Siostra męża uznała, iż tylko my powinniśmy rozpieszczać jej dzieci

polregion.pl 3 dni temu

Siostra mojego męża postanowiła, iż to my mamy rozpieszczać jej dzieci — tylko my.

Wyszłam za męża Wojtka prawie osiem lat temu. Człowiek o złotym sercu, zawsze gotowy pomóc, czuły do bólu. Był tylko jeden problem — jego siostra. Kasia. Kobieta o nieograniczonej wyobraźni i niesamowitej zdolności przekształcania każdego zdania w zakamuflowaną prośbę… o drogi prezent.

Nigdy nie mówiła wprost. Jej słowa zawsze brzmiały jak niewinne rozmyślania:
— Dzieci tak marzą o tym nowym filmie, ale bilety teraz kosztują majątek — wzdychała z udawanym smutkiem. A Wojtek, ledwo to usłyszał, już kupował bilety, sam zabierał siostrzeńców do kina i dokładał zestawy z popcornem.

— Jaka piękna pogoda — ciągnęła Kasia. — A wy tylko w domu siedziecie. Może byście gdzieś pojechali, na karuzele? I zgadnijcie, kto wieździł jej dzieci? Oczywiście my. I oczywiście za nasze pieniądze.

Ja nie łapię podtekstów. I nie chcę. Wolę prostotę. jeżeli czegoś potrzebujesz — powiedz. Poproś. Wytłumacz. Nie kręć, nie owijaj w bawełnę, udając, iż to nie twoja wola.

Ale Wojtek zawsze chwytał jej „sugestie” w lot. Uwielbiał siostrzeńców, aż do szaleństwa. Tylko iż to, jak ich rozpieszczał, przekraczało wszelkie granice. Rowery, telefony, wycieczki — wszystko stało się normą. Wystarczyło, iż Kasia mrugnie, a mąż już biegł.

Ostatnio był imieninowy dzień Marcina — syna Kasi. Wcześniej podarowaliśmy mu rower za niemałe pieniądze. Byłam pewna, iż to więcej niż wystarczające. Ale, jak się okazało, dla Kasi „rower” to było nic. W jej oczach dziecko „desperacko” potrzebowało wyjazdu za granicę. Oczywiście nie samotnie — z nią. Przecież chłopcu nie można pozwolić jechać samemu!

W języku Kasi brzmiało to tak:
— Marcin tak marzy o Paryżu. Aż oczy mu płoną…

Wojtek zamiast biletu przyniósł mu tort i zestaw poduszek z haftowanym imieniem. Tamtego dnia pracowałam, a mąż poszedł sam. I, jak się domyślacie, był to zimny prysznic dla siostry.

Ale Kasia się nie poddała. Jej żądania rosły z roku na rok. Wojtkowi to niby nie przeszkadzało. Nie mieliśmy własnych dzieci, więc całkowicie oddawał się siostrzeńcom. Może dlatego, iż nie miał gdzie wyładować ojcowskiej energii.

Aż wreszcie nadeszła ta chwila — zaszłam w ciążę. Powiedziałam mężowi — płakał ze szczęścia, całował mój brzuch, nie mógł uwierzyć. Marzył o tym latami. I wtedy przyszła Kasia…

Znowu z prośbą. Tym razem o wyjazd do Wiednia na majówkę. Oczywiście, z dziećmi. Mąż odmówił. Po raz pierwszy. Powiedział, iż niedługo zostanie ojcem i teraz wszystkie środki idą na rodzinę. Wtedy siostra eksplodowała.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie. Krzyczała. Oskarżała.
— Jak śmiesz?! To wszystko przez ciebie! Chcesz odebrać moim dzieciom jedynego mężczyznę, który się o nich troszczył!

Milcząco odłożyłam słuchawkę.

Potem była kolejna scena. Siostrzeńcy zaczaili się pod biurem Wojtka. Podali mu samodzielnie zrobione kartki.
„Wujku, prosimy, nie zostawiaj nas…”
„Po co ci własne dzieci, skoro już nas masz?…”

Ktoś wyraźnie pomagał im ułożyć te słowa. I ten „ktoś” był łatwy do przewidzenia.

Wojtek wrócił do domu, usiadł na kanapie, patrzył na te kartki… i nagle coś w nim pękło.

— Jestem idiotą — powiedział. — Ile lat to znosiłem? Te „zepsuta kuchenka”, „brak pieniędzy na kurtki”, „tata odszedł — wujku, pomóż”. Wykorzystywała dzieci, by mną manipulować. A ja dawałem się nabrać. Głupi.

Nagle wyciągnął notatnik. Zaczął spisywać wszystko, co przypomniał: rowery, telefony, kolonie, wyjazdy, sprzęt, ubrania, bilety do teatru. Suma była niebagatelna.

A potem nastąpił finał. Finał w stylu Kasi.

Przyszła do naszego domu. Stanęła w przedpokoju jak u siebie i oznajmiła:
— Skoro niedługo będziecie mieli swoje dziecko, może zrobisz ostatni dobry uczynek? Podarujesz nam samochód. Nie nowy, nie jestem wredna. Taki do wożenia dzieci…

Wojtek bez słowa podał jej notatnik.
— Tu jest kwota. Za wszystko, co od nas wzięłaś. Oddaj. Masz pół roku. Potem — sąd.

Wyleciała za drzwi, trzasnąwszy nimi tak mocno, iż z półki spadła miotła.

Potem nastąpiła lawina wiadomości. Koleżanki Kasi zaatakowały moje media społecznościowe. Pisały, iż zniszczyłam świętą więź wujka z siostrzeńcami. Że teraz dzieci są „opuszczone, głodują, a matka w rozpaczy”.

Ale wiecie co? Nie drgnęłam.

Kasia ma dwa mieszkania. Jedno dostała po byłym mężu, drugie — po tym, jak Wojtek zrzekł się swojej części spadku na jej rzecz. Dostaje alimenty, żyje dostatnio. Po prostu przywykła, iż wszystko jej się należy. A teraz — nagle nie należy.

My będziemy mieć dziecko. I teraz mój mąż — ma prawdziwą rodzinę. Bez manipulacji, bez histerii, bez teatru. I wiecie co? Czuję, iż to dopiero początek naszej historii.

Idź do oryginalnego materiału