– Iwan Sergiusz już się przygina, – powiedziała Weronika mężowi, krzątając się nad miską z sałatką jarzycką.
– Skąd ci to przyszło do głowy? – zdziwił się Krzysztof.
– No przecież, choćby Amelki nie mógł podnieść, żeby gwiazdę na choinkę zawiesić. A kiedyś… – Weronika westchnęła.
– Ojcie w moim wieku to jeszcze ma wigor, może tylko trochę zmęczony, – zbył Krzysztof.
– Nie, Krzysztof, lata lecą. od dzisiaj będziesz rodzicom przywoził zakupy raz w tygodniu i nie dyskutuj, – poprawiła włosy i wzięła półmisek, – chodźmy do stołu.
Iwan Sergiusz wszystko słyszał. Zatrzymał się, żeby włączyć światło w łazience i przypadkiem podsłuchał rozmowę syna z sywną.
Wigilia u Kowalskich zawsze była tradycją – cała rodzina zjeżdżała do rodziców na uroczystą kolację, spędzając razem najpiękniejsze święta. Tym razem nie było inaczej. Najstarszy syn przyjechał pierwszy z rodziną. Synowa pomagała nakrywać na stół, a wnuki w salonie zawzięcie udekorowały choinkę.
Iwan Sergiusz odzwycznił wodę i usiadł na brzegu wanny:
– No tak, Weronika ma rację. Jak tylko przyjąłem emeryturę, od razu poczułem się zbędny, a potem poszło z górki. Tak się leniem przy mnie zrobiło, iż aż płakać się może.
– Iwanie Sergiuszu, wszystko w porządku? – delikatnie zapytała Weronika, podchodząc do łazienki.
– Tak tak, zaraz wychodzę, – odpowiedział.
Za drzwiami mały Bartek podrygiwał w miejscu.
– Wchodź szybciutko! – Dziadek wpuścił wnuka.
Przy wigilnym stole Iwan coraz bardziej się zamyślał. Obożnie unosił kieliszek, gdy składano toasty, tylko przytłupiając łyczek.
– Tato, czemu taki smutny? Przecież święta, trzeba się weselić, może coś ci dolega? – spytał Krzysztof, gdy już się zbierali do wyjścia. Stojąc w przedpokoju, Weronika szturchała męża, żeby zagaił rozmowę.
– Wszystko gra, synku. Przywoźcie wnuki na ferie. Nie planujecie gdzieś wyjechać? – uśmiechnął się ojciec.
– U nas remont, Iwanie Sergiuszu, nie pojedziemy. Wy też potrzebujecie odpoczynku, dzieciaki odwieziemy do moich rodziców, już ustalone, – wtrąciła się Weronika.
– No dobra, skoro ustalone, to teściowie też niech mają frajdę, – westchnął Iwan.
Weronika szepnęła coś Krzysztofowi do ucha.
– W niedzielę przyjadę, przywiozę wam zakupy, – powiedział Krzysztof i ruszył do drzwi.
Matka rozwiązała ręce:
– Jakie zakupy, synu? Sklepy za rogiem, warzyw mam pod dostatkiem, a jeżeli czegoś brakuje, to tato pójdzie.
– Po co chodzić, Danuś Krzysztofowa? Krzysztof wszystko przywiezie. Nie potrzebujecie dźwigać po schodach na piąte piętro, odpocznajcie sobie, – upierała się Weronika.
Gdy syn z rodziną wyszedł, Danuta jeszcze długo mamrotała:
– I jeszcze, wnuków nam nie dali, sami zakupy nosić nie możemy, o co jej znowu chodzi?
– Weronika to dobra dziewczyna, Danuś, dba o nas, nie przejmuj się, – powiedział Iwan.
– Przecież nie mamy dziewięćdziesięciu lat, żeby o nas tak dbać, a wygląda, jakby nas już spisali na straty, a wnuków odbierają.
– Przywiozą wnuki, Danuś, słyszałaś, iż teraz jadą do teściów.
Danuta zamilkła.
„A może i prawda, iż za ostro ją trafię? Ona najbardziej się stara, najczęściej przychodzi, pomaga, zawsze z uśmiechem. Druga synowa tylko przyjdzie, by się najeść i słoiki z przetworami wyciągnąć. O ziętach nie ma co choćby gadać…“
– A ty czego taki pochmurny, Iwanie? – Danuta zwróciła się do męża.
– Zmęczony trochę, – machnął ręką.
– Aaaa, rozumiem, odpocznij, telewizor ci włączę, – powiedziała Danuta i poszła do kuchni poskładać umyte przez Weronikę naczynia.
Iwan leżał na kanapie i myślał, myślał, myślał.
„Teraz nie dałem rady wnuczce gwiazdki na choinkę powiesić, a latem przyjadą na działkę – i znów nie dam rady jabłonki przyciąć. A ona taka malutka… widać sił mi ubyło.“
I wtedy Iwan Sergiusz postanowił wrócić do formy. Nie musi wyglądać jak dwudziestolatek, ale przynajmniej wnuczkę podnieść bez problemu zdoła.
I poszło. Codziennie, bez wymówek, zaczął spacerować na długie dystansy. Potem znalazł pod łóżkiem zakurzone hantle – podnoszenie ich okazało się świetną zabawą. A potem już i na siłownię plenerową zaglądał, na drążkach podciągał się razem z nastupkami.
Powoli siły wróciły. Na przyjazd wnucząt na działkę odkaz zrobił taki porządek, iż urządził im mały park rozrywki z huśtawkami i piaskownicą.
W sierpniu, gdy śliwy i jabłka dojżały, Krzysztof przywiózł wnuki. Amelka oszukała się nad piaskownicą, a Bartek też nie narzekał. Cały dzień dziadek spędził na zabawie – na działce, nad rzeczką, w kopaniu zamków z piasku.
A następnego dnia Bartek podbiegł do śliwy:
– Dziadziu, podnieś mnie, żeby tę śliwkę zerwać!
– No dawaj, Bartku, sam sobie przyjdziesz! – uradowany Iwan uniósł wnuka wysoko.
Bartek urwał trzy śliwki malutkimi paluszkami.
– A ja, dziadziu, a ja! – klasnęła w dłonie Amelka.
– I ciebie podnieść! – zawołał z uśmiechem Iwan, stawiając wnuka i podrzucając wnuczkę. – Dziadek tu jeszcze nie taki stary, co?
Nie trać siły ducha, nigdy się nie poddawaj, gdy masz choć cień szansy. Ciesz się każdym dniem i doceniaj życie – ono przyjdzie tylko raz.