Babcia gra na naszych nerwach: symulacja choroby czy wołanie o pomoc?
Nazywam się Agnieszka. Mam 37 lat, jestem zamężna, mieszkam z mamą, która ma 56 lat, oraz z babcią – babcią Zofią, liczącą już 85 wiosen. Żyjemy w małym miasteczku na Podlasiu, gdzie zimy bywają mroźne, a odległości między domami zdają się nie mieć końca, zwłaszcza gdy pędzisz zaśnieżonymi drogami w środku nocy.
Babcia Zofia, mimo podeszłego wieku, uparcie mieszka sama w starym drewnianym domu na obrzeżach miasteczka. Kategorycznie odmawia przeprowadzki do mamy, choć ta wielokrotnie proponowała jej wygodę i opiekę. Babcia powtarza, iż jej dom to jej twierdza i nikt nie zmusi jej do opuszczenia rodzinnych murów. ale ostatnio jej samotność stała się dla niej chyba nie do zniesienia, więc znalazła sposób, by trzymać nas w ciągłym napięciu.
Babcia zaczęła dzwonić do nas z mamą niemal codziennie, skarżąc się żałośnie, iż jest jej „bardzo źle”. Jej głos w słuchawce drży, jęczy, mówi, iż „serce przeszywa ostry ból” albo iż „nogi odmawiają posłuszeństwa”. My z mamą, rzucając wszystko, pędzimy do niej, ściskając dłonie z niepokoju. ale gdy docieramy na miejsce, widzimy zawsze tę samą scenę: babcia, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ożywa. Już krząta się po domu, częstuje nas herbatą z konfiturami i próbuje choćby żartować. A my stoimy oszołomione, z sercami waliącymi jak młoty, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać.
Jesteśmy z mamą zmęczone tą grą. Każdy taki telefon to jak porażenie prądem, ale nie możemy machnąć ręką i nie przyjechać. A jeżeli tym razem to naprawdę coś poważnego? A jeżeli zignorujemy jej wołanie i stanie się nieszczęście? Ta myśl prześladuje nas, odbierając spokój. Boimy się, iż jeżeli zlekceważymy jej prośbę, nie wybaczymy sobie nigdy, gdyby coś jej się stało.
Wszystko zaczęło się rok temu. Pamiętam, jak z mamą pognałyśmy do babci o czwartej nad ranem, w zamieć, choćby nie mając czasu się porządnie ubrać. Byłam w koszulce nocnej, mama – w narzuconym na piżamę starym płaszczu. Sądziłyśmy, iż zastaniemy babcię na łożu śmierci, ale ta powitała nas uśmiechem i oznajmiła, iż „tylko ciśnienie skoczyło”. Po pół godzinie sięgała już po swoje słynne wiśniowe konfitury, zapraszając nas do stołu. Byłyśmy w szoku, ale wtedy zrzuciłyśmy to na przypadek.
Próbowałyśmy zrozumieć, o co chodzi. Namawiałyśmy babcię na badania w szpitalu, ale ta machała ręką, twierdząc, iż „ci lekarze tylko grosze wyciągają”. Wtedy przywiozłyśmy do niej doktora. Ten obejrzał babcię dokładnie, zmierzył ciśnienie, osłuchał serce i wydał werdykt: jak na swój wiek jest w świetnej formie. „Potrzebuje więcej towarzystwa” – dodał, spoglądając na nas z mamą. – „Odwiedzajcie ją częściej, a telefony przestaną”. Ale jakże się mylił!
Staramy się, jak możemy. Ja mieszkam godzinę drogi od niej, mama trochę bliżej, ale po pracy, w korkach i zmęczeniu, codzienne przyjazdy są niemożliwe. W weekendy zmieniamy się z mamą: to ja przywożę babci zakupy i spędzam z nią czas przy herbacie, to mama przyjeżdża pomóc w sprzątaniu. Na święta zawsze jesteśmy razem, z prezentami i kwiatami, by sprawić jej radość. ale to chyba dla niej za mało. Potrzebuje więcej – naszej uwagi, naszych nerwów, naszego czasu.
Mama nie raz proponowała babci przeprowadzkę. Jest gotowa oddać jej najlepszy pokój, otoczyć opieką, ale babcia pozostaje nieugięta. „Nie chcę wam ciążyć” – mówi, by później znów zadzwonić w środku nocy ze skargami. – „Wolę umrzeć w swoim domu”. Te słowa ranią nas jak nożem, ale co możemy zrobić?
Dziesiątki razy prosiłyśmy babcię, by nie dzwoniła, jeżeli nie jestmiało jej naprawdę źle. Tłumaczyłyśmy, iż każdy taki telefon to stres, strach, stracone godziny snu. ale ona jakby nie słysza. Albo nie chce słyszeć. Jej telefony trwają, a my z mamą wciąż stoimy przed tym samym dylematem: jechać czy nie? Zignorować czy uwierzyć? Boimy się pomyłki, boimy się przeoczyć moment, gdy pomoc będzie naprawdę potrzebna.
Czasem myślę, iż babcia po prostu się nudzi. Brakuje jej ciepła, rozmów, śmiechu. Może te telefony to jej desperacka próba zatrzymania nas przy sobie? Ale dlaczego wybrała tak okrutny sposób? Dlaczego każe nam żyć w nieustannym lęku? Nie wiem, jak znaleźć wyjście. Kochamy babcię, ale jej gra na naszych nerwach wyczerpuje nas. A jednak dopóki będzie dzwonić – będziemy przyjeżdżać. Bo jeżeli nie przyjedziemy, a coś jej się stanie – ten ciężar winy przygniecie nas na zawsze.