Stażewski – znany nieznajomy. „Późny styl” w Muzeum Sztuki w Łodzi

magazynszum.pl 1 rok temu

Stażewskiego nie znałem. Za późno przyjechałem do Warszawy, żeby go poznać. Rok wcześniej przeniósł się był w zaświaty. Poznałem za to Edwarda Krasińskiego i dopiero przez niego, pośrednio, Stażewskiego (tego ostatniego wcześniej trochę znałem z wizyt w Muzeum Sztuki w Łodzi, w której przedtem mieszkałem, i z paru dostępnych książek). Krasiński miał pokoik na boku w mieszkaniu, które było ruchomą fotografią fotografii, Ahnengalerie, etażerką z portretami osób nieboszczykowskich – i jeszcze żyjących, do których powoli dołączaliśmy, aż wszyscy się tam znaleźliśmy, zamieniając w obraz. Ten proces fotograficznego powtarzania-jeszcze-żyjącego zaczął się jednak od Stażewskiego, a adekwatnie od złożonego mu hołdu, którym była wystawa Krasińskiego o tym właśnie tytule – Hommage à Henryk Stażewski (1989). Po wystawie w Galerii Foksal Krasiński przeniósł niektóre jej elementy „z powrotem” do mieszkania – w tym naklejoną na drewniane pudło czarno-białą fotografię „wskalijedendojednego” półki z książkami. Krasiński ustawił fotografię obok półki, bok w bok, przedzielone ościeżem drzwi między studio a salonem; odtąd trudno było ruszyć książki w studio, nie psując prawdy fotografii w salonie. Na półce stało (lub zostało umieszczone do zdjęcia) zdjęcie Stażewskiego w ramce, z którego zwieszał się autentyczny niebieski krawat, nie wiem już, czy doczepiony do fotografii półki – czy do półki obok niej.

Edward Krasiński, "Pamięci Henryka Stażewskiego, Galeria Foksal, 1989 typ obiektu: fotografia, data: 1989, Galeria Foksal © Anka Ptaszkowska, Paulina Krasińska - Sawicka, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Edward Krasiński, "Pamięci Henryka Stażewskiego, Galeria Foksal, 1989, fotografia data: 1989, © Anka Ptaszkowska, Paulina Krasińska - Sawicka, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

Muzeum retroaktywne? Aktualność idei awangardowego muzeum W 36 numerze "Szuzmu" Ewa Opałka analizuje wystawę "Awangardowe muzeum" w Muzeum Sztuki w Łodzi CZYTAJ!

Hommage to akt poddania się władzy suwerena przez naśladowanie przepełnione szacunkiem, całym sobą, in corporis oraz in extenso. To oddanie siebie w zastaw. Kojarzyć się też może – najzupełniej błędnie, a więc i słusznie – z pompatycznym i śmiesznym homarem, leżącym na honorowym miejscu stołu we wszystkich surrealistycznych obiadach, lub odłożonym na widełki telefonu w czasach, gdy te jeszcze istniały, by na nich każda kończyła się rozmowa. Hommage to oddanie się komuś wielkiemu, a jednocześnie podszycie się pod nagle odczutą nieobecność tej wielkości. Ta nieobecność Stażewskiego stawała się stopniowo odczuwalna, jakby epoka się domknęła, a nowa jeszcze nie zaczęła i może nigdy już nie miała się zacząć, zajęta hołdami, przypisami, powtarzaniem historii. Oczywiście każdy miał takiego mistrza, na jakiego sobie zasłużył. Na pewno w latach 60., 70. i 80. szukano go, i Stażewski się do tej roli znakomicie nadawał. Jego dłoń najprawdopodobniej uścisnęła dłoń Malewicza przy okazji epizodycznej wystawy tego ostatniego w Polskim Klubie Artystycznym w Hotelu Polonia w marcu 1927 roku – odtąd Warszawa jest ulubionym przystankiem artystów pomiędzy. Na peronie Centralnego zrobił ponoć sesję zdjęciową z osobami bezdomnymi Helmut Newton, gdy jego pociąg miał dłuższą przerwę w drodze do Moskwy; opowiadają, iż po nawiedzonym Żoliborzu przechadzał się David Bowie, szukając obniżonego nastroju, o który w stolicy łatwo; Daniel Buren był tu na pewno kilka razy i wciąż przyjeżdża, mając po temu swoje powody. Chantal Akerman ledwo prześlizgnęła się przez Warszawę kręcąc D’Est (1993), a Shelly Silver była w 1992, ale sfilmowała Former East/Former West (1994) w Berlinie – wnioski nasuwają się same. Buren odwiedził Stażewskiego w 1974 roku, nakleił pionowe białe pasy na szyby jego pracowni; zaproszony przez Stażewskiego do wystawy Dialog w Moderna Museet w Sztokholmie w 1985 roku, zbudował mu (znowu hommage) „Cabane éclatée”, czyli „chatkę” lub pakamerę z blejtramów z naciągniętym płótnem pokrytym czerwonymi i białymi pionowymi pasami, dosłownie „rozsadzoną” obrazami i reliefami Stażewskiego, zawieszonymi wewnątrz konstrukcji i na ścianach galerii. Krasiński zaś żył w studio Stażewskiego, które oswajał powoli – na jednej z fotografii pozuje w brązowym trzyczęściowym garniturze, w krawacie i brązowych sztybletach, z papierosem w dłoni, na tle kohorty obrazów Stażewskiego, z niezbyt przyjazną miną. Spuścizna za życia – rzecz niełatwa.

„La cabane eclatee" Daniela Burena na wystawie „Dialog" w Moderna Museet, 1985 typ obiektu: fotografia data: 1985, © Anka Ptaszkowska, Paulina Krasińska - Sawicka, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Pracownia Henryka Stażewskiego i Edwarda Krasińskiego, na zdjęciu Edward Krasiński, © Anka Ptaszkowska, Paulina Krasińska - Sawicka, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
W latach 60., 70. i 80. szukano mistrza, i Stażewski się do tej roli znakomicie nadawał. Jego dłoń najprawdopodobniej uścisnęła dłoń Malewicza przy okazji epizodycznej wystawy tego ostatniego w Polskim Klubie Artystycznym w Hotelu Polonia w marcu 1927 roku – odtąd Warszawa jest ulubionym przystankiem artystów pomiędzy.

Wróciłem więc do Łodzi z Zurychu na wielką wystawę Stażewskiego – nieznanego. Prawdziwa podróż w czasie. Nadgryzione zębem czasu, jak to się kiedyś mówiło z przyzwyczajenia, dziewiętnastowieczne i przedwojenne domy Śródmieścia, gdzie niejeden katastrofalny film nakręcili; w tych ruinach współtworzone przez Stażewskiego Muzeum Sztuki odwrócone z nagła od Więckowskiego i bezwstydnie otwarte w stronę Gdańskiej. Sala Neoplastyczna ni stąd ni zowąd na piątym chyba piętrze (nie liczyłem), windą (dostępność!), ale zamknięta; na poddaszu biblioteka też jakby przymknięta, sennie tam, nikogo, i gorąco jak w pobliskiej Palmiarni, za dużo przeszklonych ścian w tej nowej architekturze postępu i równania do przodu. Zmiana klimatu. Poniżej, w galeriach do których wchodziło się kiedyś od frontu na górę, pałacową klatką schodową z witrażem witającym widza słowem SALVE!, wystawa Stażewskiego zatytułowana nieco polemicznie, ale bez przesady, Późny styl. Winda windzie z udźwigu nie wyjdzie.

Wystawa Henryka Stażewskiego w Muzeum Sztuki w Łodzi, 1971 wymiary obiektu, Muzeum Sztuki w Łodzi, © Anka Ptaszkowska, Paulina Krasińska - Sawicka, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
widok wystawy „Henryk Stażewski. Późny styl" w Muzeum Sztuki w Łodzi, fot. David Crowley, dzięki uprzejmości Davida Crowleya

Opisany w eseju Edwarda Saida „późny styl” to obszar wolności artysty – od oczekiwań epoki, zobowiązań wobec szanownej publiczności, marszandów, polityków, krytyków, rodziny i koterii, i od wierności stylowi właśnie. Późny styl to kontrolowana dezynwoltura przerywająca konwencję bezczelnym uśmiechem geniuszu, to doświadczenie długiego życia i dziecięca śmiałość eksperymentowania. To styl stylów, styl stylowo nierówny, i duch schodzący po schodach z fajką w dłoni – przy czym, jak wiadomo, to nie jest fajka. W sformułowaniu Saida „późny styl wydarza się, gdy sztuka nie zrzeka się swych praw na rzecz rzeczywistości”. Czym są te prawa i w jaki sposób sztuka może ich użyć, by utrzymać niezależność swojego miejsca w rzeczywistości, dowiemy się być może na pełnej wydarzeń wystawie Stażewskiego. Pamiętajmy jednak, iż w 1929 roku trzydziestoczteroletni artysta był wśród założycieli Grupy a.r., czyli „awangardy rzeczywistej”, walczącej – środkami poetyckimi, artystycznymi – o rolę sztuki jako równoprawnej części rzeczywistości społecznej, a choćby jej części niezbędnej, będącej źródłem „rytmu czasoprzestrzennego” kształtującego życie. To przekonanie – o pożytku sztuki dla życia – stało też u podstaw pedagogicznej w istocie koncepcji utworzenia Międzynarodowej Kolekcji Sztuki Nowoczesnej, która za sprawą Władysława Strzemińskiego, Katarzyny Kobro, Juliana Przybosia i Jana Brzękowskiego została udostępniona publiczności w Muzeum Historii i Sztuki im. Juliana i Kazimierza Bartoszewiczów w Łodzi w roku 1931, i od tego czasu rosła zmieniając się – do dzisiaj.

„Obywatele kosmosu. Anton Vidokle z Veroniką Hapchenko, Fedirem Tetianyczem i Kolekcją Międzynarodowego Instytutu Kosmizmu” w Muzeum Sztuki w Łodzi Arkadiusz Półtorak omawia wystawę poświęconą idei kosmizmu w sztuce CZYTAJ!

Muzeum Sztuki przetrwało już dwa totalitaryzmy i wojnę pomiędzy nimi – Stażewski przeżył dwie wojny i znowu jest obecny w Muzeum. W pełnej uproszczeń, zbanalizowanej i po prostu chamskiej codzienności dzisiejszej jest to odświeżający moment piękna, zadumy, uśmiechu i nauki. Jednak być może jest i tak, iż Późny styl oferuje oderwanie się od polityki i odwraca się od realności dzisiejszych stosunków społecznych, nie podejmując ich krytyki. Śpieszmy się sprawdzić, zanim zamknie się ta wystawa.

Tajemnica Stażewskiego to jak być zawsze w późnym stylu, być już późno urodzonym (coś jak wysoko urodzonym, tylko lepiej), wstawać późno, pracować z umiarem i późno się kłaść. Oprócz malowania obrazów, inscenizował Henryk Stażewski domowe fotografie przy obrazach, moja ulubiona to ta jakby pod hasłem „praca męczy”, wykonana przez Irenę Jarosińską w pracowni przy ul. Pięknej w 1959 roku – rozciągnięty na materacu Stażewski w trzewikach i marynarce, odpoczywający po malowaniu, pod sztalugą jak pod drzewem, oczywiście z papierosem w dłoni i w trzyczęściowym garniturze, jakby stał zaprzeczając grawitacji – poziomo. Stażewski w pasiastym, kolorowym, faux-konstruktywistycznym szlafroku, krzyżujący ramiona na tle grupy swoich abstrakcyjnych kompozycji ustawionych w bojowym ordynku – istny ataman zastępów awangardy. Poznałem Stażewskiego trochę przez te fotografie, ich delikatny, stłumiony humor. Stażewski osłaniający łysinę niewielką gałązką jak rysunkiem, przez który świeci słońce, na fotografii Zbigniewa Dłubaka z 1950 roku. Albo Stażewski z Krasińskim w gumowych maskach, jak w Edwardzie Nożycorękim i Koszmarze z ulicy Wiązów.

Henryk Stażewski, fotografia, sierpień 1987, © Anka Ptaszkowska, Paulina Krasińska - Sawicka, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Zbigniew Dłubak, Portret Henryka Stażewskiego, 1950, © Armelle Dłubak / Fundacja Archeologia Fotografii

Większość sztuki współczesnej jest beznadziejnie wyzbyta humoru. Dominuje dosłowność, dekoracja, stylizacje albo ucieczka w jakieś bajki, androny, bujanie gości na placu Wolności, byle dalej od realnego. W czasie marnym artystów nie stać na poważną zabawę, autoironię. Rządzi jednorodność i jednoznaczność, sznyt dojrzałego stylu. Zaś z sal wystaw najczęściej wieje chłodem, choć abstrakcji tam prawie nie uświadczysz. Dokonuje się powszechne przejście na zawodowstwo, umiejętne zarządzanie zasobami artystycznymi w obszarach dotąd dostępnych dla amatorów, czyli wiedzionych namiętnością. A przecież jakość oświetlenia i technika wieszania poprawiły się wręcz nie do uwierzenia, co przy wsparciu coraz lepiej wykształconych kuratorów i kompletnym braku codziennej krytyki artystycznej przynosi naprawdę przyjemny efekt, jak homeopatyczna pastyleczka. Z wystawy na setną rocznicę urodzin Stażewskiego w Muzeum Sztuki w Łodzi w roku 1994 pozostało kilka niewyraźnych czarnobiałych zdjęć, jakby odbyła się ona w epoce dagerotypii lub w głębokim podziemiu, a nie pięć lat po „zmianie systemu” – co można jednak udowodnić analizując ubiory uczestników dobrze udokumentowanej konferencji prasowej tamtej wystawy. Widać, iż obrazy wieszano na drutach – odstawały pod kątem do ściany. Przebóg! Dziś co wystawa, to samospełniające się osiągnięcie, każde dzieło to niemal arcydzieło, z akcentem na niemal.

Muzeum Sztuki w Łodzi przetrwało już dwa totalitaryzmy i wojnę pomiędzy nimi – Stażewski przeżył dwie wojny i znowu jest obecny w Muzeum. W pełnej uproszczeń, zbanalizowanej i po prostu chamskiej codzienności dzisiejszej jest to odświeżający moment piękna, zadumy, uśmiechu i nauki.

Późny styl byłby jednym z wyjątków. Stażewski tutaj to artysta, który nie produkował arcydzieł z taśmy, tylko cierpliwie pracował, zachowując spokój i pogodę ducha, przyjaźniąc się i dyskutując z wieloma ludźmi. Angażował się w życie, wspołinicjując ugrupowania artystyczne, organizując wystawy, pisząc teksty, rozdając swoje zapiski (ciekawe i niezbyt interesujące notatki znalazły się na wystawie bez wyjaśnienia kontekstu, a dwa lub trzy ewidentnie męsko-szowinistyczne kawałki – bez komentarza, którego się domagają) i udzielając wypowiedzi publicznych, tworząc dzieła sztuki realizowane w przestrzeni publicznej. Wystawa jest bezpretensjonalna, intrygująca i przemyślana. Zrobił ją kurator David Crowley, kierownik Szkoły Kultury Wizualnej w National College of Art and Design w Dublinie, we współpracy z Danielem Muzyczukiem, do niedawna kierownikiem Działu Sztuki Nowoczesnej Muzeum Sztuki w Łodzi. Warto przypomnieć, iż kuratorzy ci wcześniej zrealizowali w tandemie dwie wystawy: Dźwięki elektrycznego ciała. Eksperymenty w sztuce i muzyce w Europie Wschodniej 1957–1984 w Muzeum Sztuki (2012) i w Calvert 22 w Londynie (2013) i Notatki z podziemia. Sztuka i muzyka alternatywna w Europie Wschodniej 1968–1994, również w Muzeum Sztuki (2016) i w Akademie der Künste w Berlinie (2018). Przyjdzie nam trochę poczekać na wystawy o podobnie elektryzujących tytułach i tematach w Muzeum Sztuki – w kontekście dobrej zmiany, jaka spotkała łódzkie Muzeum, wystawa Stażewskiego mogłaby się nazywać Łabędzi śpiew. Henryk Stażewski niedzisiejszy współczesny. W 1994 roku do jego wystawy w Muzeum Sztuki wydano pokaźną monografię, odbyła się też w Muzeum konferencja naukowa. Dziś widzowie Późnego stylu musza zadowolić się dwudziestoośmiostronicową broszurką spiętą dwiema zszywkami, wyjaśniającą podstawowe założenia poszczególnych części wystawy. Ambitniej zakrojonej publikacji nie ma w planie Muzeum, jak dowiedziałem się od kasjerki kupując bilet wstępu – takie czasy. Ale poczekajmy – i wystawy, jak książki, mają swoje losy.

widok wystawy „Henryk Stażewski. Późny styl" w Muzeum Sztuki w Łodzi, fot. David Crowley, dzięki uprzejmości Davida Crowleya
widok wystawy „Henryk Stażewski. Późny styl" w Muzeum Sztuki w Łodzi, fot. David Crowley, dzięki uprzejmości Davida Crowleya
widok wystawy „Henryk Stażewski. Późny styl" w Muzeum Sztuki w Łodzi, fot. David Crowley, dzięki uprzejmości Davida Crowleya

Stażewski był nieuleczalnie współczesny, bo zawsze niedzisiejszy, trochę z boku, na skos (jak jego jedyna monumentalna realizacja, na Sympozjum Plastycznym Wrocław ’70, Kompozycja pionowa nieograniczona, kolorowe snopy światła reflektorów obrony przeciwlotniczej przecinające się i niknące na nocnym niebie, coś jakby squeerować Katedrę Światła Alberta Speera). Jak napisał Giorgio Agamben w eseju What Is the Contemporary?, „the contemporary is the one whose eyes are struck by the beam of darkness that comes from his own time” („współczesny jest ten, w którego oczy uderza snop ciemności, przychodzący z jego własnej epoki”). Można podziwiać kolory Stażewskiego, jego wirtuozerskie pasaże na skali chromatycznej, choć on sam uważał te abstrakcyjne i serialne „prace” z lat 60. za tablice naukowe zaledwie – albo eksperymenty z materiałami – i podkreślał znaczenie błędów, wyjątków, dysonansów, bo tam jest miejsce dla sztuki. Można też patrzeć w ciemność naokoło, w której rozwieszał barwne płytki reliefów, znaczył linie i malował pasy koloru uchybiające szkolnej geometrii – tak jakby coś jeszcze było do odkrycia w malarskich grach po ostatnich obrazach Strzemińskiego – po obrazach słońca.

Henryk Stażewski, Kompozycja pionowa nieograniczona, Sympozjum Wrocław 70’, 1970, fot. Michał Diament, wł. Muzeum Współczesne Wrocław
Henryk Stażewski, Malowany afisz dla Biura Poezji Andrzeja Partuma, Warszawa, 1971, Kolekcja Andrzeja Bonarskiego i Barbary Kabali-Bonarskiej

Późny styl podzielony jest na epizody związane z historią relacji Stażewskiego ze zmieniającą się wraz ze zmianami politycznymi i cywilizacyjnymi sztuką powojenną. Stażewski odszedł rok przed końcem PRL-u i przeglądał się w lustrach neoawangardy, w sztuce kinetycznej, minimalizmie, w naukowych dywagacjach konceptualistów, w poezji wizualnej. Wystawa podąża meandrującym szlakiem artystycznych przyjaźni, sympatii i zainteresowań Stażewskiego, rysując mapę archipelagu złożonego z osobnych postaw, zmiennych konstelacji i hermetycznych klik. Są na niej obecne Maria Ewa Łunkiewicz-Rogoyska (pięć niezwykłych i rzadko oglądanych kompozycji z kolekcji Muzeum), Maria Stangret (obłędnie piękne Niebieskie niebo z rynną do zbierania deszczu pod namalowanymi sprejem chmurami na błękicie, 1970) i Barbara Kozłowska (Wyznaczanie linii granicznej czerwonym pigmentem na piasku, 8. Plener w Osiekach, 1970), jest Krzysztof Niemczyk (brylujący na wystawie Stażewskiego w Galerii Foksal, 1969), Zbigniew Gostomski, Edward Krasiński, Krzysztof Jurkiewicz, Krzysztof Wodiczko, Andrzej Partum, Ryszard Waśko, Zbigniew Warpechowski… Był Stażewski w swym wielkim stylu późnym przyjacielem tak zwanej pseudowangardy, o czym wystawa znakomicie przypomina, uwzględniając cymelia takie jak projektowana przez Stażewskiego okładka tomiku poezji Partuma i afisz łódzkiego przedsięwzięcia artystycznego Czyszczenie dywanów.

Większość sztuki współczesnej jest beznadziejnie wyzbyta humoru. Dominuje dosłowność, dekoracja, stylizacje albo ucieczka w jakieś bajki, androny, bujanie gości na placu Wolności, byle dalej od realnego.

Stażewski w Późnym stylu jawi się jako ekran wielu projekcji, w tym statycznej figury ojca-nestora, do której to roli może niespecjalnie się nadawał, ale którą umiał na swój sposób przyjąć, zagrać i ośmieszyć. Był ostatni. Spośród członków grupy a.r. Kobro umarła w 1951, Strzemiński w 1952, Brzękowski mieszkał i zmarł w 1983 w Paryżu, Przyboś w 1970. Stażewski przeżył ich wszystkich. W 1956 malował na nowo własne kompozycje powstałe przed wojną i zniszczone w czasie wojny. Praktyczne powtórzenie, a może – avant la lettre postmodernistyczne – napisanie luki w historii na nowo jako apokryfu nowoczesnej prehistorii? Chyba najbardziej uderzający moment wystawy to sala na początku, gdzie wiszą trzy obrazy z kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie, wszystkie datowane na rok 1950. W tymże roku Stażewski udzielił (nieopublikowanego) wywiadu Irenie Jakimowicz, w którym zastanawiał się ostrożnie, na czym ma polegać dzisiejszy realizm, naukowo sugerując zimną fuzję figuracji i abstrakcji w celu przejścia w inny wymiar – dobre sobie! Trzy obrazy łączy to, iż nic ich nie łączy. No, późny styl… Pierwszy to neoklasyczna Kompozycja figuralna – alegoria czegoś w kobiecej postaci, żywcem wyjęta z czasu „szyfrów regresji” przełomu lat 20. i 30., opisanego w eseju Benjamina Buchloha, kiedy awangarda zaparła się siebie pod naporem „figur władzy”; bezpieczna forma wyjęta z repertuaru art deco, dostosowana do wymagań realnego socjalizmu. Drugi to kompletnie abstrakcyjna, czysta kompozycja z czterech przecinających się linii, dzielących biały prostokąt obrazu na siedem trójkątnych i czworokątnych pól, a na tym rozrzucone mniejsze, nieregularne figury geometryczne zbudowane ze stykających się płaszczyzn koloru – jasnobłękitnych, czerwonych, żółtych. Śmieszne, prawda? Trzeci obraz – Współpraca. Dźwig – to mariaż pracy na budowie i pracy malarskiej – próba ubrania rzeczywistości produkcyjnej w szaty sztuki nowoczesnej. Wizjoner wymyśla, inżynier kreśli, robotnicy budują. Wokół koślawych postaci wyalienowanych współpracowników fruwają geometryczne figury, najwyraźniej krępując ich ruchy. Już w roku 1967, w katalogu swojej pierwszej wystawy w Galerii Foksal, którą współzałożył w 1966, Stażewski odpowie na pytanie Wiesława Borowskiego o „stosunek do tzw. integracji sztuk, czyli do współpracy malarza z architektem, projektantem form przemysłowych itp.” po prostu: „Nie wierzę w taką integrację”. Jednak o robotnikach nie ma już mowy. Właśnie dokonuje się przejście do epoki pracy niematerialnej i Stażewski to wyczuwa.

Stażewski, Henryk (1894-1988), Kompozycja, 1950 ; olej ; płótno ; 99 cm x 76 cm ; MPW 1725 MNW. © Copyright by Muzeum Narodowe w Warszawie.
Stażewski, Henryk (1894-1988), kooperacja (Dźwig), 1950 ; olej ; płótno ; 130,5 cm x 98,5 cm ; MPW 2971 MNW. © Copyright by Muzeum Narodowe w Warszawie

Zetknąłem się ze Stażewskim realnie przez jego studia rozwiązań kolorystycznych dla „pomieszczenia jednego z lekarzy psychiatrów (…), które będzie pomagało w leczeniu chorych”, wykonane jako niewielkie modele w 1976 roku. Jedno z tych studiów przenieśliśmy pod dyrekcją artystyczną Andrzeja Szewczyka, z udziałem Kojiego Kamojiego i Piotra Lutyńskiego, na ściany Galerii Foksal na wystawie Henryk Stażewski. 350 km szybkiej jazdy samochodem, którą chcieliśmy w 1998 roku wjechać ze Stażewskim w rozjeżdżającą się coraz bardziej teraźniejszość (tytuł był pożyczony z pocztówki, w której Stażewski informował, iż dotarł był właśnie do Sopotu). Dwa modele pokazano też pod koniec wystawy Późny styl. Stażewski interesował się wpływem koloru na psychikę osób cierpiących. W niejednej z tych instytucji lądował niejeden jego przyjaciel. W duchu awangardowej idei „użytecznej sztuki nowoczesnej”, ale też ironicznie ją trawestując, w zgodzie z anty-psychiatrycznymi tendencjami swojego czasu, artysta zaprojektował pokoje z płaszczyznami błękitu przedzielonymi w narożnikach pionowymi wiązkami linii w różach, fioletach, zieleni i żółcieni. Z niewielkich malowanych w środku pudełek wciąż słychać tę cichą muzykę kolorów.

Paleochori – Zurych, sierpień 2023

Adam Szymczyk – krytyk sztuki i kurator. W 1997 roku wraz z Wiesławem Borowskim, Joanną Mytkowską i Andrzejem Przywarą współtworzył Fundację Galerii Foksal w Warszawie. W latach 2003–2014 był dyrketorem Kunsthalle Basel w Bazylei. W 2008 roku wspólnie z Eleną Filipovic był kuratorem piątego Berlin Biennale. W latach 2014–2017 był dyrektorem artystycznym documenta 14 w Atenach i Kassel. Jest członkiem rady Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Współpracuje jako „curator at large” ze Stedelijk Museum w Amsterdamie.

Henryk Stażewski, negatyw, Tadeusz Rolke miejsce: Al. Solidarności 64 w Warszawie © Tadeusz Rolke, fot. dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Idź do oryginalnego materiału