Święto, którego nikt się nie spodziewał

polregion.pl 2 dni temu

W starej kamienicy na obrzeżach Łodzi unosił się zapach zbliżającej się katastrofy, ledwo maskowany przedświąteczną krzątaniną. Już na klatce schodowej Alicja wyczuła gryzący dym, a po stopniach spływały strumienie mydlanej wody, jakby ktoś zatopił całą klatkę. Wchodząc do mieszkania, rzuciła na półkę bukiet z firmowego spotkania, zrzuciła znoszone buty i wsunęła kapcie, żałując, iż nie wzięła kaloszy — podłoga wyglądała jak po potopie. Z głębi mieszkania dobiegał przeraźliwy koci skowyt, zmieszany z syczeniem, warczeniem i swądem spalenizny.

— Krzysiek, co się tu dzieje?! — krzyknęła Alicja, czując, jak serce ściska się od złego przeczucia.

Krzysztof pojawił się natychmiast — w samych bokserkach, bosy, z twarzą umazaną sadzą i podrapaną, z krwistym siniakiem pod okiem. Na głowie miał ręcznik zawiązany jak turban niczym sułtan po przegranej bitwie.

— Alu, już jesteś? — wybełkotał, spuszczając wzrok. — Myślałem, iż impreza firmowa, jesteś szefową, będziesz do nocy…

Alicja opadła zmęczona na krzesło, krzyżując ramiona.

— Mów, nieszczęsny organizatorze. Coś teraz nawalił?

— Kochanie, nie denerwuj się — zaczął Krzysztof, ale głos mu drżał.

— Denerwowałam się, gdy w latach 90. bandyci przychodzili po długi — odcięła Alicja. — Stresowałam się, gdy kryzys uderzył, a firma o mało nie padła. Po tym już nic mnie nie rusza. Mów, co się stało?

Krzysztof westchnął, jakby stał pod ścianą.

— Chciałem zrobić ci niespodziankę. Święto inne niż zwykle. Postanowiłem posprzątać, uprać, ugotować kolację. Wziąłem wolne, poszedł na targ, kupił baraninę. A potem wszystko poszło nie tak.

— Baranina? — dopytała Alicja, przeczuwając nowy zwrot akcji.

— Nie, pralka — przyznał. — Wsadziłem pranie, włożyłem mięso do piekarnika, zacząłem sprzątać. I wtedy kot…

— Żyje?! — Alicja zerwała się, w oczach błysk paniki.

— Żyje, żyje! — pospieszył się Krzysztof. — Tylko mokry. Przysięgam, gdy włączałem pralkę, go tam nie było! A potem on… no, znalazł się w środku.

— Jak?! — Alicja zaciśnięła pięści. — Jak kot mógł wejść do zamkniętej pralki?!

— Nie wiem — rozłożył ręce Krzysztof. — Przesączył się chyba.

Alicja zamknęła oczy, walcząc z pokusą, by go udusić.

— Kontynuuj, Sherlocku. I pokaż mi kota. Chcę się upewnić, iż nic mu nie jest.

— Eee, Alu, on jest tam… — Krzysztof zawahał się. — Trzeba do niego podejść.

— Łapy ma wszystkie? — głos Alicji stał się lodowaty.

Krzysztof przetarł podrapaną twarz.

— Jeszcze jak! Tylko tymczasowo… unieruchomione. Dla bezpieczeństwa.

— Dobra, mów dalej — westchnęła Alicja, szykując się na najgorsze.

— Więc, kot się… eee, prał, a ja poczułem swąd. Pobiegłem do kuchni, otworzyłem piekarnik — a tam piekło! Poparzyłem palce, baranina się pali. Chlusnąłem oleju, a to jak buchnie! Włosy mi się zajęły, dym się wali, gaszę. A kot wrzeszczy. Patrzę — jego oczy w szybie pralki. Wiem, iż mu tam nie wygodnie. Wyłączyłem pralkę, ale się nie otwiera. Kot ryczy, kuchenka płonie, twarz boli, włosy dymią. Łapię łom — i pralka zaczęła przeciekać, ale kot wyskoczył. Gdy gasiłem ogień, ta bestia latała po mieszkaniu, drąc się jak opętana, potłukła wazy, zdarła tapetę, zerwała zasłony, wylała wino, które przygotowałem na kolację. Sąsiedzi z dołu walili w kaloryfer, grozili kastracją. Nie wiem, mnie czy kota. Ale wszystko pod kontrolą, nie martw się!

Alicja otarła łzy — nie wiedziała, czy to śmiech, czy przerażenie — i ruszyła w głąb mieszkania. Zniszczenia były epickie: potłuczone wazy, kałuże wody, zdarta tapeta, smród spalenizny. Na grzejniku, przywiązany za wszystkie łapy, wisiał kot Bryś, z pyskiem owiniętym starym szalikiem. Żywy, ale w szoku. Alicja spojrzała na męża, a jej oczy się zwęziły.

— Tłumacz się — zażądała.

— No wiesz, nie chciał siedzieć spokojnie — jąkał się Krzysztof. — Był mokry, bałem się, iż nie wyschnie przed twoim powrotem. Nie dał się wyżymać, musiałem przypiąć. A pysk zawinąłem, żeby nie ryczał — sąsiedzi już grozili policją i egzorcystą.

Alicja odwiązała kota, wytrAlicja odwiązała kota, wytrzeźwiała męża wzrokiem pełnym wyrzutu i westchnęła ciężko, rozglądając się po zniszczonym mieszkaniu.

Idź do oryginalnego materiału