Sofa „Marzenie

polregion.pl 22 godzin temu

Sofa „Marzenie”

Marek i Kinga byli razem od dwóch lat. Kinga zostawała u Marka na noc, gdy jego mama wyjeżdżała do znajomych do Gdańska lub na działkę. Czekali na te chwile i cenili każdą z nich. Lato jednak minęło. Wrzesień jeszcze cieszył ciepłym słońcem, ale deszcze miały nadejść lada dzień. Mama Marka przestała wyjeżdżać na weekendy. Teraz pozostawało czekać, aż odwiedzi przyjaciółkę w Gdańsku – ale nie zdarzało się to często.

Zakochani posmutnieli.

— Marku, czy ty mnie w ogóle kochasz? Nie chcesz być ze mną na dobre i na złe? — Kinga delikatnie zasugerowała, iż może już czas pomyśleć o ślubie.

Stali przed jej domem i od pół godziny nie mogli się rozstać.

— Skąd taki pomysł? — Marek odsunął się nieco i spojrzał Kingi w oczy. — Już teraz zabrałbym cię do urzędu stanu cywilnego, ale gdzie byśmy mieszkali? Wynajem wykracza poza moje możliwości, ty masz jeszcze rok studiów. Chyba iż zgodziłabyś się żyć z moją mamą. U twoich rodziców też nie ma miejsca – macie małe mieszkanie. Poczekajmy trochę. Jak skończysz uczelnię…

— Ale ja nie mogę już tak codziennie się z tobą żegnać, czekać, aż twoja mama gdzieś wyjedzie. Rodzice pytają, dlaczego jeszcze mi się nie oświadczyłeś. — Kinga nabrała powietrza w płuca, ale zamiast westchnienia, wydobył się cichy szloch.

— Kocham cię, Kinga. Obiecuję, iż coś wymyślę.

— Ja też cię kocham — odparła cicho.

— Dobrze. Chodź — powiedział Marek i zdecydowanie ujął ją za rękę.

— Dokąd?

— Do ciebie. Poproszę twoich rodziców o twoją rękę. Chyba iż zmieniłaś zdanie?

— Chodźmy! — zawołała uradowana Kinga.

Tak, trzymając się za ręce, weszli do jej mieszkania.

— Wchodźcie, młodzieży — powitała ich mama, uśmiechając się życzliwie.

Na kuchennym stole stały już cztery filiżanki i wazonik z ciasteczkami i cukierkami, jakby na nich czekano.

— Widziałam was przez okno. Pół godziny się żegnaliście — wyjaśniła mama, widząc zdziwienie Kingi. — Dość już tego wałęsania się po ulicach. Zima nadchodzi. I wiemy, jak to u was bywa. — Kinga spuściła wzrok. — Nie mamy nic przeciwko waszemu ślubowi.

— Nie zapraszamy do siebie. Rozumiemy, iż nie chcecie mieszkać z rodzicami. Mój kolega z pracy sprzedaje kawalerkę. Od razu pomyślałem o was — dodał ojciec.

— Dziękuję, tato! — wykrzyknęła Kinga.

— Nie ciesz się za wcześnie. Marek jakoś się skwaszył.

Marek spojrzał prosto w oczy ojcu Kingi.

— Nie jesteście bogaci. Wstyd przyjmować od was taki prezent. Jestem zdrowym chłopakiem, sam mogę zarobić na mieszkanie.

— Co tu się wstydzić? Kupimy je, nie ukradniemy — odparł ojciec, lekko zrażony słowami Marka. — Komu mamy pomagać, jeżeli nie własnym dzieciom? To mieszkanie dostałem od rodziców. Teraz nasza kolej, by wam pomóc. Wstyd ci? Zarobisz, kupisz większe, a na razie pomieszkacie w małym. I nie dla ciebie to kupuję, ale dla córki, żeby była szczęśliwa. A szczęśliwa jest z tobą. Ot, sumienie ma. — Ojciec spojrzał na córkę czule, a potem surowo na Marka.

Kinga pod stołem ścisnęła dłoń Marka – jakby mówiła: nie sprzeciwiaj się, zrób to dla mnie.

— Dziękuję — powiedział Marek bez entuzjazmu.

Do ślubu zostało mniej niż tydzień. Kupiona suknia, rozesłane zaproszenia, zarezerwowana restauracja.

— Marku, w naszym mieszkaniu nie ma sofy. — Kinga już mówiła „nasze”. — To na czym będziemy spać? Na podłodze?

— Nie ma mowy. Sofę kupimy.

— A kiedy? — zapytała rozsądnie.

Poszli do sklepu meblowego. Długo chodzili między rzędami sof w różnych kolorach i rozmiarach. Kinga siadała na nich, wsłuchując się w swoje odczucia. W końcu spodobała jej się jedna – skromna, ale wygodna. Usiadła na niej i zamknęła oczy.

— Świetny wybór, młodzi ludzie — rozległ się kobiecy głos.

Kinga otworzyła oczy i zobaczyła obok Marka sprzedawczynię, która uśmiechała się przyjaźnie.

— Widzę, iż ta sofa się pani podoba. Bierzcie, nie pożałujecie. — Wymieniła zalety modelu. — Ostatni egzemplarz. Niech pan też spróbuje — zaprosiła Marka.

Ten usiadł obok Kingi. Natychmiast przytuliła się do jego ramienia.

— Młodzi małżonkowie? — dopytała sprzedawczyni, choć widziała, iż nie mają obrączek.

— Jeszcze nie, ale ślub za tydzień — odparła Kinga.

— Gratuluję. Dobry pomysł, by zaczynać wspólne życie od kupna sofy. Wygodna?

— Tak. Nie chce się wstawać. A ile kosztuje? — ocknęła się Kinga.

Sprzedawczyni wskazała stojącą na stoliku metkę.

— Sofa „Marzenie” — przeczytała Kinga i otworzyła szeroko oczy na widok ceny.

— Za marzenia zawsze się płaci — powiedziała filozoficznie.

— Ale… — zaczęła Kinga.

— Podoba ci się? — szepnął jej do ucha Marek.

— Żartujesz? Najwygodniejsza ze wszystkich.

— Bierzemy — zdecydował Marek.

— Dobry wybór. Proszę za mną.

Następnego dnia sofę dostarczono do mieszkania. Gdy tragarze wyszli, Marek i Kinga usiedli na niej i zaczęli się całować.

W białej sukni Kinga wyglądała olśniewająco. Marek nie spuszczał z niej wzroku, choćby przy stole trzymał ją za rękę, jakby bał się, iż mu ją zabiorą.

— I co ty w niej widzisz? Zwykła dziewczyna, takich milion. Są lepsze — powiedział jego przyjaciel i świadek, nie rozumiejąc wyboru.

— Nie potrzebuję lepszej. Jak się zakochasz, zrozumiesz — odparł Marek.

— Nie ma takiej piękności, dla której zrezygnuję z wolności.

— O czym gadacie? Marku, chodź — Kinga podeszła do przyjaciół i zabrała świeżo upieczonego męża.

Gratulowano im, każdy chciał przytulić i pocałować Kingę. Brali udział w konkursach, tańczyli, całowali się przy okrzykach „Gorzko!”. Kinga się uśmiechała, choć bolące stopy iI tak minęły kolejne lata, a stara sofa „Marzenie” wciąż stała w ich salonie, przypominając, iż prawdziwa miłość potrafi przetrwać choćby największe burze.

Idź do oryginalnego materiału