Sekrety idealnych kotletów

newsempire24.com 22 godzin temu

O KOTLETACH

Nie wiem jak u innych samotnych kobiet, ale do mnie zawsze podchodzi największe dziwadło. Wczoraj późnym wieczorem na przykład, leżę na łóżku, wzdycham. Naczytam się wiadomości, najem się kotletów, cierpię ile wlezie, krótko mówiąc.

Słyszę, iż za szafą coś cichutko zaczyna wyć. Głosik cienki, żałosny.

– Pluskwy może? – myślę. – W Paryżu pisali, iż epidemia tych stworzeń. Czyżby dotarły aż do Częstochowy? Zmęczone pewnie.

Po dziesięciu minutach „pluskwy” znudziły się wyciem i zaczęły coś drapać po podłodze.

– Zaraz wstanę i walnę w łeb – skłamałam.

Nie wstanę po talerzu kotletów. Jakby mi się w nocy chciało siku, to będę musiała się turlać.

– Nie trzeba w łeb – grzecznie poprosiły „pluskwy”.

– Gadające – pomyślałam przez kotletową mgłę. – Więc nie pluskwy. Więc to sąsiad oszalał. Z drugiej strony, kto teraz nie oszalał? Dobra, ja. Ja choćby nie mam z czego zwariować, a inni się męczą.

Potem „pluskwy” przestały drapać i w półmroku zaczął się do mnie skradać ktoś kudłaty i długi. Wzrok mam marny, więc mrużyłam oczy, próbując ogarnąć trzy rzeczy: Czy kotlet okazał się idealnym środkiem nasennym i od dawna śpię?

To trzy uszy czy trzy rogi? Skąd u nas w kamienicy taki wysoki, nieewidencjonowany lokator? Wszystkich wysokich od razu zapisuję w notesiku, mam kolekcję.

– Wiesław Genowefowicz? – spróbowałam zidentyfikować przybysza.

– Zimno – odpowiedział wieża i od razu walnął czołem w żyrandol. – Ała!!!

– No to kto?

– Dziad Piżmo – zarechotał długi, wyciągnął ku mnie czarne, nieskończenie długie łapy i powiedział: „Uuuuuu!”.

– Na Halloween też malowałam paznokcie na czarno. To u ciebie żel czy własne?

– Własne – obraził się długi.

– Niewygodnie pewnie z takimi pazurami w nosie dłubać.

– Nie rozumiem! Nie boisz się, czy jak?

Wtedy przybliżył do mnie swoją straszną mordę na odległość noszenia okularów i okazało się, iż ma trzy uszy. Dwa po bokach, a jedno bardzo dziwne na skroni. Bardziej przypominające ogromną narośl.

– Mam książkę do oddania w tym tygodniu, a napisałam tylko trzy strony. Do tego kredyt i rozwód. Jestem dorosłą kobietą, wybacz. Strasz mnie jakimś obwisłym podniebieniem, flakami.

– Nasi mówią, iż choćby w wieku pięciu lat nie wrzeszczałaś. Garnkiem jednego walnęłaś. Do dziś ma łeb przekrzywiony.

– No to po coś przyszedł?

– U ciebie przytulnie.

– To przez kotlety. Chcesz?

– Chcę.

– To sam zrób, ja nie wstanę.

Strasznomordy gość mignął czarnym cieniem w stronę kuchni, wrócił z herbatą (nalał, co ważne, do mojego ulubionego kubka!), kotletami i kanapkami. A w paszczy trzymał jabłko. Zupełnie jak ja, tylko włosy gęstsze.

– Żresz? – podał mi talerz.

– Co?

– Pytam, czy jesz. Częstuj się, nabrałem dużo.

– Chętnie, ale już nie wejdzie.

– A wyglądasz na pojemniczkę, jak wąż w okularach.

– Dziękuję za komplement. Kładź się obok.

Przesunęłam się i trochę tak poleżeliśmy razem. Było dobrze. Noc, chrupanie, zapach kotletów. Czego więcej trzeba do ukojenia duszy i ciała?

– Może zejdziesz do sąsiadki na trzecie piętro? Starsza pani, dużo nie chce.

– Byłem u niej wczoraj. Rzuciła we mnie stołkiem.

– A, stąd ta narośl.

– No.

I poleżeliśmy jeszcze z pół godziny, każdy wzdychając o swoim.

Zapytam ich pewnie, czy mnie przygarną. Fajnie pewnie tak się włóczyć po cudzych mieszkaniach i żreć darmowe kotlety. Tylko trzeba coś mocnego na głowę. Garnek, na przykład…

Idź do oryginalnego materiału