Rozdarte serce babci: Rodzinna drama.

newsempire24.com 2 dni temu

Rozdarte serce babci: Dramat rodziny Anny

Anna smażyła kotlety w kuchni ich przytulnego mieszkania w Krakowie, gdy drzwi wejściowe się otworzyły i do przedpokoju wpadły jej córki, wracające właśnie od babci.
— O, moje dziewczynki! Jak było u babci? — Anna otarła ręce o fartuch i wyszła je powitać z uśmiechem.
— Babcia nas nie kocha! — jednogłośnie wykrzyknęły Zosia i Hania, a ich głosy drżały ze wzburzenia.
— Co? Dlaczego tak myślicie? — Anna zastygła w miejscu, czując, jak serce ściska się z niepokoju.
— Babcia dzisiaj coś zrobi… — zaczęły dziewczynki, wymieniając się spojrzeniami.
— Co zrobiła? — głos Anny stał się twardszy, a w piersi narastał chłód.

Zosia i Hania, ledwo powstrzymując łzy, wysypały wszystko. Anna słuchała, a z każdym słowem jej twarz kamieniała z przerażenia.
— Babcia dawała Krzysiowi i Julce wszystkie najlepsze rzeczy, a nam nic! — zaczęła Zosia, nerwowo szarpiąc rękaw bluzki. — Im pozwalała biegać po domu i hałasować, a nam kazała siedzieć cicho. A kiedy wyjeżdżali, babcia napchała im kieszenie cukierkami, dała każdemu czekoladę, przytuliła i odprowadziła na przystanek. A nas… — tu Hania łkając dokończyła — po prostu zamknęła za nami drzwi!

Anna poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Od dawna zauważała, iż teściowa, Zofia Marecka, bardziej rozpieszcza dzieci swojej córki Agaty niż ich córki. Ale aż tak jawnie? To już było za dużo. Stosunki z teściową były spokojne: bez specjalnej czułości, ale też bez kłótni. Wszystko zmieniło się, gdy Agata i jej mąż Wojtek doczekali się Krzysia i Julki. Wtedy Zofia pokazała swoje prawdziwe oblicze.

Przez telefon potrafiła godzinami wychwalać, jakie Agata ma wspaniałe dzieci:
— Takie mądre, wszystko po mamie odziedziczyły, prawdziwe aniołki! — zachwycała się babcia.

Anna miała nadzieję, iż ich córki też dostaną choć odrobinę tej miłości. Ale gdy kilka lat później urodziły się Zosia i Hania, Zofia zareagowała chłodno:
— Dwie naraz? No, no, dajecie! Nie starczy mi już sił na nie.
— Nikt cię nie prosi — zdziwił się jej mąż, Marek. — Sami damy radę.
— Pewnie! — prychnęła teściowa. — Lepiej Agacie pomóżcie. Ona ma ciężej, przecież to pogodki!
— A nasze to nie dzieci? — nie wytrzymała Anna. — Mówiłaś, iż dzieci Agaty są spokojne, bez problemów.
Zofia spojrzała na synową spode łba i syknęła:
— Brat powinien siostrze pomagać. On jej rodziną, a nie ty.

Po tej rozmowie Anna i Marek zrozumieli, iż nie mogą liczyć na pomoc teściowej. Bliźniaczki wymagały mnóstwa czasu i energii, ale wsparcia udzielała mama Anny. Jeździła przez całe miasto, pomagała, jak umiała, i nigdy nie narzekała. Tymczasem Zofia widziała tylko Agatę i jej rodzinę. O Krzysiu i Julce mogła mówić godzinami, a o córkach Marka machała ręką:
— No, rosną jakoś…

Anna z mężem mieszkali daleko od teściowej, rzadko odwiedzali. Z Agatą Anna starała się nie spotykać – czwórka dzieci w jednym mieszkaniu to chaos. Gdy maluchy zaczynały zabawę, Zofia łapała się za głowę, narzekając na ciśnienie. Marek i Anna gwałtownie pakowali się do domu, zabierając dziewczynki. Agata z dziećmi zostawała.

Gdy jednak przyjeżdżali, zaczynały się docinki: Zosia i Hania zjadły cukierki bez pytania, coś przewróciły, za głośno się zachowywały. I znów – ciśnienie, ból głowy i prośba, by gwałtownie wyjść. Tymczasem teściowa nie przestawała chwalić dzieci Agaty:
— Oto jakich wnuków dała mi córka! Cichutkie, grzeczne, kochane. Ciągle „babciu, babciu”!

Krzysiowi i Julce kupowała ubrania niemal co tydzień, rozpieszczała słodyczami i zabawkami. Zosię i Hanię obdarowywała tylko od święta – i to byle jakimi prezentami.

Pierwsi niesprawiedliwość zauważyli znajomi. Gdy zapytali, dlaczego Zofia faworyzuje dzieci córki, odpowiedziała dumnie:
— To moja krew!
— A córki Marka?
— Skąd mam wiedzieć, czyje są? Na syna zapisane, i tyle.

Te słowa, niczym trucizna, dotarły do Marka i Anny przez życzliwych ludzi. Marek pierwszy raz wybuchnął i pojechał do matki na poważną rozmowę. Po tym Zofia się uspokoiła, ale nie na długo.

Agata z dziećmi mieszkała niedaleko teściowej, często ją odwiedzała. Marek woził córki rzadziej, ale dziewczynki lubiły bawić się z kuzynami. Na początku. niedługo choćby Krzyś i Julka zauważyli, iż babcia traktuje je inaczej. Nic dziwnego, iż wszystkie psoty zaczęli zwalać na Zosię i Hanię, a babcia chętnie wierzyła ulubieńcom.

Ostatnią kroplą była historia, którą opowiedziały dziewczynki. Zofia obsypała Krzysia i Julkę cukierkami, dała im czekolady, przytuliła i odprowadziła na przystanek pod oknami. A Zosię i Hanię po prostu wyrzuciła za drzwi, mówiąc, iż ma „ciężką głowę”. Ich autobus stał daleko, dziesięć minut marszu przez pusty teren.

— Szłyście same?! — Anna zdrętwiała z przerażenia.
— Tak — kiwnęła Zosia, ocierając nos.
— Tam były bezpańskie psy… Bałyśmy się — dodała Hania, a jej oczy błyszczały od łez. — Więcej do babci nie pojedziemy!

Anna i Marek wymienili spojrzenia. Poparli decyzję córek, ale Marek mimo wszystko wybrał numer matki:
— Mamo, tak ci źle było?
— O czym ty mówisz? — zdziwiła się Zofia.
— To dlaczego puściłaś dziewczynki same? Wiedziałaś, gdzie mają przystanek! Mogłaś mnie albo Anię poprosić.
— Nie dramatyzuj, nie są przecież malutkie. Doszły! Trzeba je uczyć samodzielności.
— Mamo, one mają sześć lat! Szły przez pustkowie z psami! A dzieci Agaty nigdy same nie puszczasz. Dlaczego?
— Co?! Matkę oskarżasz? To twoja Anna ci podpowiada? Nie życzę sobie takich rozmów! — teściowa rzuciła słuchawkę.

Marek spojrzał na żonę zmieszany. Anna ciężko westchnęła. Znów ona była winna. Dobrze, iż mąż stał po jej stronie.Marek przytulił żonę mocno, wiedząc, iż od dzisiaj ich rodzinne szczęście zależy tylko od nich samych.

Idź do oryginalnego materiału