Synowie nie odwiedzali mnie przez pięć lat, ale gdy dowiedzieli się o nowym spadkobiercy, pojawili się natychmiast

newsempire24.com 1 tydzień temu

Mam dwóch synów, trzech wnuków, dwie synowe… a żyję jak sierota. Przez długie lata wierzyłam, iż wychowałam synów, którzy staną się moją podporą na starość. Ale życie potoczyło się inaczej. Minęło pięć lat od śmierci męża, a przez ten czas ani jeden z nich nie przekroczył progu mojego domu. Ani telefonu, ani listu, ani odwiedzin. Aż pewnego dnia powiedziałam głośno: mieszkanie zapiszę siostrzenicy. I wtedy, jak na komendę, się pojawili.

Urodziłam dwóch chłopców – Leszka i Marka – i byłam szczęśliwa, bo przecież synowie są zawsze bliżsi matce. Wierzyłam, iż na starość nie zostanę sama. Z mężem, Janem, staraliśmy się dać im wszystko: miłość, dobre wychowanie, wykształcenie, pomoc w starcie. Za jego życia jeszcze czasem się pojawiali. Ale co się stało po jego pogrzebie? Zniknęli, jakbym przestała istnieć.

Mieszkają w Warszawie, ode mnie to zaledwie czterdzieści minut autobusem. Obaj żonaci, mają swoje rodziny. Mam dwóch wnuków i wnuczkę, której nigdy nie widziałam na oczy. Po upadku źle chodzę, a do nich nie ma jak się dodzwonić – zawsze zajęci, zrzucają słuchawkę, obiecują oddzwonić, ale nigdy tego nie robią. Przywykłam już, iż ich słowa są puste.

Kiedy zalał mnie sąsiad, zadzwoniłam do Leszka – nie odebrał. Marek obiecał przyjść, ale nie przyszedł. A przecież chodziło tylko o pomalowanie plamy na suficie. Musiałam wynająć fachowca. Nie szkoda mi było pieniędzy, tylko tego, iż własne dzieci nie potrafią znaleźć godziny dla matki.

Gdy zepsuła się stara lodówka, znów do nich zadzwoniłam. Poprosiłam: pojedźcie ze mną do sklepu, boję się, iż mnie oszukają. Usłyszałam: “Mamo, nie martw się, sprzedawcy pomogą”. W końcu pojechałam z bratem i jego córką – moją siostrzenicą, Kasią.

A potem przyszła pandemia. I nagle przypomnieli sobie, iż mają matkę. Dzwonili raz w miesiącu, radzili: “Nie wychodź”, “Zamawiaj jedzenie do domu”, “Uważaj na siebie”. Tylko iż ja nie umiem tego robić. Wszystkiego nauczyła mnie Kasia. Pokazała, jak korzystać z aplikacji do zakupów, przynosiła leki, siedziała przy mnie, gdy byłam chora. Po prostu dzwoniła co wieczór: “Ciociu Heleno, jak się czujesz?” Zbliżyłyśmy się bardziej, niż kiedykolwiek byłam ze swoimi dziećmi.

Święta zaczęłam spędzać z bratem i jego rodziną. Córka Kasi nazywa mnie babcią. I w pewnym momencie zrozumiałam: mogę mieć synów, ale to siostrzenica stała się moją bliską duszą. Ona niczego nie żąda. Jest po prostu. Troszczy się. Pomaga.

I podjęłam decyzję: skoro moi synowie zapomnieli, iż mają matkę, mieszkanie otrzyma ta, która była przy mnie w trudnych chwilach. Spisałam testament na rzecz Kasi. Nie wiedziała o tym. Chciałam po prostu odwdzięczyć się dobrocią. Dać dom komuś, kto naprawdę się o mnie troszczył.

Ale widocznie ktoś z rodziny się wygadał. Bo tego samego dnia zadzwonił Leszek. Głos miał ostry, słowa twarde. Spytał, czy to prawda, iż chcę przepisać mieszkanie na kogoś obcego. Gdy potwierdziłam, wrzasnął: “Oszalałaś! Jak możesz to robić? To rodzinny majątek!” Odłożyłam słuchawkę.

A wieczorem zadzwonili do drzwi. Obaj. Z tortem. Z wnuczką. Stoją tacy uśmiechnięci, uprzejmi. A potem zaczyna się: “Nie możesz tego zrobić”, “Ona cię wyrzuci”, “My jesteśmy twoimi dziećmi”, “A ty oddajesz mieszkanie obcej”. Wysłuchałam w milczeniu. A na końcu powiedziałam tylko: “Dziękuję za troskę. Ale decyzję już podjęłam.”

Wyszli, trzasnąwszy drzwiami. Oświadczyli, iż jeżeli podpiszę papiery, mogę zapomnieć o ich pomocy i nigdy więcej nie zobaczę wnuków. Tylko że, drodzy moi, już od dawna nie widzę od was niczego poza obojętnością. Pojawili się po pięciu latach – i to tylko dlatego, iż zrozumieli, co tracą. Nie matkę. Mieszkanie.

Nie żałuję. choćby jeżeli Kasia, o zgrozo, okazałaby się niewdzięczna i mnie wyrzuci – cóż, taki los. Ale w to nie wierzę. Ona jest dobra, uczciwa, prawdziwa. A wy… no cóż, żyjcie teraz ze swoim sumieniem. O ile je jeszcze macie.

Dziś wieczorem zapiszę testament. I choć serce boli, wiem jedno: czasem ci, którzy są z krwi, okazują się najdalsi. A ci, których wybrało serce – stają się rodziną. Tę lekcję nauczyło mnie życie. I za to jestem wdzięczna.

Idź do oryginalnego materiału