Syn mojego męża udowodnił, iż prawdziwe mamy mają zasłużone miejsce na czołowej pozycji

polregion.pl 3 dni temu

Kiedy poślubiłam mojego męża, Kacper miał zaledwie sześć lat. Jego matka odeszła, gdy miał cztery – żadnych telefonów, listów, tylko ciche wyjście w środku mroźnej lutowej nocy. Mój mąż, Marek, był złamany. Poznaliśmy się rok później, oboje próbując poskładać kawałki naszych rozbitych żyć. Gdzieś po drodze stałam się dla Kacpera wszystkim. Jego macochą, tak – ale też budzikiem, kanapkową czarodziejką, wspólnikiem w projektach na biologię i kierowcą na ostry dyżur, gdy o drugiej w nocy gorączka nie dawała mu spać. Siedziałam w pierwszym rzędzie na każdym szkolnym przedstawieniu i darłam się jak opętana na meczach piłki nożnej. Nigdy nie próbowałam zastąpić jego mamy. Ale dałam mu coś równie ważnego – pewność, iż zawsze może na mnie liczyć.

Gdy Marek niespodziewanie odszedł po wylewie, tuż przed Kacpra szesnastymi urodzinami, byłam wstrząśnięta. Straciłam partnera, najlepszego przyjaciela. Ale choćby w żałobie wiedziałam jedno:
Nie odejdę.

Wychowywałam Kacpra sama. Żadnych więzów krwi. Żadnego rodzinnego majątku. Tylko miłość. I wierność.

Byłam tam, gdy dostał wymarzoną akceptację na studia – wpadł do kuchni, wymachując papierem jak złotym biletem. Pomogłam mu się spakować, a gdy stałam przed akademikiem, tuląc go na pożegnanie, płakałam jak dziecko. Patrzyłam, jak odbiera dyplom z wyróżnieniem, a łzy dumy płynęły mi po twarzy.

Więc gdy powiedział, iż oświadczył się dziewczynie o imieniu Kornelia, eksplodowałam radością. Był szczęśliwy – takiego nie widziałam od lat.
„Mamo” – powiedział (tak, nazywał mnie mamą) – „chcę, żebyś była przy wszystkim. Przy wyborze sukni, kolacji próbnej, wszystkim”.
Nie spodziewałam się centralnego miejsca. Wystarczyło, iż byłam częścią tego dnia.

Na ślub dotarłam wcześniej. W jasnoniebieskiej sukni – kolorze, który, jak mówił, przypomina mu dom. W torebce niosłam małe aksamitne pudełeczko. W środku spoczywały srebrne spinki do mankietów z wygrawerowanymi słowami: „Chłopiec, którego wychowałam. Mężczyzna, którym dziś jest”.

Gdy weszłam do sali, florystki krzątały się w pośpiechu, kwartet smyczkowy stroił instrumenty. Wtedy podeszła do mnie Kornelia. Piękna, elegancka. Uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały zimne.
„Cieszę się, iż pani przyszła” – powiedziała cicho.
„Nie mogłoby mnie zabraknąć” – odparłam.
Zawahała się, przebierając palcami po falach sukni.
„Tylko mała uwaga… Pierwszy rząd jest zarezerwowany dla prawdziwych matek. Mam nadzieję, iż pani zrozumie”.

Słowa nie od razu do mnie dotarły. Może chodzi o tradycję? Ale wtedy zobaczyłam – ten nienaturalny uśmiech, wyrachowaną uprzejmość. Mówiła dokładnie to, co myślała.

„Prawdziwe matki”.

Ziemia zawaliła się pod moimi stopami.

„Oczywiście” – wyszeptałam, zaciskając palce na pudełku.

Usiadłam w ostatnim rzędzie, drżąca. Muzyka się rozpoczęła, goście odwrócili się. Wtem Kacper stanął w przejściu. Tak dorosły w granatowej muszce. Spojrzał na przód, potem – jakby wyczuł – odwrócił się i zobaczył mnie. Jego twarz ściągnęła się w gniewie. Szepnął coś do świadka, który natychmiast podszedł.

„Pani Kowalska? Kacper prosi, żeby pani zajęła miejsce z przodu”.

„Nie, nie chcę robić sceny…” – jęknęłam.

„On nalega”.

Wstałam, czując na sobie setki spojrzeń. Kornelia odwróciła się, blada.

Kacper podszedł, biorąc mnie za rękę. „Siada na pierwszym rzędzie” – powiedział twardo. „Albo nie będzie ślubu”.

„Ale…” – Kornelia zbladła jeszcze bardziej.

„Mówiłaś, iż pierwszy rząd jest dla prawdziwych matek. Miałaś rację. Właśnie dlatego ona tu będzie”.

Obrócił się do gości, głos dudniąc w ciszy: „Ta kobieta mnie wychowała. Trzymała za rękę, gdy miałem koszmary. Zrobiła ze mnie mężczyznę. Jest moją mamą, czy urodziła mnie, czy nie”.

W sali zapadła cisza, potem – brawa. Najpierw nieśmiałe, potem burza. Kornelia patrzyła na nas, wreszcie skinęła głową.

Usiadłam w pierwszym rzędzie, łzy zalewając mi oczy. Ceremonia trwała – wymiana przysiąg, pocałunek, radość.

Później, podczas przyjęcia, Kornelia podeszła, gdy tańczyli pierwszy taniec.

„Zawiniłam” – szepnęła. „Nie znałam pani historii. Ale teraz widzę… Widzę, kim pani jest dla niego”.

Podałam jej pudełko. „To dla niego. Może pomożesz mu je założyć?”

Gdy je otworzyła, jej oczy zabłysły. „Są piękne”.

Gdy wirowali na parkiecie, Kacper spojrzał na mnie przez ramię żony.

„Dziękuję” – wyszeptał wargami.

Skinęłam głową. Bo nigdy nie chciałam niczego więcej.

Idź do oryginalnego materiału