**Sobota z rodziną**
Kiedy tylko zaczęła się rozmowa o diecie, Jadwiga aż podskoczyła na krześle, machając widelcem z kawałkiem sernika. – Nie zaczynajcie znowu o odchudzaniu! I tak wiem, iż jestem gruba!
– Jaga, kto ci coś takiego powiedział? – próbowała ją uspokoić siostra, Krystyna. – Zosia tylko chciała podzielić się przepisem…
– Ale ja nie prosiłam! – przerwała Jadwiga. – Mam już dość! Każde soboty to samo – albo mówicie, iż źle wyglądam, albo iż fryzura staroświecka, albo iż mąż do niczego!
Zofia Stanisławowa westchnęła ciężko i odstawiła filiżankę herbaty. Sobotnie spotkania rodzinne w jej domu stawały się prawdziwą próbą cierpliwości. Zjawiły się wszystkie trzy córki z rodzinami, wnuki biegały po mieszkaniu, a dorośli, zamiast spokojnie porozmawiać, urządzali kolejną awanturę.
– Dziewczyny, może już koniec? – powiedziała zmęczonym głosem. – Sąsiedzi usłyszą.
– Niech słyszą! – Jadwiga nie ustępowała. – Może wtedy zrozumieją, jaką mam wspaniałą rodzinę!
Hanna, najstarsza z sióstr, zacisnęła usta i demonstracyjnie odsunęła swój talerz.
– Próbujemy ci pomóc – rzuciła lodowatym tonem. – Skoro nie chcesz…
– Nie chcę waszych rad! Żyję tak, jak chcę, i jest mi z tym dobrze!
Zofia spojrzała na córki i po raz kolejny pomyślała, jak bardzo się różnią. Hanna, mająca pięćdziesiąt lat, była surowa, zadbana, zawsze elegancka, choćby w domu u matki. Pracowała jako księgowa w dużej firmie, była mężatką z inżynierem, syn studiował. Wzór rodziny – przynajmniej na zewnątrz.
Krystyna, średnia, czterdzieści jeden lat, łagodna i ustępliwa. Zawsze starała się wszystkich pogodzić, wszystkim dogodzić. Pracowała w przedszkolu, mąż był hydraulikiem, mieli dwoje dzieci w szkole. Żyli skromnie, ale w zgodzie.
A Jadwiga, najmłodsza, trzydzieści siedem lat, zachowywała się jak nastolatka. Wiecznie niezadowolona, wiecznie z kimś się kłóciła. Wyszła za mąż późno, w trzydziestym trzecim roku życia, urodziła córeczkę, a teraz ciągle narzekała na życie.
– Babciu, a gdzie zdjęcia dziadka? – zapytał Tomek, syn Hanny, zaglądając do pokoju. – Chcę pokazać Kacprowi.
– W dużym albumie na półce – odpowiedziała Zofia. – Tylko uważaj, nie podrzyj niczego.
Tomek skinął głową i pobiegł do kuzynów. Zofia patrzyła za nim i uśmiechnęła się. Przynajmniej wnuki dawały euforia – nie to co córki.
– Może jednak przestańmy się gniewać? – zaproponowała Krystyna. – Porozmawiajmy o czymś miłym.
– O czym niby? – sarknęła Jadwiga. – O tym, jak Hance świetnie się wiedzie? Trzypokojowe mieszkanie, nowe auto, syn na studiach…
– A co ma moje mieszkanie do rzeczy? – wybuchnęła Hanna. – Pracuję od rana do nocy, żeby to wszystko mieć!
– Tak, „pracujesz” – przeciągnęła Jadwiga. – A ja nie mam czasu pracować, mam małe dziecko.
– Marysia ma już pięć lat, jakie małe! – Hanna nie wytrzymała.
– Dla ciebie pięć lat to dużo? Twój Tomek od dziesiątego roku życia sam sobie radził!
Zofia poczuła, jak zaczyna ją boleć głowa. Co sobota to samo. Córki zbierają się u niej niby po to, żeby spędzić czas z rodziną, a kończy się nerwową wymianą zdań.
– Dziewczynki – powiedziała cicho. – Wasz ojciec nie chciałby widzieć was takimi.
Na wspomnienie ojca wszystkie trzy zamilkły. Stanisław odszedł trzy lata temu, i od tamtej pory rodzinne spotkania stały się napięte, pełne napięcia. Jakby był tym spoiwem, które wszystkich łączyło.
– Mamo, nie zaczynaj… – szepnęła Krystyna.
– Muszę – odparła stanowczo Zofia. – Tak bardzo chciał, żebyście się trzymały razem. A co wy robicie?
Jadwiga spuściła wzrok i zaczęła kruszyć ciasto na talerzu. Hanna poprawiła włosy i spojrzała przez okno.
– Mamo, nie kłócimy się specjalnie – powiedziała Krystyna. – Po prostu… no nie wiem… Mamy różne charaktery.
– Charaktery! – prychnęła Jadwiga. – Jej charakter to pouczanie innych!
– Ja nikogo nie pouczam! – oburzyła się Hanna. – Mówię tylko, co według mnie jest lepsze!
– Właśnie! A kto cię pytał, co jest lepsze?!
Zofia wstała od stołu i wyszła do kuchni. Tam panował chaos – brudne naczynia w zlewie, resztki jedzenia na stole, okruchy na podłodze. Otworzyła wodę i zaczęła myć talerze, próbując się uspokoić.
Za plecami usłyszała kroki.
– Mamo, pomogę ci – to była Krystyna.
– Nie trzeba, sama dam radę.
– No daj spokój. W cztery ręce szybciej się uporamy.
Krystyna wzięła ścierkę i zaczęła wycierać naczynia. niedługo dołączyła Hanna.
– Mamo, przepraszam, iż znowu… – zaczęła, ale Zofia machnęła ręką.
– Już dobrze. Przyzwyczaiłam się.
– Nie przyzwyczaiłaś się, tylko znosisz – powiedziała Hanna. – Wszyscy to widzimy.
Do kuchni zajrzała też Jadwiga, nic nie mówiąc, tylko zaczęła zbierać okruchy ze stołu.
Przez chwilę pracowały w milczeniu. Zofia myła naczynia i myślała o tym, jak wszystko się zmieniło. Kiedy mąż żył, soboty były świętem. Stanisław opowiadał wnukom historie, grał z nimi w warcaby, a córki pomagały w domu i dzieliły się wiadomościami. Bez kłótni, bez pretensji.
– Mamo, pamiętasz, jak tata zabierał nas w soboty do parku? – zapytała nagle Krystyna.
– Pamiętam – uśmiechnęła się Zofia. – Huśtaliśmy się na karuzeli, jedliśmy lody.
– I jak nas fotografował przy fontannie – dodała Hanna. – Zawsze mówił: „Dziewczynki, uśmiechy, to na pamiątkę!”
Jadwiga podniosła głowę znad stołu.
– A pamiętacie, jak mnie brał na barana? Byłam najmniejsza, nie sięgałam do huśtawki.
– Tak, pamiętam – kiwnęła głową Zofia. – Piszczałaś z radości.
Łzy napłynęły jej do oczu. Jakże tęskniła za mężem, szczególnie w takie chWszyscy zamilkli, a w tym milczeniu poczuli, iż choć nigdy nie będzie już tak samo, mogą nauczyć się na nowo być rodziną.