Zaczynali prawie od zera, ale dziś na Roztoczu działają już dziesiątki winnic. Polskie wina owocowe coraz częściej goszczą też na stołach koneserów. To nie przypadek, a efekt wizji i pracy takich ludzi jak Zuzanna Amarante – prezeska Fundacji Winiarnie Zamojskie i inicjatorka Festiwalu Winogranie w Zamościu. W rozmowie z redakcją mówi o potrzebie integracji środowiska, walce z anachronicznym prawem, edukacji konsumenta i winiarzy oraz o tym, dlaczego „polskie znaczy dobre” przestaje być tylko pustym sloganem.
Redakcja: Od powołania Fundacji Winiarnie Zamojskie w 2019 roku wielu osób zostało zainspirowanych do zakładania winnic na Roztoczu. Spodziewała się pani takiego efektu?
Zuzanna Amarante: Taka była nasza intencja. Pomysł dojrzewał w nas od lat. Jako duży producent wina – zarówno regionalny, jak i ogólnopolski, poczuliśmy moralny obowiązek, żeby wesprzeć mniejszych wytwórców. Postanowiliśmy im pomóc nie tylko w zakładaniu winnic, ale także w rozwoju produkcji owocowych trunków. Chodziło o synergiczne wsparcie – know-how, technologię, dostęp do laboratoriów. Wszystko po to, by wspólnie budować polskie winiarstwo – szczególnie to regionalne.
R: Pani zabiegała nie tylko o winorośle, ale także o uprawę innych owoców. W Polsce wciąż mało kto wie, iż można zrobić świetne wino z porzeczki czy gruszki.
Z.A.: Dokładnie. Polska to owocowe eldorado. Jesteśmy jednym z największych światowych eksporterów porzeczek, jabłek, agrestu. A na Roztoczu te owoce rosną w sposób niemal nieskażony przemysłem. Nie widzę powodu, by nie wykorzystać tego potencjału w produkcji win owocowych. I wbrew stereotypom – one nie są „kompotami z procentami”. To często wina o złożonym bukiecie, które mogą śmiało konkurować z europejskimi klasykami. W strategii naszej Fundacji uwzględniliśmy 3 podstawowe filary. Po pierwsze ochronę polskiego winiarstwa, aby mogło rozkwitać. Po drugie, inwestycje. Fundacja stara się o wsparcie ze środków publicznych, funduszy unijnych, aby mieć naturalną i potrzebną pomoc dla winiarzy. Po trzecie, promocja. Wina z owoców Roztocza stają się wizytówką polskiego eksportu.
Wspomniała pani o wsparciu technologicznym. Co konkretnie Fundacja daje tym małym winiarzom jeżeli chodzi o pierwszy filar pierwszy?
Z.A.: Przede wszystkim dostęp do najnowocześniejszego laboratorium w Polsce. Przeznaczyliśmy 200 tysięcy złotych na darmowe analizy, bo od ich wykonania zależy jakość produkcji wina. A trzeba pamiętać, iż na jednej butelce dobrego wina ciąży od dziesięciu do piętnastu różnorodnych analiz m.in. kwasowość, zawartość alkoholu, moment przerwania fermentacji. Czasami 2–3 godziny decydują o sukcesie lub klęsce zbiornika. Laboratorium decyduje o tym, czy wino nie zasili ścieków. Winiarz dostaje wyniki tego samego dnia, bez czekania, bez wysyłek do Czech czy Rzeszowa. Dla małych producentów to często być albo nie być w biznesie winiarskim.
R: Drugim filarem jest edukacja i promocja. Mały producent nie przebije się bez marketingu?
Z.A.: Będzie mu szalenie trudno, dlatego organizujemy szkolenia z zarządzania winnicą, marketingu, sprzedaży. Bo dzisiaj sztuką nie jest zrobić dobre wino. Sztuką jest je sprzedać… a jeszcze lepiej: dostać za nie pieniądze. Podczas naszego Festiwalu Wina, które rozpoczyna się 9 sierpnia w Zamościu, premie® będzie miał przewodniku po winnicach Roztocza. Opisujemy tam kilkanaście winnic, zamieszczamy zdjęcia, opowieści i trasy enoturystyczne. Chcemy, by turyści zboczyli z głównych szlaków i trafili do tych rodzinnych, ukrytych winnic, aby wiedza o ich działalności była coraz bardziej powszechna w całej Polsce.
R: Filar trzeci to logistyka, inwestycje i komponenty. W jakim sposób Fundacja ich wspiera w tym zakresie?
Z.A.: Dzielimy się naszymi dostawami butelek, korków, oraz innych komponentów, bo mali producenci często nie mają dostępu do dużych hurtowników. W pandemii ratowaliśmy ich z opresji – zapewniając butelki, etykiety, kapsle. W dodatku jesteśmy też otwarci na kupowanie od nich surowca płynnego jeżeli nie mają go jak butelkować. Robimy to my i dystrybuujemy wina przez naszą sieć. Zależy nam na coraz skuteczniejszej konsolidacji wspólnych działań, bo tylko wtedy efekt jest najlepszy.
R: Polscy winiarze nie potrafią jeszcze współpracować tak jak ci z Francji czy Włoch?
Z.A.: Niestety, mają jeszcze z tym problem. Włoch nie powie „wino włoskie”. Powie „z Toskanii”. Francuz nie powie „francuskie”, tylko „z Burgundii”. Region to marka. A my często patrzymy na siebie z zazdrością. Zamiast promować się razem, konkurujemy między sobą o klienta, który i tak chciałby odwiedzić kilka winnic, nie jedną.
R: Brzmi znajomo. To taki narodowy sport: „a sąsiad ma lepiej”.
Z.A.: Dlatego edukujemy – pokazujemy, iż kooperacja daje siłę. Wspólne stowarzyszenia, chronione oznaczenia geograficzne – tak buduje się regionalną tożsamość winiarską. I my też do tego dążymy. Zabiegamy rownież o dostosowanie prawa do współczesnych wymogów, bo przez cały czas ustawa winiarska pamięta czasy Gomułki. Jest z lat 60. ubiegłego wieku. Choć była nowelizowana, to ciągle nie przystaje do rzeczywistości. Współpracujemy z Ministerstwem Rolnictwa i walczymy o jasne definicje. Trzeba dokładnie okreslić czym jest wino, jak oznaczać pojemności, siarczyny, pochodzenie. Konsument musi wiedzieć, co kupuje. A producent – co mu wolno.
R: Czyli zamiast ułatwień przez cały czas jest takie trochę pole minowe?
Z.A.: Tak. Winiarstwo to nie browar w garażu. Potrzebujemy przepisów, które nie będą utrudniać, tylko wspierać tę działalność. Zwłaszcza iż dziś konsument jest gotów zapłacić więcej, jeżeli wie, iż to polski, ekologiczny produkt. Poza tym sami plantatorzy dokonują też przeobrażeń w uprawach i chcą zakładać winnice. Muszą jednak wiedzieć czy ich działalność będzie przez państwo wspierana prawnie i podatkowo.
R. Jakich przeobrażeń dokonują rolnicy na Roztoczu?
Z.A.: Mamy rolników, którzy kiedyś sadzili róże albo tytoń, ale z różnych powodów przestało się to opłacać, dlatego dziś sadzą winogrona. Czasami zaczynają współpracę z małymi winiarzami. I to jest kierunek, który dał Francji czy Portugalii przewagę. Zaczynali podobnie, tworzyli kooperatywy, dokonywali podziału ról i wzajemnie się wspierali.
R: Czego nam najbardziej brakuje, żeby polskie wino z Roztocza, przebiło się do świadomości konsumenta?
Z.A.: Po pierwsze – edukacji. Po drugie – odwagi. Trzeba przestać patrzeć na wino jak na „efekt procentowy”. Wino to nie wódka. To kultura, spotkanie, rozmowa, smak. Wierzę, iż młode pokolenie to zrozumie. I przestaniemy być wódczanym krajem.
Tom: Piękna idea. Festiwal Winogranie może w tej edukacji pomóc?
Z.A.: Z cała pewnością. To jest nasze święto. W zeszłym roku odwiedziło nas ponad 10 tysięcy osób. Oferujemy degustacje, wykłady, kolacje degustacyjne wspólnie z restauracjami, których kucharze łączą regionalne potrawy z lokalnym winem. Mamy choćby mistrza kuchni, który odkopuje przepisy z XIX wieku i podaje je w nowoczesnej formie. Polskie wino dojrzewa. Dosłownie i metaforycznie. Ale, żeby rozkwitło pełnią aromatu, potrzebuje wsparcia – nie tylko konsumentów, ale i ustawodawców. Fundacja Winiarnie Zamojskie robi krok po kroku to, co powinno być narodową strategią. By Roztocze przestało być tylko zieloną krainą na mapie – a stało się marką z korkiem i wybornym winem. Od tego zależy nasza szansa, aby przebić się z naszymi produktami nie tylko w Europie
Rozmawiała Jolanta Czudak