Tajemnica, która rozbiła rodzinę
W przytulnym miasteczku nad rzeką, gdzie wieczorami zapalały się latarnie, Wanda sprzątała w kuchni. Zapach świeżo upieczonego sernika wciąż unosił się w powietrzu, gdy nagle zadzwonił telefon. Na ekranie pojawiło się imię przyjaciółki Kasi, z którą Wanda nie rozmawiała od lat.
– Kasia, witaj! Jak się cieszę! – wykrzyknęła Wanda, wycierając ręce o fartuch.
Po kilku zdawkowych zdaniach Kasia niespodziewanie zapytała:
– Wanda, rozwiodłaś się z Andrzejem?
– Nie! Skąd taki pomysł? – zdziwiła się Wanda, czując, jak serce zamarło jej w piersi.
– Dziwne, to jak to wytłumaczysz? – w głosie Kasi pobrzmiewał niepokój.
Chwilę później Wanda otrzymała wiadomość ze zdjęciem. Otworzyła je, spojrzała i zdrętwiała, jakby świat wokół niej runął.
—
– Szlag, mam już dość! – wpadł do mieszkania Andrzej, rzucając klucze na komodę w przedpokoju.
– Andrzeju, co się stało? – zdziwiła się Wanda. Zawsze wracała z pracy wcześniej niż mąż, znajdując czas na sprzątanie i przygotowanie obiadu.
– Co, co?! Wszystko! – warknął, zrzucając kurtkę. – Ta praca, rutyna, codzienność! Żadnego światełka, żadnego życia! Wanda, ucieknijmy gdzieś, odpocznijmy. Nad jezioro, do sanatorium. Jestem na krawędzi!
– Ale trzeba wziąć urlop – zastanowiła się Wanda. – Obiecaliśmy twojemu ojcu pomóc z działką…
– Niech ją diabli! – przerwał Andrzej. – Działka nie ucieknie w ciągu dwóch tygodni, a ja zaraz eksploduję! Co jest dla ciebie ważniejsze – grządki czy ja?
– Oczywiście ty – cicho odpowiedziała Wanda, widząc jego stanowczy wyraz twarzy. – Porozmawiam w pracy, na pewno się zgodzą. Dwa lata bez urlopu.
– Więc kupuję bilety? – ożywił się Andrzej, zacierając ręce.
– Kupuj – skinęła Wanda. Sama od dawna marzyła o wyrwaniu się z codziennej gonitwy: najpierw matura syna, potem jego studia w innym mieście, potem zalanie przez sąsiadów z góry, przez które musieli remontować mieszkanie. Siły były na wyczerpaniu.
– Ustalone – ogłosił Andrzej. – Nad jezioro za drogo, jedziemy do sanatorium. Jest przyroda, jezioro w pobliżu i nie nadwyręży to naszego budżetu.
Wanda nie protestowała. Rzadko sprzeciwiała się mężowi. choćby gdy po zalaniu Andrzej kupił tańsze tapety zamiast tych, które jej się podobały, albo gdy odradził jej dobrą pracę, mówiąc:
– Toż to przez całe miasto się będziesz tłuc! Zaniedbasz dom. I co z tego, iż dobra pensja? Czy ja zarabiam za mało? W pobliskim sklepie szukają kasjerek. Blisko i zakupy pod ręką.
Wanda ustąpiła. Praca w sklepie jej nie odpowiadała, ale w domu wszystko zdążyła zrobić. Tylko raz stanowczo się sprzeciwiła, gdy Andrzej próbował zmusić ich syna, by nie szedł na wymarzone studia.
– Nie! – odcięła wtedy Wanda. – Nasz syn sam decyduje, gdzie się uczyć. Nie waż się na niego naciskać!
Andrzej, nieprzyzwyczajony do takiego oporu ze strony uległej żony, dał za wygraną, ale później często przypominał, iż „przestano się z nim liczyć”. Wanda za każdym razem go uspokajała, zapewniając, iż to nieprawda.
Bilety do sanatorium zostały kupione, walizy spakowane, urlopy załatwione. Dwa dni przed wyjazdem zadzwonił teść, Stanisław.
– Wanda, dzień dobry – jego głos drżał. – Nie mogę dodzwonić się do Andrzeja. Wszystko z nim w porządku?
– Dzień dobry, Stanisławie. Andrzej poszedł do apteki, zostawił telefon w domu – odpowiedziała Wanda. – Co się stało? Brzmi pan niespokojnie.
– Plecy mnie złapały – westchnął teść. – Ani wstać, ani usiąść. Mógłby syn wpaść? Choćby maścią posmarować, bo ciężko. Pielęgniarka bierze drogo, a sąsiadka, która pomagała, wyprowadziła się.
– Oczywiście, przekażę. Jak tylko Andrzej wróci, przyjedziemy – obiecała Wanda.
Gdy Andrzej wrócił, wysłuchał żony i skrzywił się:
– No i pech! Dlaczego akurat teraz?
– Andrzeju, co ty mówisz? – oburzyła się Wanda. – To twój ojciec! Choroba nie wybiera momentu. Jedźmy, zobaczmy, jak się czuje.
– Ma przecież siostrę, jeżeli zapomniałaś – burknął Andrzej.
– Jego siostra ledwo chodzi, jeżeli pamiętasz! – podniosła głos Wanda. – Dość gadania, jedziemy.
Mrucząc pod nosem, Andrzej poszedł za żoną. Drzwi domu teścia były uchylone. Stanisław stał przy kuchennym oknie, zgarbiony z bólu.
– Niezdrowo się schyliłem – mruknął przepraszająco, patrząc na syna i synową. – Gdyby żyła jeszcze Hela, nie zawracałbym wam głowy.
Heli, matki Andrzeja, nie było już od kilku lat. Od tamtej pory teść mieszkał sam. Syn z żoną odwiedzali go rzadko, a wnuk, gdy jeszcze mieszkał w mieście, często wpadał do dziadka po szkole.
– Tato, no dlaczego teraz? – zirytował się Andrzej. – Mamy urlop zaplanowany!
Wanda pociągnęła męża za rękaw.
– Wybaczcie staremu – głos teścia zadrżał, a Wandę ukłuło w sercu. – Nie specjalnie.
– Nic się nie stało – łagodnie powiedziała. – Gdzie maść? Zaraz pomożemy.
Po pół godzinie Stanisław mógł się wyprostować i, opierając się na synowej, doszedł do kanapy. Wanda zajrzała do lodówki – jedzenia starczyło na dobę.
– Jutro wpadniemy, jeszcze posmaruję i coś ugotuję – obiecała.
W domu między małżonkami wybuchła kłótnia.
– Co ty sobie wyobrażasz? – oburzył się Andrzej. – My wyjeżdżamy, a ty zamierzasz gotować ojcu zupę?
– To twój ojciec! – próbowała dotrzeć do niego Wanda. – Kto mu pomoże, jeżeli nie my?
– Wezwij karetkę, niech zabiorą go do szpitala! – nie ustępował Andrzej. – Tam go nakarmią i wyleczą.
– Wiesz, iż on nie pojedzie. I nie ma pewności, iż z takim bólem pleców go przyjmą. W domu szybciej dojWanda została, by opiekować się teściem, podczas gdy Andrzej wyruszył do sanatorium sam, ale niedługo przekonał się, iż uciekając od obowiązków, stracił nie tylko rodzinę, ale i szacunek do samego siebie.