Święto z Iskrą

newsempire24.com 1 dzień temu

W mieszkaniu unosił się niepokojący duch nadchodzącego chaosu. Jadwiga wyczuła to, zanim jeszcze przekroczyła próg. Po klatce schodowej roznosił się ostry zapach spalenizny, a schody były zalane wodą z mydlinami, jak po powodzi. Otworzywszy drzwi, Jadzia rzuciła na półkę naręcze kwiatów przyniesionych z pracy, zrzuciła męczące ją cały dzień buty i włożyła stare kapcie, choć gumowce byłyby bardziej odpowiednie – w przedpokoju wody było jeszcze więcej niż na schodach. Z głębi mieszkania dochodził stłumiony wrzask kota, a gdzieś w czeluściach domu coś syczało, huczało i podejrzanie trzeszczało.

— Kaziu, co to za diabli?! — krzyknęła Jadwiga, czując, jak w środku narasta niepokój.

Po chwili w drzwiach stanął mąż. W samych kalesonach, bosy, z twarzą pokrytą sadzą, głębokimi zadrapaniami i potężnym sińcem pod okiem. Na głowie miał ręcznik zawiązany niczym turban, jakby właśnie uciekł z jakiegoś egzotycznego targu.

— Jadziu, już w domu? — zamruczał Kazimierz, nerwowo gładząc brzeg ręcznika. — Myślałem, iż impreza firmowa, przecież ty jako szefowa do nocy będziesz tam przyjmować toasty…

Jadwiga ciężko westchnęła, opadła na stary puf przy wejściu i, powstrzymując irytację, rozkazała:

— Gadaj, Kaziu. Co ty znowu narobiłeś?

— No wiesz, Jadziu, moja euforii — zaczął, jąkając się — tylko się nie denerwuj, proszę!

— Denerwowałam się, jak w latach 90. do naszej firmy przychodzili bandyci — odcięła Jadwiga. — Przeżywałam, jak nasze pieniądze spłonęły podczas hiperinflacji. Wściekałam się, gdy kryzys o mało nas nie dobił. Po tym wszystkim już nic mnie nie rusza, choćby powódź. Mów, co za cyrk tu urządziłeś?

— Krótko mówiąc… — Kazik zawahał się, pocierając sińca. — Chciałem zrobić ci święto. Niespodziankę, rozumiesz? Postanowiłem posprzątać, uprać, ugotować kolację. Wziąłem wolne, wsadziłem pranie, poszedłem na bazarek… No, najpierw na bazarek, kupiłem mięso, a ono zaczęło cieknąć.

— Mięso? — Jadwiga zmrużyła oczy.

— Nie, pralka! — wyrzucił z siebie Kazimierz. — Ale nie od razu. Włożyłem mięso do piekarnika, zacząłem sprzątać, i wtedy kot…

— Żyje? — Jadwiga uniosła brew.

— Żyje, oczywiście! — oburzył się Kazik. — Tylko trochę mokry. Rozumiesz, kiedy włączałem pralkę, kota tam nie było, przysięgam! A potem jakoś… znalazł się w środku.

— Jak?! — Jadzia pochyliła się do przodu. — Jak kot mógł wleźć do zamkniętej pralki?!

— Nie wiem — Kazik rozłożył ręce. — Chyba się teleportował. Przecież one są sprytne, te koty.

Jadwiga zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i lodowatym tonem powiedziała:

— Kontynuuj, Kaziu. To staje się coraz ciekawsze. Ale najpierw pokaż kota. Chcę się upewnić, iż jest w porządku.

— Ech, słoneczko — Kazik zawahał się — musisz do niego podejść. On… tam…

— Mam nadzieję, iż ma wszystkie łapy? — Jadzia spojrzała na podrapaną twarz męża.

— O, ma! — ponuro potwierdził Kazimierz, pocierając policzek. — Tylko tymczasowo… unieruchomione. Dla jego własnego bezpieczeństwa.

— Dobra, później się tym zajmiemy — machnęła ręką Jadwiga. — Co dalej?

— Więc, podczas gdy kot… eee… się prał, poczułem swąd. Pobiegłem do kuchni, otworzyłem piekarnik, a tam mięso w ogniu! Poparzyłem palce, chlusnąłem olejem, a on buchnął płomieniem! Włosy mi się osmoliły, dym się wali, a tu kot zaczął wrzeszczeć. Pędzę do pralki, patrzę — jego oczy w okienku, patrzy jak więzień. Wyłączyłem, chciałem otworzyć, a ta się zablokowała. Kot wrzeszczy, kuchenka płonie, twarz boli, włosy smolą… Chwyciłem łom, no i pralka zaczęła przeciekać. Kot wyrwał się, gnał po mieszkaniu, ryczał, rozbił trzy wazony, zdarł tapetę, zerwał zasłony, rozlał szampana, który dla ciebie przygotowałem. Sąsiedzi z dołu walili w kaloryfer, krzyczeli, iż nas wykastrują. Nie wiem, kota czy mnie. Ale generalnie wszystko pod kontrolą, Jadziu, nie martw się!

Jadwiga otarła łzy — nie wiadomo, czy ze śmiechu, czy z przerażenia — i, odepchnąwszy męża, weszła do mieszkania. Pogrom był epicki. Podłoga zalana wodą, w kuchni dymiła się spalona patelnia, tapeta wisiała strzępami, a w powietrzu unosił się zapach spalonego mięsa i kociej zemsty. Kot, rozpostarty na kaloryferze, miał związane wszystkie łapy, a pyszczek owinięty starym szalikiem. Ale żył, co już było cudem.

— Jadziu, on nie chciał siedzieć na kaloryferze — pospieszył z tłumaczeniem Kazik. — Bałem się, iż nie wyschnie, zanim wrócisz. Nie dało się go wyżąć, wyrywał się. Musiałem go przywiązać, a mordkę zawinąć, żeby nie darł się. Sąsiedzi już grozili policją, strażą pożarną i jakąś wiedźmą, żeby nas przeklęła.

Jadwiga, bez słowa, odwiązała kota, otarła go ręcznikiem zerwanym z głowy Kazia i uwolniła biedakowi pyszczek. Kot, uwolniony, warknął ze złością i schował się pod kanapę.

— Ty, Kaziu, to jednak bohater — powiedziała zmęczona Jadwiga. — Kot mało się nie udusił. Choć po pralce chyba już nic mu nie straszne. Tak samo jak mnie.

Osunęła się na kanapę, przyciskając do siebie kota, i spojrzała na męża.

— No?

— Co no? — Kazimierz zmieszał się. — Mam od razu w pętlę skoczyć, czy dasz mi jeszcze się pomęczyć?

— Gratuluję, gamoniu — westchnęła Jadzia. — Dziś przecież Dzień Kobiet.

Kazik rozpromienił się, pognał do pokoju i wrócił, chowając coś za plecami. Uklęknął przed Jadwigą, promieniejąc mimo sińca i sadzy na twarzy.

— Jadziu, moje słoneczko — zaczął uroczyście. — Jesteśmy razem trz— Jadziu, moje słoneczko — zaczął uroczyście. — Jesteśmy razem trzydzieści lat, a każdy dzień z tobą to nowe szaleństwo, ale dziś chyba przesadziłem — podał jej pognieciony pudełko z pierścionkiem i dodał: — Ale zawsze mówiłaś, iż najważniejsze, by w życiu było gorąco, no to dziś naprawdę się postarałem.

Idź do oryginalnego materiału