Internet zmienił niemal wszystkie sfery naszego życia. W sieci oglądamy filmy, robimy zakupy, uczymy się, pracujemy. A coraz więcej z nas szuka tam też miłości. Dowodem jest prawdziwy wysyp aplikacji randkowych i ich stale rosnąca popularność.
Jak trafić szóstkę w totka
Czy Tinder i jemu podobne apki są skuteczne? Sceptyczna co do tego Marta Niedźwiecka, psycholożka i seksuolożka, autorka książek "Slow Sex. Uwolnić miłość" i "O Zmierzchu. Jak przestać się bać życia i przeżyć je po swojemu". Sceptyczna to mało powiedziane. Jej zdaniem znalezienie partnerki przez aplikację randkową jest mało prawdopodobne.
– Aplikacje randkowe służą do szukania partnera czy partnerki, ale nie do znalezienia partnera czy partnerki. Algorytm tych aplikacji jest napisany tak, żeby trzymać nas jak najdłużej, a nie żeby jak najszybciej doprowadzić nas do naszego indywidualnego celu. jeżeli na Tinderze my płacimy dodatkowe pieniądze za różne dodatkowe funkcje, to aplikacja nie chce, żebyśmy po pierwszym dniu korzystania z niej znaleźli miłość życia, ponieważ to jest nieopłacalne – stwierdziła w podcaście "Bunkier nauki".
Niedźwiedzkiej nie przekonuje argument, iż "każdy z nas zna jakąś parę, która poznała się na Tinderze". Według niej to żaden dowód. Po prostu przy takiej liczbie osób korzystających z tej aplikacji działa po prostu rachunek prawdopodobieństwa.
– Gdybyśmy zamknęli dworzec kolejowy w Krakowie, otoczyli go kordonem policji i trzymali tam ludzi przez dwa dni, to prędzej czy później z tej zamkniętej grupy ludzi wytworzyłyby się jakieś pary, bo tak to działa, bo mamy naturalną dążność do łączenia się w pary. Nic więc dziwnego, iż w aplikacji, w której jest kilkanaście czy kilkaset milionów ludzi prędzej czy później ktoś z kimś zaskoczy – wyjaśniła Niedźwiedzka.
Po porażkach będzie zwycięstwo? Niekoniecznie
Dlaczego zatem, mimo niskiej skuteczności aplikacji randkowych, cieszą się one tak dużą popularnością. Wyjaśnienie jest proste – ludzie chcą znaleźć miłość, więc wierzą, iż tak znane narzędzie jak Tinder im w tym pomoże. Psycholożka porównuje to do wiary, jaką mają ludzie uprawiający hazard. – Działa tu tzw. efekt kasyna, czyli pułapka utopionych kosztów. To polega na myśleniu, iż skoro tak długo gram, to moje szanse wzrastają – wyjaśnia Niedźwiedzka.
Problem w tym, iż to złudzenie, bo w rzeczywistości te szanse nie rosną. – Z Tinderem jest jak z kasynem. Tylko tam ludzie zostawiają pieniądze, a tu zostawiają swój czas, zaangażowanie, emocje, zranione uczucia. I są przekonani, iż im więcej tego wszystkiego zostawili, tym większe są szanse, iż następnym razem już wygrają – przekonuje autorka książki "O Zmierzchu. Jak przestać się bać życia i przeżyć je po swojemu". A gdy kolejny raz przeżywają rozczarowanie, znów "obstawiają". I przez cały czas są przekonani, iż porażka w końcu doprowadzi do sukcesu.
Jeśli nie Tinder, to co?
Z tej pułapki, o której wspomina w podcaście Niedźwiedzka, można jednak wyjść. I spróbować bardziej "staroświeckich" metod. Może nie swatek czy biur matrymonialnych, ale rozejrzeć się w miejscu pracy, wśród ludzi, którzy mają podobne hobby i bywają w tych samych miejscach, czy na spotkaniach u znajomych. Wbrew pozorom w takich sytuacjach rodzi się sporo związków. Zwykle trwalszych niż te "tinderowe".