Siostra mojego męża uznała, iż to my mamy obowiązek rozpieszczać jej dzieci – i tylko my.
Poślubiłam Andrzeja prawie osiem lat temu. Człowiek dobry, wrażliwy, o złotym sercu. Był tylko jeden problem — jego siostra. Jadwiga. Kobieta o nieograniczonej wyobraźni i zdolności zamieniania każdego zdania w zawoalowaną prośbę… o drogi prezent.
Nigdy nie mówiła wprost. Jej słowa zawsze brzmiały jak niewinne rozważania:
— Dzieci tak marzą o tym nowym filmie, ale bilety teraz drogie — mówiła z nutką marzycielstwa w głosie. A mój Andrzej, ledwo to usłyszał, już kupował bilety, sam zabierał siostrzeńców do kina i jeszcze fundował im zestawy z popcornem.
— Taka piękna pogoda — ciągnęła Jadwiga — a wy ciągle w domu. Może by na karuzele? — I zgadnijcie, kto jechał z jej dziećmi na przejażdżki? Oczywiście my. I oczywiście na nasz koszt.
Ja nie łapię podtekstów. I nie chcę. Wolę szczerość. jeżeli czegoś potrzebujesz — powiedz. Poproś. Wytłumacz. Nie kręć, nie wij się, udając, iż to nie ty chciałaś.
A Andrzej zawsze błyskawicznie reagował na jej „aluzje”. Uwielbiał siostrzeńców, aż do szaleństwa. Ale sposób, w jaki ich rozpieszczał, przesadzał. Rowery, gadżety, zabawy — to stało się normą. Wystarczyło, iż Jadwiga mrugnęła, a mąż już biegł.
Niedawno był dzień imienin Kacpra — syna Jadwigi. Wcześniej podarowaliśmy mu świetny rower, który kosztował nas niemało. Byłam pewna, iż to wystarczy. Ale dla Jadwigi „rower” to była błahostka. W jej oczach dziecko natychmiast potrzebowało wyjazdu do Europy. Oczywiście nie samodzielnie — z nią. Przecież chłopcu nie wolno samemu!
W języku Jadwigi brzmiało to tak:
— Kacper tak marzy, żeby zobaczyć Paryż. Aż oczy mu się świecą…
Andrzej tym razem zamiast wycieczki przyniósł siostrzeńcowi tort i zestaw ozdobnych poduszek z literami imienia. Tego dnia byłam w pracy, a mąż pojechał sam. I to, jak łatwo się domyślić, był zimny prysznic dla siostry.
Ale Jadwiga się nie poddała. Jej żądania rosły z roku na rok. Mężowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. Nie mieliśmy własnych dzieci, więc całą swoją ojcowską energię poświęcał siostrzeńcom. Może właśnie dlatego, iż nie miał gdzie jej wyładować.
Aż nadeszła długo wyczekiwana wiadomość — zaszłam w ciążę. Powiedziałam mężowi — płakał ze szczęścia, całował mój brzuch, nie mógł uwierzyć. Marzył o tym latami. A potem przyszła Jadwiga…
Znowu — z prośbą. Tym razem o wyjazd do Pragi na majówkę. Oczywiście z dziećmi. Mąż odmówił, po raz pierwszy. Powiedział, iż niedługo zostanie ojcem i teraz wszystkie środki idą na rodzinę. Wtedy siostra wybuchła.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie. Krzyczała. Oskarżała.
— Jak śmiesz?! Robisz to specjalnie, żeby zabrać moim dzieciom jedynego mężczyznę, który się nimi zajmował!
Milcząc, odłożyłam słuchawkę.
Potem była kolejna scena. Siostrzeńcy zaczaili się na Andrzeja pod jego pracą. Podarowali mu samodzielnie zrobione kartki.
„Wujku, proszę, nie zostawiaj nas…”
„Po co ci własne dzieci, skoro już nas masz?”
Ktoś wyraźnie pomagał im układać tekst. I ten „ktoś” był do przewidzenia.
Andrzej wrócił do domu, usiadł na kanapie, spojrzał na kartki… i coś w nim pękło.
— Jestem po prostu idiotą — powiedział. — Ile lat to znosiłem? Te „zepsuta mikrofalówka”, „nie mam na kurtkę”, „tata uciekł — wujku, pomóż”. Cały czas używała dzieci, żeby mną manipulować. A ja dawałem się nabrać. Głupiec.
Nagle sięgnął po notatnik. Zaczął spisywać wszystko, co pamiętał: rowery, telefony, obozy, wyjazdy, sprzęt, kurtki, bilety do teatru. Suma okazała się pokaźna.
A potem — finał. Finał po jadwigowemu.
Przyszła do naszego domu. Stanęła w przedpokoju jak u siebie i powiedziała:
— Skoro niedługo będziecie mieli swoje dziecko, może zrobisz ostatni dobry uczynek? Podarujesz nam samochód. Nie nowy, nie jestem nachalna. Taki, by dzieci wozić…
Andrzej bez słów podał jej notatnik.
— Tu jest suma. Za wszystko, co od nas wzięłaś. Zwróć. Masz pół roku. Potem — sąd.
Wyleciała za drzwi, trzaskając nimi tak mocno, iż z półki spadła miotła.
Po tym był grad wiadomości. Przyjaciółki Jadwigi zaatakowały moje media społecznościowe. Pisały, iż zniszczyłam świętą więź wujka z siostrzeńcami. Że teraz dzieci są „porzucone, głodują, a matka w rozpaczy”.
Ale wiecie co? Nie drgnęłam.
Jadwiga ma dwa mieszkania. Jedne dostała po byłym mężu, drugie — po Andrzeju, który zrzekł się swojego udziału na jej korzyść. Dostaje alimenty, żyje dostatnio. Po prostu przywykła, iż wszystko jej się należy. A teraz — już nie.
Będziemy mieć dziecko. I teraz mój mąż ma prawdziwą rodzinę. Bez manipulacji, bez histerii, bez teatru. I wiecie co? Myślę, iż dopiero teraz zaczynamy prawdziwe życie.