Syn Nie Zaprosił Mnie na Ślub, Bo Uznał Mnie za Staruszkę. Teraz Wątpię, Czy Kiedykolwiek Byłam Mu Potrzebna

newsempire24.com 1 tydzień temu

Syn nie zaprosił mnie na swój ślub, bo uznał, iż jestem staruszką. Teraz nie jestem pewna, czy kiedykolwiek byłam mu potrzebna.

Do dziś pamiętam, jak we mgle, tamten dzień, gdy zadzwoniła do mnie siostra i zaczęła gratulować:
— No, wreszcie! Twój syn się ożenił!

Zamarłam z telefonem przy uchu.
— Co? — tylko tyle wydusiłam. — Ożenił?.. Chyba się mylisz. Powiedziałby mi. W końcu jestem jego matką…

Okazało się jednak, iż nie myliła się. Jej syn zobaczył w internecie zdjęcia — mój syn w garniturze, obok panna młoda w białej sukni, mnóstwo kwiatów, kelnerzy, muzyka, przyjęcie… A podpis: „Najszczęśliwszy dzień mojego życia”.

Usiadłam. Po prostu osunęłam się na podłogę w kuchni. Czajnik gwizdał, naleśniki stygły na patelni. A ja siedziałam, niezdolna się poruszyć. W głowie tłukła się tylko jedna myśl: dlaczego? Dlaczego mi nie powiedział?

Urodziłam go późno. Mając trzydzieści jeden lat, co dziś nie jest niczym nadzwyczajnym, ale wtedy w szpitalu nazywano mnie „starszą pierwiastką”. Dziesięć lat po jego narodzinach straciłam męża — zawał w pracy. I tak zostaliśmy tylko we dwoje. Ciągnęłam nas, jak mogłam. Pracowałam, nie dosypiałam, odmawiałam sobie wszystkiego, tylko żeby on miał co trzeba. O sobie dawno zapomniałam. Żadnego życia, żadnego odpoczynku — tylko on.

Dorósł, skończył studia, wyprowadził się na swoje. Żył swoim życiem, a ja nie wtrącałam się. Czasem wpadał, przynosił owoce, mówił, iż wszystko gra. Cieszyłam się już samym tym, iż mu się dobrze wiedzie. Aż któregoś dnia przyszedł przedstawić mi Zosię — miłą dziewczynę, dziesięć lat młodszą od niego, cichą, uśmiechniętą, zwyczajną. Polubiłam ją. Pomyślałam nawet: „No i dobrze. Wreszcie ma kogoś swojego”.

Wyszli, a ja długo siedziałam w kuchni, uśmiechałam się i wyobrażałam sobie, jak będę niańczyć wnuki. Byłam pewna — skoro ich poznałam, to znaczy, iż to poważnie. I oczywiście, jeżeli będzie ślub — zaprosi.

Ale się myliłam.

Gdy do niego zadzwoniłam, nie odebrał. Oddzwonił później, jakby nic się nie stało. Spróbowałam mówić spokojnie:
— Masz mi coś do powiedzenia?

Zawahał się.
— A, już wiesz… No tak, wczoraj wzięliśmy ślub. Jutro wyjeżdżamy w podróż poślubną. Chciałem wpaść…

I rzeczywiście, po pół godzinie przyszedł — z tortem i kwiatami. Pocałował mnie w policzek. Usiadł, jakby to była zwykła wizyta.

— No, był ślub. Ale zrobiliśmy to w małym gronie. Tylko młodzi. Ty byś się tam nudziła… — rzucił od niechcenia, jakby tłumaczył, czemu nie zabrał mnie na grilla.

— A rodziców Zosi zaprosiliście? — spytałam.

— No… tak. Ale oni mają dopiero po czterdziestce…

Wtedy coś we mnie pękło.
— A ja mam sześćdziesiąt. Czyli już nie pasuję, tak?

Spuścił wzrok. W milczeniu jadł tort. Patrzyłam na niego i nie rozumiałam, w którym momencie staliśmy się obcy. Nie prosiłam się na wesele. Nie potrzebuję ich młodzieżowych imprez. Ale dlaczego choćby na ślub mnie nie wezwali? Dlaczego dowiedziałam się o tym nie od niego, ale od siostry?

— Nie pomyśleliśmy — powiedział, gdy go o to zapytałam.

Nie pomyśleli. Wiecie, co w tych słowach jest najstraszniejsze? Nie złość, nieTo nie brak zaproszenia bolał najbardziej, ale to, iż choćby teraz, patrząc na jego obojętność, zrozumiałam, iż przestałam dla niego istnieć.

Idź do oryginalnego materiału