Skandal we wsi przez ciotkę
„Jak mogłaś ich wypędzić? To przecież twoja rodzona ciotka Zofia i kuzynka Krystyna! Im i tak ciężko, Krysia się rozwiodła, sama syna wychowuje!” — krzyczała na mnie mama, Danuta Janowicz, niemal ze łzami w oczach. A teraz jeszcze po wsi poszły plotki, iż ja, Bogumiła, jestem bez serca i wyrzuciłam rodzinę na bruk. Sąsiedzi szeptają, znajomi spoglądają krzywo, a ja mam już dość tego wszystkiego. Nie jestem potworem, miałam powód, by ich poprosić o wyjście! Ale kto mnie posłucha, skąd na wsi łatwiej osądzić niż zrozumieć? Zmęczyło mnie tłumaczenie się, ale dłużej nie wytrzymam — muszę opowiedzieć, jak to naprawdę było.
Wszystko zaczęło się miesiąc temu, gdy ciotka Zofia i Krystyna z synem Dominikiem przyjechali do naszego domu. Krysia niedawno rozstała się z mężem, który, jak mówiła, „nie był darem losu”. Została sama z pięcioletnim Dominikiem, bez pracy i dachu nad głową — mieszkanie zabrał jej były. Ciotka Zofia, jej matka, też postanowiła przenieść się z miasta na wieś, bo „w bloku za ciasno”. Zadzwoniły do mnie i poprosiły, by mogły zostać u nas, póki nie znajdą swojego miejsca. Oczywiście nie odmówiłam — rodzina to rodzina. Mieszkamy z mężem w dużym domu, mamy dwoje dzieci, ale miejsce się znajdzie. Myślałam, iż to kwestia dwóch tygodni. Jak bardzo się myliłam.
Od pierwszego dnia ciotka Zofia zachowywała się, jakby to był jej dom. Przestawiała meble, bo „tak lepiej pada światło”, wtrącała się do kuchni, krytykując moje zupy: „Bogusiu, ty gotujesz bez liścia laurowego?” Znosiłam to, uśmiechałam się, ale w środku już wrzeło. Krystyna zamiast szukać pracy czy mieszkania, całe dnie spędzała w telefonie albo narzekała, jak ciężko jej się żyje. Dominik, chłopiec w sumie sympatyczny, biegał po domu jak wicher, niszcząc zabawki naszych dzieci, a Krysia tylko wzruszała ramionami: „To przecież dziecko, czego od niego chcesz?” Proponowałam pomoc — znalezienie pracy, opiekę nad Dominikiem, gdyby miała iść na rozmowę. Ale odpowiadała: „Bogusiu, nie naciskaj, i tak mi nie lekko”.
Po dwóch tygodniach zrozumiałam, iż nie planują wyjazdu. Ciotka Zofia oznajmiła, iż chce zostać we wsi na stałe, i zaczęła sugerować, byśmy „dostawili dla nich przybudówkę do domu”. Krystyna przytaknęła: „No właśnie, Bogusiu, wam dom został od rodziców, a my z Dominikiem mamy pod mostem mieszkać?” Oniemiałam. Czy ja teraz mam ich utrzymywać, bo to „biedna rodzina”? Z mężem latami pracowaliśmy, aby wyremontować ten dom, wychować dzieci, spłacać kredyty. A teraz mam dzielić swoją przestrzeń z ludźmi, którzy choćby „dziękuję” nie potrafią powiedzieć?
Próbowałam porozmawiać spokojnie. Powiedziałam: „Zosiu, Krysiu, chcemy pomóc, ale musicie znaleźć swoje miejsce. Nie możemy żyć razem wiecznie”. Ciotka Zofia załamała ręce: „Bogusiu, ty nas na ulicę wyrzucasz? Ja twoja ciotka jestem!” Krystyna rozpłakała się, Dominik zaczął marudzić, a ja poczułam się jak ostatnia łajdaczka. Ale wiedziałam — jeżeli teraz nie postawię granicy, będą siedzieć nam na karku do końca. Dałam im tydzień na znalezienie mieszkania i zaoferowałam zapłatę za pierwszy czynsz. Ale się obraziły i wyjechały do znajomych, rzucając na odchodne: „Jeszcze pożałujesz, Bogusiu”.
I teraz wieś huczy. Mama przyszła do mnie zapłakana: „Bogusiu, jak mogłaś? Krysia sama, z dzieckiem, a ty ich wygnałaś!” Próbowałam tłumaczyć, iż nie wyganiałam, tylko chciałam, by wzięły sprawy w swoje ręce. Ale mama tylko kręciła głową: „Po wsi już chodzą gadki, iż rodziny nie szanujesz”. Sąsiadki szeptają, jedna choćby powiedziała, iż „sobie nieszczęście na głowę sprowadziłam”. A mi aż łza w oku kręci. Nie jestem z kamienia, pomagałam, jak umiałam! Ale dlaczego mam poświęcać swój dom, swoje nerwy, żeby im było wygodnie?
Porozmawiałam z mężem, a on mnie wsparł: „Bogusiu, masz rację, nie musimy ich utrzymywać. Są dorośli, niech sami radzą”. Ale choćby jego słowa nie zdjęły z serca ciężaru. Czuję się winna, choć wiem, iż postąpiłam dobrze. Krystyna mogła znaleźć pracę — we wsi są oferty, a i do miasta niedaleko. Ciotka Zofia mogła wrócić do swojego mieszkania albo choćby nie zachowywać się jak królowa w moim domu. Ale oni woleli grać ofiary, a ja teraz jestem tyranem.
Czasem myślę — może powinnam była wytrzymać dłużej? Dać im jeszcze miesiąc, pomóc bardziej? Ale przypominam sobie, jak ciotka Zofia wyrzucała moje stare wazony, bo „przeszkadzały”, i jak Krystyna choćby nie przeprosiła, gdy Dominik stłukł naszą lampę. Nie, tak żyć nie umiem. Mój dom to moja przystań, moja rodzina. I nie chcę, by zamienił się w przytułek dla tych, co nie potrafią stanąć na nogi.
Mama mówi, iż powinnam przeprosić i zabrać je z powrotem. Ale nie zrobię tego. Niech sobie gadają, niech wieś plotkuje. Wiem, dlaczego tak postąpiłam, i nie wstydzę się tego. Krystyna i ciotka Zofia to moja krew, ale to nie znaczy, iż mam je dźwigać na plecach. Życzę im, by znalazły swoje miejsce — ale nie kosztem mojego. A plotki? Niech idą z wiatrem. Nie żyję dla gadaniny, tylko dla swojej rodziny. I kropka.