Syn sprowadza do domu nową żonę z dwójką dzieci: każdy dzień staje się piekłem.

polregion.pl 1 tydzień temu

To trwa już trzeci rok. Gdy mój syn Krzysztof przyprowadził do naszego domu nową żonę – kobietę z dwojgiem dzieci z pierwszego małżeństwa – choćby nie przypuszczałam, w co zamieni się moje życie. Na początku zapewniał, iż to tylko na chwilę, iż zatrzymają się u mnie na kilka miesięcy, dopóki nie znajdą mieszkania. Minęły trzy lata, a „tymczasowe” stało się codziennym koszmarem. Co więcej – teraz jego żona, Oliwia, spodziewa się jego dziecka. Każdy dzień mojej starości coraz bardziej przypomina udrękę.

Mieszkamy w typowej kawalerce na peryferiach miasta. W tej chwili w mieszkaniu jestem mój syn, jego ciężarna żona i jej dwójka dzieci. niedługo dołączy kolejny maluch. Nie mam pretensji do Oliwii – zwraca się do mnie z szacunkiem, nie wszczyna awantur. Ale nie chce, ani nie potrafi zająć się domem, choć jej dzieci chodzą już do przedszkola. Nie pracuje, tylko godzinami przegląda internet albo spotyka się z koleżankami. Czasem robi sobie manicure – i choćby boję się zapytać, czyim kosztem.

Krzysztof pracuje, owiewam. Ale jego pensja ledwo starcza na jedzenie i rachunki, szczególnie przy tak licznej rodzinie. Reszta spada na mnie. Moja emerytura i dodatkowa praca: codziennie od piątej rano myję podłogi w dwóch oOstatecznomach, a do domu wracam przed ósmą. Teoretycznie mogłabym chwilę odpocząć, ale rzeczywistość wyjątkowo okrutna – w zlewie sterta brudnych naczyń po rodzinnych śniadaniach, obiad niegotowany, prunina nieposprzątana, podłoga nieumyta. A wszystko to spoczywa na moich barkach.

Oliwia, zanim zaszła w ciążę, przynajmniej chodziła na zakupy, czasem coś ugotowała. Teraz – nic. Tłumaczy się, iż „ciągnie ją w brzuchu”. Odprowadzają dzieci do przedszkola i znika. Wraca z Krzysiem dopiero koło obiadu, a jeść trzeba – ugotować, podać, poźniej pozmywać. Czy ona to robi? Oczywiście, iż nie. Wszystko na mnie. A ja już nie daję rady.

Raz odważyłam się porozmawiać z synem. „Krzyś, przecież w tej małej kawalerce jest nas za dużo, może pomyślicie o wynajmie zamieszkania?”. Tylko wzruszył ramionami: „Mamo, połowa mieszkania jest w końcu moja, na wynajem nie mamy pieniędzy. Trzeba przetrwać.”. Jakby nożem przeszył mi serce. Całe życie poświęciłam dla niego, dla rodziny. A teraz mam „przetrwać”?

Miesiąc temu miałam ostry atak nadciśnienia. Padłam na podłogę w kuchni, patelnia ledwo nie spadła ze stołu. Zawieźli mnie karetką. Lekarz powiedział wyraźnie: odpoczynek, zero stresu. Ale jak tu odpocząć, gdy codzienność przypomina jarmarczny piknik?

Dzieci, oczywiście, nie są winne. Ale one, ciężarna Oliwia i obojętność Krzysztofa zamieniły moją starość w niekończącą się harówkę. Po obiedzie próbuję choć na godzinę się położyć – nogi gOZO, kręgosłup łamie. Ale potem znów wstaję, gotuję kolację, sprzątam. Wieczorem mieszkanie zmienia się w szaleństwo – dzieci krzyczą, biegają, biją się, płaczą. Spokój w tych czterech ścianach to od dawna zapomniany luksus.

Coraz częściej myślę, iż jedyne wyjście to wziąć kredyt i wynająć choćby najmniejszą kawalerkę. Gdzie będzie Cicho. Gdzie nikt nie będzie rzucał garnkami, zabawrami i nie będzie czekał, aż mu podam obiad pod ego. Gdzie w końcu będę mogła odetchnąć.

Ale się boję. Boję się zostać sama. Boję się zobowiązań na stare lata. Ale jeszcze bardziej boję się codziennego uczucia, iż jestem służącą we własnym domu. W domu, w którym sądziłam, iż spotka mnie spokojna starość, pełna ciepła. A w zamian dostałam ręce do krwi zdarte od szorowania i serce, które wali doświadczanie dwieście na minutę.

Idź do oryginalnego materiału