Zakochany w nieznajomej: Zamożny kawaler wybiera dziewczynę z bliznami

twojacena.pl 23 godzin temu

Krzysztof Kowalski uwielbiał swój balkon. Zwłaszcza w piątkowe poranki, kiedy miasto pod nim dopiero zaczynało wypełniać się gwarem, a on, wolny i dobrze sytuowany kierownik banku, mógł już rozkoszować się weekendem. Powietrze pachniało świeżością po nocnym deszczu i kwitnącymi lipami. Krzysztof pociągnął łyk letniej kawy i spojrzał na starannie ułożone w kącie wędkarskie akcesoria. Nowiutka wędka, błyszczący kołowrotek, pudełko pełne kolorowych błystek – jego duma.

W kieszeni zadzwonił telefon. Mama.
„Cześć mamo” – odpowiedział, uśmiechając się.
„Krzysiu, wpadniesz dzisiaj? Napiekłam pierogów z kapustą, twoich ulubionych.”
„Oczywiście, tylko na chwilę. Umówiłem się z chłopakami na działkę, nad jezioro.”
„Znowu twoje wędkowanie?” – głos Haliny Kowalskiej miał w sobie dobrze znaną mieszankę ciepła i lekkiego wyrzutu. „Trzydzieści dwa lata, synu. Może byś kogoś poznał?”
„Mamo, rozmawialiśmy o tym sto razy. Jak znajdę tę adekwatną, to się ożenię. Całuję, niedługo będę.”

Położył słuchawkę i westchnął. Ta „rybka” była ich świętą tradycją z przyjaciółmi. Działka Pawła nad jeziorem, kiełbaski z grilla, sauna i długie rozmowy przy ognisku. Paweł i Grześ, jego najlepsi kumple od studiów, byli dawno i szczęśliwie żonaci. Paweł miał córkę, Grześ niedługo miał zostać ojcem. I za każdym razem ich „męskie” weekendy zaczynały się od tego samego.

„No i co, ostatni wolny strzelec wśród nas?” – zarechotał Grześ, pakując torby do bagażnika Krzysztofowego SUV-a.
„Nasz orzeł dzielnie się opiera” – dodał Paweł, klepiąc go po ramieniu. „Wszystkie panny w okolicy już uciekły.”

Krzysztof tylko się uśmiechnął. Nie opierał się. Czekał.
„Ożenię się, ale tylko z prawdziwej miłości” – powiedział poważnie, gdy wyjeżdżali z miasta. „Żeby od razu poczuć – to ona. Być z nią jednym ciałem, jednym sercem.”
„Oj, Krzysiek, marzyciel z ciebie” – westchnął Grześ z tylnego siedzenia. „Takie rzeczy tylko w romansach. Wróżek nie ma.”
„A ja wierzę, iż są” – uparcie odparł Krzysztof, patrząc na uciekającą w dal drogę.

***

Po saunie i pierwszej porcji kiełbasek spór znów się rozpalił. Miejscowe dziewczyny, przechodzące obok ich działki, zerkały w stronę trójki przystojnych miastowych.
„Sprawdźmy twoją teorię o jedynej?” – podszczuł Paweł. „Gra w patrzenie. Kto pierwszy mrugnie lub odwróci wzrok od dziewczyny, ten przegrywa.”
„A stawka?” – Krzysztof lubił wyzwania.
„Przegrany jedzie na pobocze autostrady i oświadcza się pierwszej sprzedawczyni warzyw” – zatarł ręce Grześ.

Krzysztof był pewny siebie. Ale czy to przez piwo, czy chłód wieczoru – przegrał. Gdy obok przeszła wysoka blondynka, mimowolnie się uśmiechnął i spojrzał w bok. Kumple wybuchnęli śmiechem.

Słowo się rzekło. Po pół godzinie jechali wzdłuż szosy. Serce Krzysztofa waliło ze wstydu i głupiej ekscytacji. Kilka kilometrów dalej zobaczyli samotną postać przy stoliku z bukietami ziół i słoikami konfitur. Niewysoka kobieta w lnianej sukience i chuście, tak mocno zawiązanej, iż prawie nie było widać twarzy.

„No, narzeczony, twoja kolej!” – popchnęli go przyjaciele.

Krzysztof podszedł. Kobieta podniosła wzrok – przestraszone, ale jasne, niebieskie jak błękit nieba. Zauważył, iż jej dłonie, którym przesypywała jagody, były poorane bliznami po oparzeniach. Gdy się przywitał, nie odpowiedziała, tylko wyjęła z fartuszka notesik i napisała: „Czego pan sobie życzy?”

Krzysztof stracił rezon. Cały przygotowany żart wyparował. Patrzył na tę drobną, milczącą postać i czuł się jak ostatni dureń.

„Przepraszam za idiotyczne pytanie” – zaczął łagodnie. „Założyliśmy się z kumplami… i przegrałem. Teraz powinienem… oświadczyć się pierwszej napotkanej osobie.”

Spodziewał się wszystkiego: gniewu, łez, pogardy. Ale kobieta tylko na moment zastygła, po czym wolno skinęła głową. Wzięła notes i napisała: „Zgoda”. Podarła kartkę i podała mu adres.

Następnego dnia, gnany wyrzutami sumią, Krzysztof pojechał pod wskazany adres. Domek na skraju wsi – schludny, z pelargoniami w oknach i pachnącymi różami przy płocie. Na ławce siedziała starsza kobieta o twardym, ale mądrym spojrzeniu. Odłożyła druty i zmierzyła go wzrokiem.

„Pani Kasia?” – spytała bez wstępów.
„Tak. Jestem Krzysztof.”
„Jadwiga, jej babcia. Z jakimi zamiarami pan przyjechał? Wróciła wczoraj dziwnie odmieniona.”

Krzysztof poczuł jeszcze większy wstyd. Usiadł i wyjaśnił całą głupią sytuację.
„Ech, wy miejscy…” – westchnęła Jadwiga. „Dla was wszystko zabawa. A ona… Widział pan jej ręce? Po pożarze. Rodzice zginęli, a ja ją wyciągnęłam. Twarz też ma poparzoną… i głosu nie odzyskała. Od tamtej pory milczy.”

W tej chwili zza furtki wyszła Kasia. Zobaczyła Krzysztofa i przycisnęła notes do piersi.
„Przyjechałem przeprosić” – powiedział, patrząc jej w oczy. „I… jeżeli pani nie zmieniła zdania, jestem gotowy. To będzie tylko formalność. Pobierzemy się, trochę pomieszkamy, a potem się rozejdziemy. Pomogę finansowo.”

Mówił to, sam nie wiedząc dlaczego. Coś w tej dziewczynie, w jej cichej sile i kruchości, poruszyło go głęboko.

Kasia gwałtownie coś napisała i pokazała babci. Ta długo czytała, potem spojrzała na wnuczkę, na Krzysztofa, i niespodziewanie rzekła:
„No dobrze. o ile tak chce. Tylko jedno – nie krzywdź jej. Jedyna ją mam.”

***

Ślub był cichy, bez zbędnego rozgłosu. W urzędzie stanu cywilnego byli tylko oni, babcia i zdumieni Paweł z Grzesiem w roli świadków. Kasia miała prostą, eleI minęły lata, a Krzysztof każdego ranka budził się z uśmiechem, patrząc jak promienie słońca muskają blizny na twarzy Kasi, które stały się dla niego najpiękniejszym dowodem ich wspólnej walki o szczęście.

Idź do oryginalnego materiału