Złamane marzenia: Dramat Oli
Ola ponuro przemierzała salon swojego mieszkania w Poznaniu, raz po raz zerkała na telefon. Mąż znów się spóźniał, a jej cierpliwość pękała jak napięta struna.
— Gdzie go diabły noszą? — mruczała, ściskając telefon tak mocno, iż palce zrobiły się białe.
W końcu rozległ się dźwięk otwieranego zamka i w przedpokoju pojawił się Krzysztof, zmęczony, ale z przepraszającym uśmiechem. W ręku trzymał skromny bukiet stokrotek.
— To dla ciebie — podał jej kwiaty. — Przepraszam, zatrzymałem się u mamy, pomagałem jej.
— Zatrzymałeś się? — Ola wybuchnęła, jej głos zadrżał od żalu. — Nie mogłeś zadzwonić? Ja tu prawie oszalałam z niepokoju!
— Wkręciłem się, zapomniałem — Krzysztof spuścił wzrok, nerwowo gniotąc rękaw swojej kurtki. — Miałem z mamą istotną rozmowę i… coś postanowiliśmy.
— Co postanowiliście? — Ola zastygła, czując, jak zimny dreszcz przebiega jej po plecach.
Krzysztof wziął głęboki oddech i zaczął mówić. Ola słuchała, a z każdym jego słowem jej twarz kamieniała z gniewu i niedowierzania.
Nie pamiętała już, kiedy ostatnio widziała męża w domu dłużej niż godzinę. Wychodził o świcie, wracał późno w nocy, gdy ona już dawno spała. jeżeli w ogóle wracał. Wiosna wdarła się do miasta, a on stał się zupełnie innym człowiekiem. Zimą biegł do domu, otulał się kocem, narzekał na jej pomysły spacerów. Teraz znikał na całe dnie i noce.
Matka Krzysztofa, Halina Stanisławowa, od pierwszego wejrzenia budziła w Oli niechęć. Gdy się poznali, Ola wyczuła, jak teściowa patrzy na nią chłodnym, oceniającym wzrokiem, jakby była towarem na półce. Przy stole Halina zwracała się tylko do syna, ignorując synową. Oli żal było jej męża, Stanisława. Wyglądał na wykończonego, rozmawiał z żoną cicho, jakby bał się jej gniewu, wzdrygał się przy każdym jej ostrym słowie.
Już wtedy Ola wiedziała: mieszkanie z takimi ludźmi pod jednym dachem to koszmar. Na szczęście miała własne mieszkanie i po ślubie Krzysztof się do niej wprowadził. Halina nie protestowała, wręcz pomogła mu spakować rzeczy, jakby była rada, iż wreszcie ma spokój.
Na przyjęcie housewarmingowe teściowa zajrzała tylko na chwilę: obrzuciła mieszkanie krytycznym spojrzeniem, wypiła herbatę i wyszła. Minął rok ich małżeństwa, a Ola nie miała się ani czym pochwalić, ani na co narzekać. Żyli jak większość: dom, praca, sporadyczne święta. Rodzice Oli zostali w innym mieście, zapraszali ją do siebie, ale przyzwyczaiła się do niezależności. Tu miała pracę, przyjaciół, dom i męża. Wydawało jej się, iż z rodziną radzi sobie nieźle. Krzysztof był mało wymagający, żyli skromnie, ale starczało im na życie.
Czasem pomagali teściowej, gdy ta poprosiła syna. Raz w miesiącu szli do knajpy, planowali przyszłość, marzyli. Ola marzyła o dzieciach, ale Krzysztof milczał. Rozumiała jedno: marzenia to jedno, a wychowanie dziecka — zupełnie co innego. On za to ciągle mówił o samochodzie. Ola zgadzała się, iż auto to przydatna rzecz, ale droga. Nie chciała brać kredytu, a prosić rodzinę — tym bardziej. Musieliby oszczędzać na wszystkim, odkładając większość pensji, a i tak starczyłoby tylko na używany wóz.
Krzysztof tłumaczył swoje nieobecności krótko:
— Pomagam mamie. Sezon na działkę się zaczął, ona tam jeździ codziennie, a ja z nią. Trzeba ją wspierać.
— A mnie nie pomagasz? — Ola traciła cierpliwość. — Ile razy prosiłam, żebyś naprawił kran w łazience? Drzwi balkonowe ledwo trzymają się futryny!
— Ola, no co ty porównujesz? To przecież moja mama! — machnął ręką.
Takie rozmowy zdarzały się coraz częściej. Ola miała dość bycia żoną „tylko weekendową”, i to nie zawsze. choćby w soboty Krzysztof jechał do rodziców. Cieszyła się, iż nie wołają jej na działkę, ale czasem zastanawiała się: dlaczego?
Pewnego dnia u teściowej spróbowała kiszonych ogórków. Były tak pyszne, iż niezauważenie zjadła pół słoika.
— Naprawdę sama je robicie? — zachwyciła się.
— Oczywiście — odpowiedziała dumnie Halina. — Całą wiosnę i lato haruję, żeby zimą mieć swoje przetwory.
— Moja mama nie robi przetworów, już zapomniałam ten smak — powiedziała Ola, licząc, iż teściowa podzieli się zapasami.
Ale Halina zignorowała aluzję.
— Dziwna z was rodzina. Jak to — nie robić przetworów? Ja co roku zakręcam słoiki. Ciężko, ale zimą na stole są ogórki, pomidory, dżem. A u leni stół zawsze pusty — spojrzała na Olę z wyrzutem.
Ola więcej nie poruszała tematu. W drodze do domu kupiła słoik ogórków, usmażyła ziemniaki i zjadła wszystko sama.
Tego wieczoru Krzysztof znów się spóźnił. Ola, gotująca się ze złości, chodziła po mieszkaniu, ściskając telefon. MOtworzyła drzwi, wparowała do środka i krzyknęła: “Wszystko już wiem, koniec z tym cyrkiem!”.