Wstyd, którego nie zmywa czas
Marianna Wiśniewska otarła pył z ramki fotograficznej. W kadrze stała w białym fartuchu obok kolegów. Młoda, uśmiechnięta, pełna nadziei. Dziś wiedziała, jak złudne były marzenia o dobrej praktyce lekarskiej, o wdzięczności pacjentów.
Mamo, znowu grzebiesz w przeszłości? Głos córki dobiegł z korytarza. Schowaj już te zdjęcia, po co się dręczysz?
Nie twoja sprawa, Elżbieto burknęła staruszka, ale ręce zaczęły jej drżeć. Lepiej pozmywaj naczynia.
Elżbieta weszła, usiadła obok matki na sfatygowanej sofie.
Mamo, ile można? Minęło tyle lat, tylko ty wciąż to pamiętasz. Nikt już sobie nie przypomina.
Nie pamięta? gorzko się uśmiechnęła. A Krystyna pamięta. Spotkałam ją wczoraj w Biedronce. choćby głowy nie odwróciła. Udaje, iż mnie nie widzi.
Może po prostu nie zauważyła! Albo okularów zapomniała. Mamo, dość już się zadręczać!
Marianna wróciła framugą na półkę, odwróciła się ku oknu. Za szybą mżył drobny deszcz, równie posępny jak jej myśli. A przecież niegdyś lubiła deszcz, mawiała, iż obmywa brud świata…
Początek miał miejsce trzydzieści lat wstecz, gdy Marianna pracowała jako lekarz rodzinny w tarnowskiej przychodni. Młoda, pełna zapału, spędzała po dwanaście godzin dziennie, chcąc pomóc każdemu. Koledzy szanowali, pacjenci lubili, ordynator dawała za wzór.
Tego dnia zgłosiła się Bronisława Zakrzewska starowinka skarżąca się na serce. Marianna znała ją dobrze; wiedziała, iż babina żyje samotnie, dzieci nie miała, a wizyty u lekarza były dla niej oddechem.
Doktorko, złociutka jęczała staruszka, sadowiąc się na krześle serduszko rozrywa. Całą noc nie spałam, myślałam, iż skonam.
Posłucham Marianna przyłożyła stetoskop. Serce biło równo, bez szmerów. Bronisławo, wszystko w porządku. Może się czymś zdenerwowała?
Ale gdzie tam! Ból taki, jakby nożem! Staruszka chwyciła się za klatkę. Może zastrzyczek? Albo szpital? Tak straszno samej w domu!
Za oknem zbierała się już kolejka na następny dzień, czasu brakowało dramatycznie, a w domu męczył się gorączkujący synek. Marianna przetarła zmęczone skronie.
Bronisławo, zbadałam panią dokładnie. Serce gra, ciśnienie w normie. Proszę wziąć kozłka i się wyspać. jeżeli będzie gorzej, natychmiast wołać karetkę.
Ale pani doktor…
Przepraszam, pacjentów mnóstwo. Do widzenia.
Starowinka wstała ociężale, spojrzała błagalnie, ale doktor wołała już następnego. Bronisława westchnęła ciężko i powlokła się do wyjścia.
Marianna zapomniała o zdarzeniu. W domu krzątała się przy chorym synku, mąż pracował do późna, kłopotów było od groma. Następnego dnia znowu przyjęcie, pacjenci, papierki, harmider.
Rano zadzwonił telefon ze szpitalnego oddziału ratunkowego.
Pani Marianno? Wczoraj do pani chodziła Zakrzewska Bronisława. Rozległy zawał. Nie dowieźliśmy…
Słuchawka wypadła z dłoni. Pokój zaczął wirować. Niemożliwe. Przecież wszystko było w porządku, serce grało równo…
Mamusiu, co się stało? przestraszył się synek, bawiący się klockami na podłodze.
Nic, syneczku, nic wybełkotała, ale łzy już spływały.
Wieść rozeszła się prędzej niż światło. W małym mieście plotki rozchodzą się błyskawicznie. Ordynator wezwała Mariannę.
Co to za historia z Zakrzewską?
Pani doktor, zbadałam ją dokładnie! Wszystko w normie! Żadnych szczególnych zastrzeżeń, tylko starość…
Rodzina składa skargę do NFZ. Twierdzą, iż odmówiła pani hospitalizacji.
Jaka rodzina? Przecież nikogo nie miała!
Okazało się, iż była siostrzenica w Krakowie. Energiczna osoba, pracuje w prokuraturze. Marianno, rozumiem, iż jest pani dobrą lekarką, ale sprawa poważna. Trzeba zbadać.
Dochodzenie ciągnęło się miesiącami. Marianna tłumaczyła się przed komisjami, studiowano dokument
Lata mijają jakby w dziwnym śnie, ale wciąż widzi siebie młoda w fartuchu za deszczem sklepu spożywczego, gdzie każdy kropla przypomina tamten dzień, gdy nie posłuchała głosu starej kobiety, która tak jak ona, została już tylko wspomnieniem w pamięci tych, co dawno przestali się przejmować.