Ślubu nie było. Pan młody nie przyjechał do swojej narzeczonej.
Ile dziewczynek od małego marzy o białej sukni, wianku z kwiatów, o dreszczu na plecach, gdy usłyszą „ogłaszam was mężem i żoną”… Kinga była jedną z nich. Rosła jako cicha, delikatna dziewczynka, marzycielska i wrażliwa. Ile razy zamykała oczy, gdy w telewizji pokazywali wesela, i wyobrażała sobie, iż pewnego dnia i ona pójdzie pod rękę z ukochanym — przy dźwiękach muzyki, pod zachwyconymi spojrzeniami, z drżeniem serca.
Swojego Jakuba poznała jeszcze na studiach. Obydwoje studiowali prawo, ale w innych grupach. On — wysoki, jasnowłosy, wysportowany, z figlarnymi oczami. Ona — zgrabna, smukła, z elegancką postawą i miękkim uśmiechem. Cały wydział mówił, iż są dla siebie stworzeni. Jakub nie odstępował jej na krok. Odprowadzał do domu, przynosił kawę w zimne poranki, rysował serduszka w jej notatnikach. Ich związek był jak z romansu — czysty, czuły, szczery.
Minął rok — i oświadczył się. Przy obronie prac magisterskich rodzice już się znali, jeździli razem na działkę, przyjaźnili się. Postanowili wziąć ślub zaraz po studiach. Wszystko szło idealnie. Kinga z przyjaciółkami tygodniami wybierała suknię, przeglądała katalogi, biegała po salonach. Aż pewnej nocy przyśniła jej się suknia jej marzeń — najdelikatniejsze koronki, kremowy jedwab i lekki tren. Obudziła się z myślą: „Muszę ją mieć”.
Pojechała do najbliższego salonu z koleżankami. Sprzedawczyni Ewa, wysłuchawszy jej opowieści, nagle się uśmiechnęła i powiedziała:
— Niedawno zwrócono jedną suknię, dokładnie taką, jak pani opisuje. Chce pani zobaczyć?
Kinga zakochała się w niej od pierwszego wejrzenia, choćby bez przymiarki. Wyglądała, jakby utkana z jej snu. Tylko przyjaciółka szepnęła jej na ucho: „Ewa mówiła, iż tamta ślub nie doszedł do skutku… Może to zły znak?” Ale Kinga nie chciała słuchać. Skoro los tak chciał… Suknię zapakowano, a ona z drżeniem czekała na wielki dzień.
W przeddzień ślubu wynajęła pokój w hotelu — żeby pobyć sama, zebrać myśli. Jeszcze raz założyła suknię, pokręciła się przed lustrem. Nago wydało jej się, iż w odbiciu ma na głowie czarną wstążkę. Przeszedł ją dreszcz, ale uznała to za zwykły stres.
Rano wszystko szło jak po maśle: makijaż, fryzura, suknia… Kinga wyglądała jak z okładki magazynu. Rodzice, wchodząc do pokoju, oniemieli z zachwytu. Zostało tylko czekać na Jakuba. Minęła godzina. Potem kolejne pół. Kinga już się nie uśmiechała. Przez okno zobaczyła radiowóz. Coś w niej pękło. Wyszła na korytarz, ledwie trzymając się na nogach.
— Przepraszam… pani Kinga? — zapytał młody sierżant. — Pan młody… Jakub… miał wypadek. Pijany kierowca wjechał na przeciwległy pas. Nie żyje.
Kinga nie płakała. Po prostu zastygła. Potem osunęła się na podłogę i zakryła twarz rękami.
Minęły trzy dni. Stała na cmentarzu, w tej samej sukni, ale teraz z czarną wstążką we włosach. W dłoni trzymała ich wspólne zdjęcie. Położyła je w trumnie, pochyliła się, pocałowała zimne czoło ukochanego i szeptem powiedziała:
— Wybacz… gdybym wiedziała, nigdy bym cię nie puściła…
Od tamtego dnia nikt nie widział jej uśmiechu. Jakby powoli gasła. Żyła jak automat. Rodzice mówili, iż to depresja. Lekarze — iż zaburzenie adaptacyjne. Ale matka wiedziała: jej córka odchodzi.
Dokładnie rok później, w dzień, który powinien być ich rocznicą, serce Kingi się zatrzymało. Lekarze napisali: „nagłe zatrzymanie krążenia we śnie”. A w jej dłoniach znaleziono to jedno, weselne zdjęcie.
Miłość była prawdziwa. Zbyt prawdziwa, by ją przetrwać.
I co, wierzycie, iż miłość może być tak silna, iż bez niej nie da się żyć?…