Z biegiem czasu życie uczy nas przystosowania. Dawniej każdy musiał umieć przygotować jedzenie, naprawić coś w domu czy uprasować ubrania. Dziś większość z tych rzeczy jest zautomatyzowana — jedzenie zamawia się z dostawą, ubrania pierze się w pralce, a remonty zleca ekipie fachowców. Starsze pokolenia patrzą na to z niedowierzaniem, zastanawiając się, jak to możliwe, iż dorosły człowiek nie potrafi choćby wymienić żarówki.
Zawsze uważałam się za dobrą teściową. Nie rozumiałam matek, które nieustannie krytykują swoje synowe. Przecież to wybór ich dziecka, przyszła matka ich wnuków, bliska osoba! Jednak od jakiegoś czasu zauważam, iż zaczyna mnie irytować zachowanie mojej synowej. Nie kłócimy się, ale w głębi duszy coraz trudniej mi ją akceptować.
Mój syn, Paweł, ma 27 lat, a jego żona Maria — 25. Mieszkają we własnym mieszkaniu, oboje pracują. Paweł wraca z pracy około 19:00, a Maria jest w domu już o 17:00. Wydawałoby się, iż mogłaby wykorzystać ten czas, aby przygotować coś dla ich wspólnego dobra. Ale nie. Twierdzi, iż nie umie gotować i nie zamierza się tego uczyć. Zamawia jedzenie z dostawą albo podgrzewa gotowe dania w mikrofalówce.
Paweł to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, który potrzebuje wartościowych posiłków, by utrzymać zdrowie. Maria natomiast jest drobna i żyje głównie na kefirze, twarogu i owsiance. Martwię się o zdrowie mojego syna. Problemy z układem trawiennym mogą być bolesne i kosztowne, a to on jest głównym żywicielem rodziny. choćby gdy przychodzę w gości, na stole królują pizza i sushi z dostawy.
Dwa miesiące temu poprosiłam Pawła, aby przyszedł do mnie pomóc z meblami. Po pracy czekał na niego świeżo ugotowany barszcz. Zjadł całą porcję, poprosił o dokładkę, a potem jeszcze zapakował sobie na wynos. Od tego czasu przychodzi do mnie co dwa-trzy dni, a ja gotuję dla niego obiady, które powinien przygotowywać mu jego żona.
Nie żałuję czasu ani pieniędzy dla syna. Ale zastanawiam się, dlaczego w takim razie ma żonę? Czy tylko po to, by była ozdobą? Błędem jest myślenie, iż miłość wystarczy do utrzymania związku. Paweł może mówić, iż jest zadowolony, ale gdyby tak było, nie przychodziłby do mnie po domowe jedzenie.
Nie rozmawiałam z Marią na ten temat. Nie chcę stać się „toksyczną teściową”, która ingeruje w życie młodego małżeństwa. Ale zastanawiam się, jak długo to potrwa. Rok? Dwa? A co będzie, gdy pojawią się dzieci? Czy będą żywiły się owsianką i daniami na wynos?
Nie mam też z kim o tym porozmawiać, ponieważ rodzice Marii mieszkają daleko, a my widzieliśmy się z nimi tylko raz. Dlatego dzielę się tą historią tutaj, licząc, iż ktoś może miał podobną sytuację i podpowie, co zrobić. Czasem jedna dobra rada może naprawdę zmienić spojrzenie na sytuację.