Ciocię Lidię zawsze nazywaliśmy wśród nas wróżką. Niewysoką, pulchną, zawsze z białym pudlem na smyczy, która wciągała z kolorowego woreczka słodkości. Gdyby takich ludzi było więcej, życie na pewno byłoby rozświetlone jak w słoneczny poranek, bo one same są jak słońce.
W piaskownicy graliśmy w kaszakach, w piratów i łupieżców, wypuszczaliśmy łódeczki po kałużach. Jak śpiewał Bulanow: Graliśmy w dzikich piratów i odważnych wędrowcówmarynarzy. Kiedy wspominam dzieciństwo, widzę podwórko prześwietlone słońcem, pełne klocków, samochodzików i maskotek. Byliśmy jednością jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. Nie było wtedy w gazetach nagłówków typu Nastolatki wbiły kłujący pazur w kota czy Pies spalony przy żywocie. Dobro unosiło się w powietrzu. Oczywiście zdarzały się trudne dzieciaki, ale otoczenie je wyrabiało rówieśnicy i dorośli, i wstydziło się ich czynów.
Mieliśmy też ciocię Lidię. Była drobną krótką kobietą, nieco wyższą od dziecka. Pamiętam jej bujne, kręcone włosy i pastelowe sukienki w kwiaty. Lubiła wielokolorowe koraliki. Codziennie wychodziła na podwórze ze swoim białym pudlem, którego nazywała Guzik. Gdy rzucaliśmy samochodziki, samoloty i pluszaki, podbiegaliśmy do niej jak szaleni. Ciocia Lidia była jak dobry duch starego kamienicznego budynku dwupiętrowego. Młode rodziny zostawiały przy niej swoje pociechy, gdy musiały iść do pracy. Zabrakła potem nas z przedszkola, opowiadając przy tym interesujące historie. Świetnie robiła na drutach. Wszyscy wpadaliśmy w kolorowe czapeczki, szale i skarpetki od cioci Lidi. Dziś nazwałoby się je markowe.
Nie była naszą prawdziwą ciocią, ale tak ją nazywaliśmy. Jej krewni mieszkali w odległej Białorusi i wysyłali jej pudła pełne cukierków, co w tamtych czasach było prawdziwym luksusem kiedy wszystko było w deficycie, mogliśmy kupić, co chcieliśmy.
Ciocia Lidia rozdawała nam wszystko. Siadała obok, a my nieśmiało wyciągaliśmy dłonie po dziwaczne, kolorowe opakowania i smaczne cukierki, które pachniały jak lato, mleko, arbuz i szczęście. Dziś nie wolno dawać nieznajomym nic dzieciom, bo mogą ich skrzywdzić co za zmiana! Ale ciocia Lidia nie była obca. Była naszą.
Po co to dajesz? Mam męża chory, nie mam na co wydać, a ty jeszcze dajesz? drwiła złośliwa sąsiadka ze ściany, z cienkimi wargami.
Słyszałem tę rozmowę z koleżanką Olą. Zrozumieliśmy niewiele, ale słowa utkwiły w pamięci. Ciocia Lidia odpowiedziała:
Zię, co ty mówisz? To dzieciaki, a w deficycie ich rodzice nie kupią słodyczy. Ja dostaję paczki od rodziny, nie zapominają o mnie. Niech smakują dobre cukierki, niech zapamiętają ich smak. Nie mam zamiaru ich trzymać dla siebie trzeba się dzielić! Patrz, jak ich oczka błyszczą, jak mnie przytulają. Pachnie od nich szczęściem, morzem, mlekiem i arbuzem. Boże, jakie są słodkie! Szkoda, iż nie dostanie nas Bóg w potomstwo. Ale tutaj wszyscy są jak rodzina! wycierała łzy chusteczką.
Sąsiadka odparła ostro, a my wyskoczyliśmy z krzaków:
Ola, Zosia! Chodźcie tutaj, mam jabłko!
Ciociu Lidio, kim są te prostackie i głupie? zakrzyknęła Ola. Na chwilę twarz sąsiadki przyciemniła, po czym znów się uśmiechnęła.
Słuchałyście Małe dziewczynki. Nie przejmujcie się tym. Nie bierzcie do serca złych słów, odpuśćcie od razu. Wznieście dłonie, dmuchnijcie i niech wszystko złe odleci. Ludzie są różni, ale dobrych jest więcej. Kocham was i to wszystko! przytuliła nas ciocia Lidia.
Pewnego dnia nie pojawiła się dwa dni w podwórku. Pierwszy dzień czekaliśmy, zaglądaliśmy pod jej drzwi i pytaliśmy mamy: Gdzie ciocia Lidia?. Może odpoczywa albo jest chora. Nie niepokójcie jej odpowiedziały mamy.
Drugiego dnia nie czekaliśmy dłużej. Zebraliśmy ośmioro cztery dziewczynki i czterech chłopców i ruszyliśmy w jej stronę. Wiedzieliśmy, gdzie mieszka.
Nie poszliśmy z pustymi rękami. Kacper narysował niebo i słońce, Marek wziął ulubiony flamaster, aby podarować, Ania i Damian z plasteliny ulepili kolobok, Ola niosła kwiatek w doniczce, bliźniacy Marta i Paweł konfiturę, a ja przyniosłem naleśniki, które moja mama piekła jak artystka. Były puszyste, roztapiające się w ustach z masłem, mama śmiała się, zręcznie przewracając patelnię, a naleśnik w locie wracał na miejsce.
Idź, przynieś cioci Lidi do domu. Bo ona nas karmi, a my jej? przekłuwała mnie mama po włosach.
Po drodze pamiętam drzwi z wąską szparą, wpuszczaliśmy się powoli. Stuknęliśmy. Ciocia Lidia otworzyła nie od razu. W szlafroku, w warkoczach, trzymała się za bok, była blada. Gdy nas zobaczyła, rozkwitła.
O, dzieciaki! Skąd przybywacie? przywitała nas i zaprosiła do pokoju.
Dom cioci Lidi był skromny. Dwa łóżka, kolorowe zasłony, pochyły stolik, szafka, stary telewizor, wszędzie mnóstwo manualnie robionych rzeczy. Z łóżka podniósł się starszy mężczyzna, szary jak popiół, lekko się uśmiechnął, trzymając się za rękę.
To mój mąż, Wojtek. Jest chory, nie może chodzić. Ja też trochę się rozchorowałam. Wpadliście, kochani. Zaraz was zasypię cukierkami! zawołała ciocia Lidia.
Możemy pomóc! Zrobimy zakupy, odkurzymy, wyniesiemy śmieci. Wszystko damy radę! podniosł podbródek Kacper, najdzikszy z nas.
Nie, nie, kochani, usiądźcie na łóżku poprowadziła nas ciocia.
Ania postawiła na stole swój kolobok. Reszta podeszła później. Potem śpiewaliśmy wiersze i piosenki, jedliśmy cukierki. Stopniowo bladą cerę cioci Lidi i jej męża rozjaśniała radość. Ciocia Lidia choćby próbowała zatańczyć z nami w kręgu.
Na pożegnaniu szepnęła mi na ucho:
Zapytaj mamusi o przepis na naleśniki. Są strasznie dobre! Nigdy nie jadłam takiego w życiu. Nie umiem gotować, wszystko mi się przypala.
Zapisano przepis na kartce. Ciocia Lidia żartowała później: i tak nie wyjdzie!
Moja mama zaczęła zapraszać ją do nas. Ciocia wchodziła, myła ręce, zachwycała się pluszowymi kapciami, przymknęła oczy, zakładała je, potem siadła na małej kanapie w kuchni. Trudno było jej dotknąć podłogi, więc bujała się nogami, jedząc naleśniki ze słodkim mlekiem. Czasem wycierała je palcami i prosiła o ręcznik.
Opowiadała, iż mąż od lat nie może chodzić. ale ona cieszy się, iż może się nim opiekować i z nami bawić.
Ciocia Lidia kochała wszystkie zwierzęta. Rano i wieczorem nosiła wiaderko i karmiła psy, które spotykała na ulicy kaszą lub makaronem z kawałkami mięsa. Wtedy nie było schronisk. Psom z ulicy naprawdę się podobało, gdy dostawały smakołyki.
Złota kobieta, wszystko oddaje innym! mówiła moja mama, rozmawiając z tatą.
Złota? To chyba jak złote ozdoby na choince? A ciocia Lidia ma jasną skórę! dziwiłam się.
Mama przytulała mnie i wyjaśniała, iż złoty człowiek to po prostu bardzo dobry człowiek.
Pamiętam, jak ciocia Lidia wracała do domu z wiaderkiem. Na jej drodze stały dwie zrzędliwe kobiety.
Nie karm już te swoje psy, nie wzywaj dzieci do siebie. Są nam już po nosie! Nie dajesz im cukierków? Jesteś biedna, a udajesz bogatą! wykrzykiwały.
To człowiek żywy, rodzina w potrzebie. Trzeba pomagać. Dzieci są małe, niech się bawią i śmieją. To straszne, kiedy panuje cisza szepnęła ciocia Lidia, trzymając wiaderko przy sobie.
Jedna z kobiet krzyknęła:
Pomyśl o sobie! Twój mąż nie przeżyje, a Ty nie damy ci grosza! krzyknęła.
Pamiętam, iż nie znałam już jej imienia. Nagle ciocia Lidia podniosła drżącym głosem:
Nie dotykajcie mojego Władka!
Wtedy nie mogłem milczeć, czułem, iż dzieje się coś złego.
Nie mówcie tak do cioci Lidi! Albo pokażę wam! rzuciła się do przodu, zasłaniając ciocię.
Co za niegrzeczna dziewczynka! Teraz cię spoliczkujemy! jedna z kobiet chwyciła mnie za rękę i ciągnęła.
Ciocia Lidia próbowała ją powstrzymać. Wtem usłyszeliśmy gwizd. To byli my, Kacper i reszta, biegnąc z kijem w ręku. Ręka się rozluźniła, puścili mnie. Staliśmy w kręgu wokół cioci Lidi i zawołaliśmy:
Nigdy nie obrażajcie jej i nie mówcie złych słów! Bo inaczej będziecie mieli z nami sprawę! Ciocia Lidia nasza!
Dzieciaki! jęknęły kobiety i wycofały się.
Ciocia Lidia przytuliła nas mocno. Nie byliśmy zbójcami, po prostu jedną za wszystkie i wszystkie za jedną. Naszymi sercami poczuliśmy, iż ciocia Lidia odczuwa ból. Dziś wciąż krzywdzą wielu dobrych ludzi, którzy troszczą się o ptaszki, dają jedzenie bezdomnym, oddają ostatnie grosze, mimo iż sami nie mają pieniędzy. Są oni postrzegani jako szaleńcy. Teraz cenimy siłę, bezczelność i wulgarność. Szanują się, boją się. Kogo nie da się powstrzymać, tego uciskają i wykorzystują. Warto więc zostawić trochę dla siebie, zamiast rozdawać ostatnie pieniądze. Wiele osób depcze po głowach innych, nie zauważając ich łez i bólu, ciesząc się z ich nieszczęścia.
Świat milczy w bólu, planeta płacze, bo równowaga harmonii zostaje zachwiana. Musimy żyć w zgodzie!
Rok po tym ciocia Lidia wyjechała z miasta. Mąż zmarł, a krewni zabrali ją do siebie. Płakaliśmy na całym podwórku. Przed wyjazdem rozdała nam wafle, płakała, całowała każdego i podała dużą pudełko z opakowaniami.
Zadanie dała nam zrobić sekrety. Kiedyś robiliśmy tak: braliśmy opakowanie, kwiatek, kawałek butelki i zakopywaliśmy w ziemi, potem wykopywaliśmy dłonią było piękne. Dała nam też swoje zdjęcie, jedno dla wszystkich, które mieliśmy trzymać na zmianę.
Wrócę za rok, sprawdzę, czy jesteście! machnęła na nas ciocia Lidia, odchodząc w zachód.
Niosła walizkę, która zdawała się być większa od niej, a za nią biegł jej pudel.
Ciocia Lidia już nigdy nie wróciła. Staraliśmy się chronić sekrety, ale nie było już nikogo, komu je pokazywać. Nikt nie dawał już nam cukierków ani nie nazywał nas maluchami. Rosliśmy, uczyliśmy się, dorastaliśmy, spacerowaliśmy, śmialiśmy się, ale od czasu do czasu w sercu pojawiała się przerwa i łzy napływały, gdy wspominaliśmy ciocię Lidię
Ostatni raz umówiliśmy się rok temu w dawnym podwórku. Inny Inny, który kiedyś był bankierem, od dzisiaj był kierownikiem w banku. Olga była tłumaczem międzynarodowym. Reszta rozproszyła się, kontakt się urwał. Starego domu już nie było, na jego miejscu powstał nowy blok.
Tam, w eleganckim garniturze, pod zdziwionym spojrzeniem przechodniów, Kacper usiadł na kolanach i zaczął grzebać w ziemi.
Czego szukasz? zapytaliśmy Olę.
Sekretów cioci Lidi. Minęło tyle lat, a wciąż czuję w sercu ból. Gdzie ona jest? Czy żyje? Szukam w urzędach, ale nic nie znajduję. Czasem mnie w pracy przywodzi na myśl. Gładzi mnie po głowie i podaje cukierka. Żona z zagranicy przywozi słodycze, ale ja ich nie jem. Chcę tę jedną z dzieciństwa, najsmaczniejszą. Mam ją w pamięci, mam zdjęcie westchnął.
To prawda. Była dobra. Albo była mruknęła Ola.
Pamiętacie, iż zawsze mówiła, iż choćby jak dorosni, powinniśmy w duszy zostać dziećmi i cieszyć się wszystkim? Bo jak nie, to elfy się obrażą i życie stanie się nudne dodałem.
Te kobiety, które krzyczały na ciebie, ciocia Lidia, się myliły. Dorośliśmy, ale pamiętamy cię. Nigdy nieI tak, pamiętając jej ciepłe dłonie i słodki smak, noszę w sercu jej nieskończoną dobroć aż do końca moich dni.













