«Skoro tak trudno ci gotować, może odejdziesz, a my damy sobie radę bez ciebie?»

newsempire24.com 2 dni temu

„Może jak tak ciężko ci gotować, to w ogóle sobie pójdziesz, a my sobie bez ciebie poradzimy?” – rzuciła moja teściowa, a mąż ją poparł…

Nigdy bym nie pomyślała, iż w jednej chwili całe moje życie wywróci się do góry nogami. Że zdrada może przyjść nie z zewnątrz, ale właśnie od tych, którym ufasz najbardziej. Wystarczyła jedna rozmowa z Wandą Antoniną – moją teściową – żebym zrozumiała, iż mogę liczyć tylko na siebie. Zaczęło się, o dziwo, od prostej prośby: „Mama musi odpocząć. Jest zmęczona. Może wyjedziesz na parę tygodni, żeby jej nie przeszkadzać?” – powiedział mój mąż. Człowiek, z którym marzyłam o starości. Człowiek, któremu gotowałam, prałam, wspierałam we wszystkim. I wszystko po to?

Marcin – mój mąż – znów wyjechał w delegację. Pracował jako serwisant w fabrykach i często jeździł po różnych miastach. Nie narzekałam – przynosił do domu niezłe pieniądze, nie żyliśmy w biedzie. Mieszkaliśmy w moim dwupokojowym mieszkaniu, które dostałam po cioci. Jemu wygodnie, mi spokojnie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, iż za każdym razem, gdy wyjeżdżał, zjawiała się u mnie jego mama. Wanda Antonina. Bez zapowiedzi, bez pukania, bez pytania. Wchodziła jak huragan i od razu dyktowała swoje warunki: co mam gotować, jak sprzątać, gdzie chować pościel i jakie produkty kupować.

Milczałam. Starałam się być uprzejma. Myślałam – starsza kobieta, samotna – dam jej trochę uwagi, trochę opieki. Ale zamiast wdzięczności słyszałam tylko krytykę. „Nie umiesz ugotować zupy”, „Nawet kurz w kątach masz”, „Jak ty chcesz dzieci wychowywać, skoro ziemniaków choćby pokroić nie potrafisz?” A potem poszło dalej. Żądała, żebym wyjechała. Z własnego domu. Żeby ona, zmęczona i nieszczęśliwa, mogła w końcu „wyspać się”. Wyspać się! W moim mieszkaniu! A ja gdzie miałam się podziać? U koleżanki? Na dworcu?

I wiesz, postanowiłam porozmawiać z mężem. Zadzwoniłam do Marcina, z nadzieją, z drżeniem w głosie. Opowiedziałam wszystko. Liczyłam na wsparcie. A on… choćby się nie zdziwił. „No, mamie naprawdę jest ciężko. Bądź grzeczna. Poczekaj. Wyjedź gdzieś, a potem pogadamy…” choćby nie spytał, czy mam gdzie pojechać. Nie zaproponował hotelu. Nie powiedział ani słowa o tym, iż jestem jego żoną, gospodynią tego domu, przyszłą matką jego dzieci.

To był koniec. Zrozumiałam: nie ma tu miłości. Została tylko wygodna kobieta, która gotuje, sprząta i pierze. Żadnych uczuć. Żadnego szacunku. Powiedziałam mu: „Jeśli tak bardzo chcesz zostać z mamą – to zostań. Ale ja składam pozew o rozwód.” Nie próbował mnie zatrzymać. Po prostu milczał. Po kilku dniach wrócił, spakował swoje rzeczy i wyjechał do niej, na wieś. A ja zostałam. W swoim mieszkaniu. W samotności. Z pustką w środku.

Nie płakałam. Nie miałam już łez. Wyschły wszystkie tamtego dnia, gdy on wybrał ją, a nie mnie. Teraz po prostu żyję. Cicho. Bez awantur. Bez cudzych pretensji. Bez uraz. Czasem o nim pomyślę – i serce zaboli. Ale przypominam sobie jego głos, gdy powiedział, iż lepiej, żebym wyszła. I robi mi się lżej. Bo to nie ja odeszłam. To on odszedł. Odeszła miłość. A ja zostałam. Silna. Cała. Prawdziwa.

I wiesz co? Teraz każdego ranka budzę się i wiem – ten dzień należy do mnie. I nikt, żadna Wanda Antonina, nie powie mi już, jak mam żyć.

Idź do oryginalnego materiału