Syn wystawił sprawę rodziną na widok publiczny

newsempire24.com 2 miesięcy temu

Syn wystawił na widok publiczny sprawę rodzinną.

— Mamo, widziałaś, co syn o tobie napisał? — głos Katarzyny drżał z oburzenia, słuchawka niemal wypadła jej z dłoni. — Nie, nie o mnie! O tobie! O Twoim ukochanym Władku! Wrzucił to w social mediach!

Halina Stanisławówna powoli osunęła się na kuchenne krzesło, mocniej przycisnęła telefon do ucha. W brzuchu coś się boleśnie ścisnęło, jak wtedy, gdy lekarze ogłosili diagnozę Zbigniewowi. Tylko teraz było gorzej.

— Co napisał, Kasiu? — szepnęła, choć przeczuwała, iż usłyszy coś strasznego.

— Tam… tam cała rozprawa! O tym, jaka byłaś matką! Że całe życie go kontrolowałaś, nie dałaś żyć! Że przez ciebie nie układa mu się z dziewczynami! Mamo, nie mogę tego czytać, ręce mi się trzęsą! A te komentarze… Boże, co tam ludzie wypisują!

Halina zamknęła oczy. Kuchnia wokół niej pociemniała, tylko lodówka warczała cicho, jak zawsze wieczorami. Na stole stygła niedojedzona kasza gryczana — Władek nie przyszedł na kolację, choć ugotowała ją specjalnie, tak jak lubi, z kotletami schabowymi.

— Mamo, słyszysz mnie? — zaniepokoiła się Katarzyna.

— Słyszę, córeczko. A co w komentarzach?

— Nie chcę powtarzać. Lepiej sama nie czytaj, dobrze? Twoje serce… Przyjadę do ciebie, dobrze?

— Nie trzeba, Kasiu. Późno już, dzieci trzeba położyć. Ja… ja sobie poradzę.

Odłożywszy słuchawkę, Halina długo siedziała bez ruchu. Za oknem gęstniały październikowe zmierzchy, na podwórku zapalały się latarnie. Gdzieś płakało dziecko, zatrzasnęły się drzwi klatki schodowej. Zwykłe dźwięki zwykłego wieczoru, tylko w środku wszystko się przewróciło do góry nogami.

Władek wrócił około jedenastej, śmierdząc piwem i papierosami. Halina czekała na niego w przedpokoju, patrzyła, jak ściąga buty, nie podnosząc na nią wzroku.

— Zjesz kolację? — spytała cicho.

— Nie chce mi się. — Powiesił kurtkę na wieszaku, wciąż unikając jej spojrzenia.

— Władku…

— Co? — odwrócił się gwałtownie, a w jego oczach dostrzegła coś obcego. Złość? Wstyd?

— Po co to napisałeś?

Syn milczał, przecierał nos. Halina nagle zauważyła, jak postarzał się w ostatnich miesiącach. Władek miał już trzydzieści dwa lata, a ona wciąż widziała w nim chłopca, który wracał ze szkoły i opowiadał o bójkach i pałach.

— Mamo, nie chciałem cię urazić — wydukał w końcu. — Po prostu… mam teraz ciężki okres. Z Olą się rozstaliśmy, w pracy problemy. A psycholożka powiedziała, iż muszę przepracować traumy z dzieciństwa.

— Traumy? — powtórzyła Halina. — Jakie traumy, Władek? Co ja ci takiego zrobiłam?

— No wiesz… Zawsze byłaś zbyt… opiekuńcza. Pamiętasz, jak na studiach dzwoniłaś codziennie, pytałaś, czy jadłem, czy się ciepło ubrałem? Jak poznałaś się z moją sąsiadką z akademika i kazałaś jej na mnie uważać?

Halina oparła się o ścianę. Tak, pamiętała tę sąsiadkę, Magdę. Dobra dziewczyna, z wielodzietnej rodziny. Częstowała ją pierogami, prosiła, by czasem nakarmiła Władka, gdy ten zapomniał. Co w tym złego?

— A pamiętasz — ciągnął Władek, wchodząc do pokoju — jak przyjeżdżałaś co weekend? Przywoziłaś słoiki z zupą, prałaś mi ubrania? Chłopaki się ze mnie śmiali.

— Chciałam pomóc — szepnęła. — Przecież miałam tylko ciebie i Kasię. Po tym, jak tata odszedł…

— Właśnie! — wybuchnął syn. — Wylałaś na nas całą niewykorzystaną miłość! A my się dusiliśmy! Kasia wyszła za mąż, wyprowadziła się, a ja…

— A ty co? Zabraniałam ci czegoś? Przeszkadzałam się ożenić?

Władek usiadł na kanapie, opuścił głowę na ręce.

— Mamo, nie rozumiesz. Tak, nie zabraniałaś wprost. Ale zawsze byłaś obecna! Zawsze! Twoje dziewczyny karmiłaś, otulałaś, a potem czuły się zbędne. Po co ja im, skoro mam mamę, która wszystko za mnie robi?

— Ola też tak uważała?

— Ola… — westchnął ciężko. — Ola powiedziała, iż jestem niedojrzały. Że w wieku trzydziestu dwóch lat mieszkam z mamą jak nastolatek. Że czas nauczyć się samodzielności.

Halina powoli przeszła do kuchni, włączyła czajnik. Dłonie drżały, ledwie udało się postawić kubki na stole. Władek podążył za nią, stanął w drzwiach.

— Mamo, nie chciałem cię zranić. Słowo. Ale musiałem to wyrzucić z siebie, rozumiesz? A w internecie jakoś łatwiej. Ludzie dzielą się doświadczeniami, radzą…

— I co ci poradzili? — spytała, nie odwracając się.

— Różnie. Jedni mówią, żeby wyprowadzić się od rodziców. Inni — żeby stawiać granice. Jeszcze inni piszą, iż sami mają podobnie.

Halina nalała herbatę, wsypała cukier. Przypomniała sobie, jak dwadzieścia lat temu stała w tej samej kuchni i parzyła herbatę dla Zbigniewa, gdy po chemii było mu niedobrze. Jak prosił, by nie odchodziła, ściskał jej dłoń i mówił: „Haluś, obiecaj, iż zadbasz o dzieci. Że ich nie zawiedziesz”.

— Mamo, co z tobą? — zaniepokoił się Władek. — Płaczesz?

Nie zauważyła nawet, gdy łzy spłynęły po policzkach. Otarła je rękawem szlafroka, spojrzała na syna.

— Władku, może masz rację. Może naprawdę byłam zbyt… Po prostu bałam się. Po śmierci taty bałam się was stracić. Że nie dam rady sama. Że nie zastąpię wam ojca.

Syn podszedł bliżej, niezgrabnie objął ją za ramiona.

— Mamo, dałaś radę. Wyrośliśmy na porządnych ludzi. Ale teraz ja muszę nauczyć się, jak być naprawdę dorosłym.

— Więc się wyprowadzisz?

— Jeszcze nie wiem. Może. Muszę przemyśleć.

Pili herbatę w milczeniu. Halina patrzyła na syna i próbowała sobie wyobrazić, jak to będzie — zostać w mieszkaniu sama. Nie budzić nikogo rano, nie gotować obiadu dla

Idź do oryginalnego materiału