Zaspała! W drodze z łazienki do drzwi wejściowych, nakładając pośpiesznie szminkę, spojrzała w lustro i w pośpiechu założyła płaszcz oraz buty. Ania już trzy minuty po przebudzeniu jechała windą.
Wychodząc na ulicę, zauważyła, iż pada drobny, wrześniowy deszcz, ale nie miała czasu wrócić po parasolkę. Zdradliwy budzik ją dziś zawiódł. Dziewczyna biegła na przystanek co sił w nogach. Nie mogła przecież spóźnić się do pracy! Przy jej szefie było to równoznaczne z nieobecnością i mogło zakończyć się choćby zwolnieniem.
Rozważając w głowie różne możliwe konsekwencje dzisiejszego dnia, już żegnała się myślami z ulubionymi klientami, premią i dodatkowym dniem wolnym, który miała jeszcze z ostatniego urlopu. Mijali ją inni ludzie, także spieszący się lub po prostu biegający zamyśleni, każdy zatopiony w swoich myślach, nie zauważając niczego wokół. Wszystko było szare, nudne i przygnębiające. Deszcz tylko dodawał melancholii do dnia, który źle się zaczął.
Do przystanku było nie więcej niż dwieście metrów, gdy nagle Ania zatrzymała się gwałtownie i spojrzała za siebie. Obok zniszczonej ławki siedział mały, mokry kotek. Przyciągał do siebie łapki, próbował miauczeć, ale jedynie cicho otwierał pyszczek.
Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się, czy biec dalej, czy pomóc małemu stworzeniu, które wyglądało na zagubione i potrzebujące pomocy. Spóźnienie było nieuniknione, więc skoro i tak musiała wysłuchać gniewnej tyrady swojego szefa, postanowiła uratować kotka.
Podchodząc bliżej, zauważyła, iż tylna łapka malucha była wygięta w nienaturalną pozycję.
– Boże! Kto ci to zrobił?!
Ostatnie wątpliwości rozwiały się niczym poranna mgła. Kotek był tak przemoczony i zmarznięty, iż drżał jak ostatni wrześniowy liść na gałęzi, trzymany tylko przez podmuchy wiatru.
Starannie owijając kotkę w biały szal, Ania włożyła go za pazuchę i pobiegła jeszcze szybciej na przystanek. Postanowiła zabrać kota do biura, a potem zdecydować, co dalej robić. Dobroć serca nie pozwalała jej zostawić malucha na pastwę losu.
Próbowała niepostrzeżenie przemknąć do swojego biurka, co się jednak nie udało. Gdy była już niemal na finiszu swojej drogi, odetchnęła z ulgą – pozostało jedynie pokonać ostatni zakręt w długim korytarzu, gdzie znajdował się pokój numer 12. Niestety, szczęście tego dnia nie było po jej stronie. Zaraz za rogiem natknęła się na swojego szefa.
– Kowalska! Cała godzina! Gdzie ty się podziewasz? Kto za ciebie wykona twoją pracę? Co, już zupełnie straciłaś rozum!?
A potem padła seria pytań, które miały wzbudzić w niej niepokonane poczucie winy i pogrążyć ją jeszcze głębiej w tej przepaści między przełożonym a podwładną. Stała mokra i nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. Łzy zaczynały napływać do oczu, a wewnętrznie dusiło ją poczucie krzywdy.
– Proszę, oto… – tylko tyle zdołała z siebie wykrztusić Ania, rozpinając górny guzik płaszcza.
Z kieszeni wyjrzała mała, nieszczęśliwa mordka. Kotek troszkę się osuszył, ogrzał i zaczął żałośnie miauczeć.
– Ma złamaną łapkę, nie mogłam go zostawić na ulicy… W ten deszcz… Taki samotny…
Łzy popłynęły strumieniami, a słowa się plątały, ręce drżały z nerwów. Już myśląc o napisaniu rezygnacji, chciała udać się na swoje miejsce, aby zebrać swoje rzeczy. Jednak ciepła dłoń szefa zatrzymała ją.
Drugą ręką wyciągnął telefon, wybrał znajomy numer, a potem zapisał coś na kartce i kazał jej natychmiast jechać na ten adres, aby ratować łapę małej, futrzanej kulce.
Nie rozumiejąc tych nagłych zmian w zachowaniu przełożonego, Ania zabrała kartkę, schowała ją w kieszeni płaszcza i pośpiesznie udała się do wyjścia.
– Ach, i nie musi pani już wracać.
Serce Ani spadło do pięt, a smutek zaczął ogarniać całe jej ciało. No cóż, jej krótka kariera w ukochanej pracy właśnie się kończyła. Ale szef kontynuował:
– Dziś ma pani dzień wolny. I jutro też. I jeszcze daję pani pochwałę i premię… za miłość do naszych mniejszych braci.
Szefa nazywano Grzegorz Janowicz. Był trochę starszy od Ani, ale zawsze sprawiał wrażenie surowego w każdym calu mężczyzny. Spotykała go tylko przy okazji pracy, a i to rzadko, ale przez biuro często przewijały się plotki o jego twardości wobec pracowników.
W klinice weterynaryjnej, gdzie skierował ją szef, lekarz gwałtownie zajął się łapką kotka. Nie było złamania, tylko silne zwichnięcie i naciągnięcie. Podczas gdy lekarz aplikował opatrunek, Ania opowiedziała o tym, jak znalazła biedaka na ulicy i jak szef najpierw ją skarcił, a potem niespodziewanie pomógł.
Doktor roześmiał się i powiedział, iż zna Grześka od dzieciństwa. Już od młodych lat zawsze pomagał bezdomnym zwierzętom, heroicznie ratował szczenięta z zimnej wody i raz odebrał kotka brutalnym nastolatkom.
Gdy dorósł i zaczął zarabiać, zawsze część swoich pieniędzy przeznaczał na schroniska. choćby pierwsze stypendium w pełni przekazał na fundację wspierającą porzuconego psa bez ogona.
Z ludźmi jednak nie zawsze umiał się dogadać. Straciwszy w młodości całą rodzinę, zamknął się w sobie, stał się surowym i zamkniętym na innych.
Ta historia tak poruszyła serce Ani, iż przez cały dzień nie mogła przestać myśleć o Grzegorzu. Dlaczegoś chciała go pocieszyć i wesprzeć.
Wieczorem, gdy kotek odpoczywał po swoich przygodach, smacznie śpiąc na ciepłym łóżku swojej nowej pani, Ania urządzała kącik dla nowego lokatora. Malec wycierpiał swoje, błąkając się pewnie dłużej niż tylko jeden dzień.
Kto wie, jak długo musiał się włóczyć jako bezdomny. W śnie delikatnie drgał i czasem cicho popiskiwał. Teraz samotność dziewczyny i jej nowego, uratowanego przyjaciela dobiegła końca. Z przyjemnością będzie dbać o swojego pupila i obdarzać go całym sercem.
Uśmiechając się na tę myśl, Ania przygotowała wygodne legowisko dla Kacperka. To imię wydało jej się odpowiadające dla małego, bezradnego stworzonka. Spokój jej myśli przerwał nagły dźwięk telefonu. To był Grzegorz.
– Jak tam nasz pacjent?
Licą Ani zaszły rumieńcem, a ona z entuzjazmem opowiedziała o zdrowiu swojego podopiecznego, dziękując długo swojemu szefowi. Nieoczekiwanie, Grzegorz zaprosił ją na kolację i rozmawiali całą noc.
Mężczyzna, który wydawał się już tak bliski i zrozumiały, był obok. A obok nich siedział kotek z zabandażowaną łapką, otrzymując tyle uwagi i miłości, ile można było otrzymać od dwojga dobrych ludzi, których dusze okazały się pokrewnymi.
A niedługo wspomagali nieszczęsne zwierzęta, które znalazły się w trudnej sytuacji życiowej, i wychowywali swojego Kacperka, który, jak się zdaje, także był ich pokrewną duszą.