zapisał zamówienie i z uśmiechem poprosił o cierpliwość.

Krzysztof siedział plecami do kuchni i nie widział, jak tęgi szef kuchni z długim wąsem bacznie go obserwował. Kucharz zmarszczył czoło, zamienił kilka słów z pomocnikami, ci wzruszyli ramionami. Wtedy coś mruknął, jego twarz rozjaśniła się i zabrał się do pracy. Gdy danie było gotowe, sam udekorował jeKrzysztof choćby nie zauważył, iż gdy wychodził z kawiarni, biały kuchenny kapelusz mignął w oknie, jakby ktoś żegnał go na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału