*Szczęście na wyciągnięcie ręki*
Wanda przyglądała się sobie w lustrze: wydłużona twarz, duży, szpiczasty nos, wąskie usta, a oczy zimne, jasnoszare. No cóż, musiała urodzić się taką brzydulą. Tylko włosy jej się podobały – czarne, gęste. Nosząc długą grzywkę sięgającą aż do oczu, wzdychała cicho.
– Jesteś do taty. A on był przystojny, inaczej bym się w nim nie zakochała. Tyle iż to karpackie korzenie – tłumaczyła matka. – Jak dorośniesz, zrozumiesz, iż masz wyrafinowaną urodę. Nie każdy to doceni.
Ojca Wanda nie pamiętała. Odszedł, gdy miała niespełna dwa lata. W pamięci został jej wujek Marek – zawsze roześmiany, z czerwonymi od wiatru policzkami. Podrzucał ją do sufitu i śmiał się donośnym głosem. Zawsze przynosił słodycze albo tanią zabawkę. Mała Wanda uwielbiała wdrapywać mu się na kolana i wtulać w jego zapach – według mamy to była woń drogich papierosów i brandy. Mama przy nim wydawała się szczęśliwa. Ten zapach pozostał w pamięci Wandy jako zapach prawdziwego mężczyzny.
Gdy podrosła, zapytała mamę, czemu się nie pobrali.
– Był żonaty. Ma syna – w głosie matki, choćby po latach, wciąż drżała tęsknota.
Później pojawił się wujek Krzysiek. Ale to Wanda sama go przepędziła. Cuchnął skarpetami i benzyną. Był niski, chuderlawy, z szerokim nosem i opadającą dolną wargą, przez co usta miał ciągle uchylone. Smutne oczy nadawały jego twarzy przygnębiony wyraz. Rzadko się uśmiechał. Zawsze przychodził z butelką wina albo wódki i czekoladą.
– Obiad bez wina? To przecież na rozluźnienie po ciężkim dniu – mówił, widząc karcące spojrzenie dwunastoletniej Wandy.
Mama początkowo piła niewiele, ale z czasem wpadła w nałóg. Samej zaczęła kupować butelkę na wieczór. jeżeli wujek Krzysiek nie przychodził, siedziała w kuchni, pijąc w łzach. Wanda nie była głupia – wiedziała, iż jeżeli tak dalej pójdzie, matka przepije się na śmierć.
Pewnego dnia, gdy mamy nie było, usiadła naprzeciw wujka i zapytała wprost:
– Wujek Krzysiek, pan jest żonaty?
Zakrztusił się, gwałtownie zamrugając.
– Skąd wiesz?
– Proszę w tej chwili wrócić do żony – warknęła Wanda.
– Co ty sobie, smarkulo, pozwalasz?! Ja przyszedłem do matki, nie do ciebie!
– A więc i do mnie. I mnie się pan nie podoba. Albo pan idzie, albo powiem wszystko pańskiej żonie – rzuciła, marszcząc brwi.
Nie wiadomo, czy się przestraszył, ale więcej go nie widziała. Matka płakała, piła i czekała.
– Koniec. jeżeli nie przestaniesz pić, wyprowadzam się. Słyszysz? – zagroziła Wanda, wylewając wódkę do zlewu.
Matka szlochała, oskarżając córkę, iż przez nią nie może ułożyć sobie życia. Ale pić przestała. Kiedyś była olśniewającą, rudowłosą pięknością. Z wiekiem uroda zbladła, włosy przerzedziły się i posiwiały. Mężczyźni coraz rzadziej zaglądali do ich domu – ku euforii Wandy – aż w końcu zniknęli na dobre.
Po maturze Wanda poszła na pedagogikę.
– Z twoją urodą – akurat – rzuciła raz matka, z nutą złośliwości.
Z Janem poznała się na juwenaliach. Od razu zaczął się nią opiekować. Było z nim łatwo, ciekawie, bezpiecznie. Jan nie śpieszył się, nie próbował pocałunków. Przyzwyczaiła się, iż był zawsze blisko.
Gdy na drugim roku, czerwieniąc się, oświadczył się, Wanda odparła, iż to za wcześnie – są studentami, z czego będą żyć?
– Głupia jesteś. Z twoją twarzą i charakterem trudno ci będzie znaleźć męża. Zgódź się, bo zostaniesz starą panną – wzdychała matka. – Spokojny, nie pije, z dobrej rodziny… Czego ci więcej trzeba?
W końcu się zgodziła. Po skromnym ślubie zamieszkali u Jana, w maleńkim mieszkanku z kuchnią, w której ledwo się dało obrócić, i cienkimi ścianami. Dwa lata wcześniej jego ojciec zmarł na zawał, a Jan nie chciał zostawić matki samej.
Nocami Wanda nie mogła się zrelaksować, wiedząc, iż tuż za ścianą śpi jego mama i wszystko słyszy. Wszystko robili więc gwałtownie i cicho. W takich warunkach choćby nie myślała o dzieciach. Rano unikała spojrzeń.
Mama rządziła w kuchni i wszyscy byli z tego zadowoleni. Gdy Wanda próbowała pomóc, słyszała: „Dwie nas tu nie zmieszczą, młoda żono, jeszcze się naopiekujesz, a teraz nie przeszkadzaj”.
Pieniędzy ciągle brakowało. Dwie stypendia i emerytura matki nie wystarczały. Jan dorabiał jako ochroniarz w magazynie, pracując dwie noce, dwie wolne. Wandę to choćby cieszyło. Marzyła, iż po studiach wyjadą do Warszawy, jak większość. Ale Jan stanowczo odmówił. Nie chciał zostawiać matki.
Nawet gdy mama wyjeżdżała na kilka dni do siostry, ich nocne zwyczaje się nie zmieniały – wszystko było ciche i pospieszne.
– Weźmy mieszkanie na kredyt – prosiła Wanda. – Będziesz mógł codziennie matkę odwiedzać, ale żyjmy osobno.
– Tak, i całą pensję oddawać bankowi? A z czego żyć? Poczekajmy, stanTego wieczoru, gdy Wanda przytuliła się do Jana w ich nowym, już własnym mieszkaniu, zrozumiała, iż prawdziwe szczęście nie wymaga ucieczki – wystarczy, by ktoś trzymał je mocno w dłoniach, gdy już się je znajdzie.