Stara walizka
Ewa wybiegła na ganek, trzaskając furtką tak głośno, iż w budzie zaszczekały psy. Znowu pokłóciła się z babcią. Zawsze to samo: „Podlej grządki”, „Pomóż z kompotem”, „Nie siedź w telefonie”. Jakby ona, osiemnastoletnia dziewczyna, nie miała nic lepszego do roboty w wakacje!
– Ewa! Wracaj natychmiast! – krzyknęła za nią Lidia Stanisławówna. Ale wnuczka już szła pyliastą wiejską drogą, nie oglądając się za siebie. Nie miała dokąd iść, ale wracać do domu tym bardziej nie chciała.
Dotarła nad jezioro, usiadła na brzegu i patrzyła, jak słońce powoli chowa się za linią drzew. Żal dusił ją od środka: do rodziców, którzy wyjechali do pracy w Holandii i zostawili ją samą; do babci, która zamiast puścić ją do miasta, wciągnęła ją w tę głuszę. Ewa już dostała się na uniwersytet, przed nią nowe życie – a tu musi się męczyć z słoikami w piwnicy.
Następnego ranka babcia zapukała do jej pokoju:
– Ewa, pomożesz? Trzeba zanieść słoiki do piwnicy. Ja sama po tych schodach już nie zejdę.
Z ciężkim sercem Ewa wstała, umyła się i poszła. Słoiki były ciężkie, a schody stare. W kilku turach znosiła je na dół. Przy ostatnim zejściu w kącie piwnicy zauważyła zakurzoną, zniszczoną czasem walizkę.
– Babciu! A co to za walizka w rogu?
– Nie mam pojęcia… Pewnie twój dziadek zostawił. Odkąd go nie ma, do piwnicy nie schodziłam.
Ciekawość wzięła górę. Nie słuchając ostrzeżeń babci, Ewa wyciągnęła walizkę na światło dzienne. Materiał był wytarty, zamek zardzewiały.
– Zostaw ten syf – zamruczała Lidia Stanisławówna. – Kto wie, co tam jest.
Ale Ewa już grzebała w starych koszulach, fotografiach i jakichś notatkach. Na samym spodzie leżała schludna koperta. Napisane było na niej: „Dla Kasi. Wybacz i zrozum”. Pismo było znajome – dziadka.
– Mogę? – spytała wnuczka, patrząc na babcię.
Ta skinęła głową. Ewa zaczęła czytać. List był wzruszający. Dziadek Marek prosił w nim jakąś Kasię o przebaczenie. Pisał, jak bardzo ją kochał i jak wszystko zrujnował swoją nieufnością. Data – 1969 rok. Babcia zbladła.
– To… rok po naszym ślubie – szepnęła.
– Może nie warto tego ruszać – cicho powiedziała Ewa.
– Nie. Teraz muszę wiedzieć. Gdzie to miejsce, o którym pisał: „gdzie zniszczyłem jej marzenia”?
Późnym wieczorem babcia poprosiła wnuczkę, żeby znalazła bilety do miasta pod Wrocławiem.
– Po prostu to zrób. Muszę zobaczyć tę ulicę.
Następnego dnia pojechały razem pociągiem. Podróż była długa, a babcia przez cały czas mówiła. O młodości, o tym, jak poznała Marka, jak wyszła za niego z miłości. A jednak gdzieś w środku zawsze czuła niepokój, iż nie był z nią do końca.
Na miejscu wzięły taksówkę i pojechały pod adres z listu. Dom był drewniany, schludny. Gdy stały przy bramie, z tyłu rozległ się głos:
– Do mnie? Z emerytury?
Odwróciły się. Przed nimi stała kobieta około osiemdziesiątki, krzepka, o bystrych oczach.
– Dzień dobry. Przepraszam, czy pani zna Katarzynę Malisz? – spytała Lidia Stanisławówna.
– Moja córka – uśmiechnęła się staruszka. – T tylko od dawna mieszka w Krakowie.
– A Marka Nowaka zna pani? Jestem jego wdową…
Kobieta zaprosiła je do domu. Przedstawiła się jako babcia Jadwiga. Opowiedziała, iż kiedyś Marek stacjonował tu na służbie. Kasia, jej córka, pracowała w jednostce jako pielęgniarka. Byli zakochani, mieli się pobrać, ale ktoś rozpuścił plotkę, iż Kasia go zdradza. Marek uwierzył – i odszedł. Kasia nie mogła mu wybaczyć, ale przez cały czas go kochała. Dwa lata później miała wyjść za mąż. Na miesiąc przed ślubem przyszł list od Marka. Ale matka, babcia Jadwiga, otworzyła go, przeczytała – i odesłała z powrotem.
– Chciałam, żeby zaczęła nowe życie. I wiesz co? Nie żałuję. Jest szczęśliwa. Wszystko u niej dobrze. A ty, Lidko, też godnie przeżyłaś swoje życie. Więc wszystko potoczyło się jak powinno.
Ewa i babcia wyszły w ciszy. Babci łzy stały w oczach.
– A gdyby wybaczyła?… – wyszeptała w hotelu.
– Babciu, historia nie zna trybu przypuszczającego – łagodnie odpowiedziała Ewa. – Byłaś jego żoną. On cię kochał. I ty jego.
Lidia Stanisławówna skinęła głową, przytuliła wnuczkę i po raz pierwszy od dawna się uśmiechnęła.