Synowa poprosiła mnie, żebym nie przychodziła do nich tak często. Przestałam bywać… Ale pewnego dnia sama zadzwoniła i poprosiła o pomoc.
Po ślubie mojego syna starałam się odwiedzać ich dom jak najczęściej. Nigdy nie przychodziłam z pustymi rękami – zawsze coś upieczonego, ugotowanego, coś smacznego. Synowa chwaliła moje potrawy, z uśmiechem próbowała pierwsza. Wydawało mi się, iż między nami jest ciepło, iż mamy dobre relacje. Byłam szczęśliwa, iż mogłam pomagać, być blisko. A przede wszystkim – iż nie jestem dla nich obca, ale kimś ważnym.
Ale pewnego dnia wszystko się zmieniło. Zaszłam do nich, a w domu była tylko ona. Wypiłyśmy herbatę, jak zawsze. Ale od razu poczułam – w jej spojrzeniu było coś niepokojącego, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie mogła się przemóc. A kiedy w końcu się odezwała, słowa uderzyły jak nóż w serce.
— Byłoby lepiej, gdybyście przychodzili rzadziej… Niech Krzysztof sam was odwiedza – powiedziała, patrząc w podłogę.
Nie spodziewałam się tego. W jej głosie był chłód, a w oczach… irytacja? Nie wiem. Po tej rozmowie przestałam przychodzić. Po prostu zniknęłam z ich życia, żeby nie przeszkadzać, nie drażnić. Syn odwiedzał nas sam. Synowa nigdy więcej się u nas nie pojawiła.
Milczałam. Nie skarżyłam się nikomu. Choć w środku wszystko się zwijało z bólu. Nie rozumiałam – co zrobiłam źle? Chciałam tylko pomóc… Zawsze starałam się dbać o pokój w rodzinie. A teraz moja obecność stała się dla kogoś ciężarem. Bolesne było poczucie, iż nie jestem chciana.
Minął czas. Urodziło się dziecko – nasz wyczekiwany wnuk. Z mężem byliśmy w siódmym niebie. Ale choćby wtedy trzymaliśmy się z boku: przychodziliśmy tylko na zaproszenie, zabieraliśmy malca na spacery, żeby nie zawadzać. Robiliśmy wszystko, by nie być natrętnymi.
Aż pewnego dnia – telefon. Synowa. Cichym, niemal urzędowym głosem powiedziała:
— Moglibyście dziś zostać z dzieckiem u nas? Muszę wyjść za pilną sprawą.
Nie poprosiła – poinformowała. Jakby to my bardziej tego potrzebowali. Jakbyśmy błagali o tę chwilę. A przecież niedawno prosiła, żebym się nie pojawiała…
Długo się wahałam. Duma mówiła: odmów. Ale rozum szeptał: to szansa. Nie przez nią – dla wnuka. Dla Krzysztofa. Dla zgody w rodzinie. Jednak odpowiedziałam inaczej:
— Lepiej przywieźcie malucha do nas. Prosiliście, żebyśmy nie wpadali bez potrzeby. Nie chcę wkraczać w waszą przestrzeń.
Zapadła cisza. Ale po chwili się zgodziła. Przywiozła dziecko. A my z mężem czuliśmy się jak w święto. Bawiliśmy się, śmiali, spacerowaliśmy – dzień minął jak błysk. Co za szczęście być babcią i dziadkiem! A jednak w środku została gorycz. Nie wiedziałam: jak teraz się zachowywać?
Pozostać wycofaną? Czekać, aż ona pierwsza poda rękę? A może być mądrzejszą i przeboleć urazy? Dla wnuka jestem gotowa na wiele. Gotowa wybaczyć, przemilczeć gorzkie słowa. Gotowa spróbować odbudować relacje.
Ale czy oni mnie jeszcze potrzebują? Czy ona mnie chce?
Nie wiem, czy zrozumie, jak łatwo zburzyć to, co budowało się latami. I jak trudno potem składać to z powrotem…