Roztrzaskane marzenia: Historia pewnej kobiety

newsempire24.com 2 dni temu

**Złamane marzenia: Dramat Zofii**

Zofia nerwowo przemierzała pokój ich mieszkania w Łodzi, raz po raz spoglądając na telefon. Mąż znów się spóźniał, a jej cierpliwość pękała jak napięta struna.

— Gdzie go diabli noszą? — mruczała pod nosem, ściskając telefon tak mocno, iż palce zbladły.

W drzwiach rozległ się dźwięk klucza, a w przedpokoju pojawił się Marek, zmęczony, ale z przepraszającym uśmiechem. W ręku trzymał skromny bukiet stokrotek.

— To dla ciebie — podał jej kwiaty. — Przepraszam, pomagałem mamie i się zasiedziałem.

— Zasiedziałeś? — Zofię oblała fala gorąca, głos zadrżał z irytacji. — Nie mogłeś zadzwonić? Siedzę tu i denerwuję się!

— Zawarłowałem, zapomniałem — Marek spuścił wzrok, nerwowo bawiąc się rękawem kurtki. — Słuchaj, porozmawialiśmy z mamą i coś ustaliliśmy.

— Co ustaliliście? — Zofia zastygła, czując zimny dreszcz na plecach.

Marek głęboko westchnął i zaczął mówić. Zofia słuchała, a z każdym słowem jej twarz twardniała z gniewu i niedowierzania.

Zofia już nie pamiętała, kiedy Marek był w domu dłużej niż godzinę. Wychodził o świcie, wracał po północy, gdy dawno spała. jeżeli w ogóle wracał. Wiosna zawitała do miasta, a Marek jakby stał się innym człowiekiem. Zimą spieszył do domu, owijał się kocem, narzekał na jej pomysły spacerów. Teraz znikał na całe dnie.

Matka Marka, Krystyna Janówna, od pierwszego wejrzenia wzbudziła w Zofii niechęć. Gdy się poznali, Zofia wyczuła, jak teściowa patrzy na nią z chłodnym przymrużeniem, jakby oceniała towar. Przy stole Krystyna Janówna zwracała się tylko do syna, ignorując synową. Zofii żal było jej męża, Stanisława. Wyglądał na wyczerpanego, mówił do żony niepewnie, jakby bał się jej gniewu, i wzdrygał się przy każdym jej ostrym słowie.

Już wtedy Zofia zrozumiała: życie pod jednym dachem z takimi ludźmi to koszmar. Na szczęście miała własne mieszkanie, a po ślubie Marek się do niej wprowadził. Krystyna Janówna nie protestowała, pomogła mu choćby spakować rzeczy, jakby cieszyła się, iż wreszcie go nie ma.

Na nowe mieszkanie teściowa zajrzała tylko na chwilę: obrzuciła je krytycznym wzrokiem, wypiła herbatę i wyszła. Minął rok ich małżeństwa, a Zofia nie miała się ani czym chwalić, ani na co narzekać. Żyli jak wszyscy: dom, praca, okazjonalne święta. Rodzice Zofii zostali w innym mieście, zapraszali ją do siebie, ale przywykła do niezależności. Tutaj miała pracę, przyjaciół, dom i męża. Wydawało jej się, iż z życiem rodzinnym radzi sobie nieźle. Marek był niewymagający, żyli skromnie, ale starczało na wszystko.

Czasem pomagali teściowej, gdy ta prosiła syna. Raz w miesiącu mogli wyjść do kawiarni, snuli plany, marzyli o przyszłości. Zofia marzyła o dziecku, ale Marek milczał. Rozumiała, iż marzenia to jedno, a wychowanie dziecka — zupełnie coś innego. Marek natomiast marzył o samochodzie. Zofia zgadzała się, iż auto jest przydatne, ale drogie. Nie chciała brać kredytu, a prosić rodzinę — tym bardziej. Musieliby zacisnąć pasa, odkładając większość pensji, i tak starczyłoby tylko na używany samochód.

Marek tłumaczył swoje nieobecności prosto:
— Pomagam mamie. Zaczął się sezon na działce, jeździ tam codziennie, a ja z nią. Trzeba ją wspierać.

— A mnie nie pomagasz! — wybuchała Zofia. — Ile razy prosiłam, żebyś naprawił kran w łazience? Drzwi na balkon ledwo trzymają się zawiasów!

— Zośka, no co ty porównujesz? To przecież mama! — machał ręką.

Takie rozmowy wybuchały coraz częściej. Zofia miała dość bycia żoną „weekendową”, i to nie zawsze. choćby w soboty Marek jechał do rodziców. Cieszyła się, iż nie ciągną jej na działkę, ale czasem zastanawiała się: dlaczego?

Pewnego dnia u teściowej spróbowała kiszonych ogórków. Były tak pyszne, iż Zofia niepostrzeżenie zjadła pół słoika.

— Naprawdę same robicie? — zachwyciła się.

— Oczywiście — odparła dumna Krystyna Janówna. — Całą wiosnę i lato haruję, żeby zimą mieć swoje.

— Moja mama nie robi przetworów, już zapomniałam ten smak — powiedziała Zofia, licząc, iż teściowa podzieli się zapasami.

Ale Krystyna Janówna zignorowała aluzję.

— Dziwna z was rodzina. Jak to — nie robić zapasów? Ja co roku zakręcam słoiki. Ciężko, ale zimą na stole są ogórki, pomidory, dżemy. A u leni stół zawsze pusty — spojrzała na Zofię z wyrzutem.

Zofia więcej nie poruszała tematu. W drodze do domu kupiła słoik ogórków, usmażyła ziemniaki i zjadła wszystko w samotności.

Tamtego wieczoru Marek znów się spóźnił. Zofia, wrząc ze złości, krążyła po pokoju, ściskając telefon. Miała dość kolacji w pojedynkę, dość czekania na męża jak wierny pies. Drzwi się otworzyły, a ona zastygła, gotowa wyrzucić z siebie wszystko. Marek wszedł z bukietem stokrotek, przepraszająco się uśmiechając.

— Przepraszam, Zośka — podał jej kwiaty.

Zofia w milczeniu wstawiła je do wazonu, mając nadzieję na romantyczny wieczór. Ale Marek usiadł w fotelu, spojrzał na nią chytrze i zaczął:

— Pogadaliśmy z mamą i uznaliśmy: po co nam to mieszkanie? Sprzedajmy je i kupmy coś tańszego.

Zofia oniemiała. Marek, nie zauważając jej reakcji, ciągnął dalej:

— Zawsze się złościsz, iż mało ze sobą jesteśmy. Jak sprzedamy to mieszkanie, kupimy mniejsze na obrzeżach, a za różnicę weźmiemy auto. I do maminej działki będzie bliżej, wygodniej ją wozić niż ciągnąć się pociągiem, a potem trzy kilometry piechotą.

Zofia patrzyła na męża, a w jej piersi rosła burza. Co to za mąż? Dodatek do swojej matki! Chciała krzyczeć, ale powstrzymała się, cedząc przez zęby:

— Kochanie, jesteś głodny?

— Nie, jadłem u mamy— Nie, jadłem u mamy — odpowiedział Marek, a Zofia poczuła, iż to jej ostatnia kropla.

Idź do oryginalnego materiału