Rodzinne Święta: Magia Tradycji w Zimowy Wieczór

newsempire24.com 3 dni temu

– Iwan Sergiusz już się przygina, – powiedziała Weronika mężowi, krzątając się nad miską z sałatką jarzycką.

– Skąd ci to przyszło do głowy? – zdziwił się Krzysztof.

– No przecież, choćby Amelki nie mógł podnieść, żeby gwiazdę na choinkę zawiesić. A kiedyś… – Weronika westchnęła.

– Ojcie w moim wieku to jeszcze ma wigor, może tylko trochę zmęczony, – zbył Krzysztof.

– Nie, Krzysztof, lata lecą. od dzisiaj będziesz rodzicom przywoził zakupy raz w tygodniu i nie dyskutuj, – poprawiła włosy i wzięła półmisek, – chodźmy do stołu.

Iwan Sergiusz wszystko słyszał. Zatrzymał się, żeby włączyć światło w łazience i przypadkiem podsłuchał rozmowę syna z sywną.

Wigilia u Kowalskich zawsze była tradycją – cała rodzina zjeżdżała do rodziców na uroczystą kolację, spędzając razem najpiękniejsze święta. Tym razem nie było inaczej. Najstarszy syn przyjechał pierwszy z rodziną. Synowa pomagała nakrywać na stół, a wnuki w salonie zawzięcie udekorowały choinkę.

Iwan Sergiusz odzwycznił wodę i usiadł na brzegu wanny:

– No tak, Weronika ma rację. Jak tylko przyjąłem emeryturę, od razu poczułem się zbędny, a potem poszło z górki. Tak się leniem przy mnie zrobiło, iż aż płakać się może.

– Iwanie Sergiuszu, wszystko w porządku? – delikatnie zapytała Weronika, podchodząc do łazienki.

– Tak tak, zaraz wychodzę, – odpowiedział.

Za drzwiami mały Bartek podrygiwał w miejscu.

– Wchodź szybciutko! – Dziadek wpuścił wnuka.

Przy wigilnym stole Iwan coraz bardziej się zamyślał. Obożnie unosił kieliszek, gdy składano toasty, tylko przytłupiając łyczek.

– Tato, czemu taki smutny? Przecież święta, trzeba się weselić, może coś ci dolega? – spytał Krzysztof, gdy już się zbierali do wyjścia. Stojąc w przedpokoju, Weronika szturchała męża, żeby zagaił rozmowę.

– Wszystko gra, synku. Przywoźcie wnuki na ferie. Nie planujecie gdzieś wyjechać? – uśmiechnął się ojciec.

– U nas remont, Iwanie Sergiuszu, nie pojedziemy. Wy też potrzebujecie odpoczynku, dzieciaki odwieziemy do moich rodziców, już ustalone, – wtrąciła się Weronika.

– No dobra, skoro ustalone, to teściowie też niech mają frajdę, – westchnął Iwan.

Weronika szepnęła coś Krzysztofowi do ucha.

– W niedzielę przyjadę, przywiozę wam zakupy, – powiedział Krzysztof i ruszył do drzwi.

Matka rozwiązała ręce:

– Jakie zakupy, synu? Sklepy za rogiem, warzyw mam pod dostatkiem, a jeżeli czegoś brakuje, to tato pójdzie.

– Po co chodzić, Danuś Krzysztofowa? Krzysztof wszystko przywiezie. Nie potrzebujecie dźwigać po schodach na piąte piętro, odpocznajcie sobie, – upierała się Weronika.

Gdy syn z rodziną wyszedł, Danuta jeszcze długo mamrotała:

– I jeszcze, wnuków nam nie dali, sami zakupy nosić nie możemy, o co jej znowu chodzi?

– Weronika to dobra dziewczyna, Danuś, dba o nas, nie przejmuj się, – powiedział Iwan.

– Przecież nie mamy dziewięćdziesięciu lat, żeby o nas tak dbać, a wygląda, jakby nas już spisali na straty, a wnuków odbierają.

– Przywiozą wnuki, Danuś, słyszałaś, iż teraz jadą do teściów.

Danuta zamilkła.

„A może i prawda, iż za ostro ją trafię? Ona najbardziej się stara, najczęściej przychodzi, pomaga, zawsze z uśmiechem. Druga synowa tylko przyjdzie, by się najeść i słoiki z przetworami wyciągnąć. O ziętach nie ma co choćby gadać…“

– A ty czego taki pochmurny, Iwanie? – Danuta zwróciła się do męża.

– Zmęczony trochę, – machnął ręką.

– Aaaa, rozumiem, odpocznij, telewizor ci włączę, – powiedziała Danuta i poszła do kuchni poskładać umyte przez Weronikę naczynia.

Iwan leżał na kanapie i myślał, myślał, myślał.

„Teraz nie dałem rady wnuczce gwiazdki na choinkę powiesić, a latem przyjadą na działkę – i znów nie dam rady jabłonki przyciąć. A ona taka malutka… widać sił mi ubyło.“

I wtedy Iwan Sergiusz postanowił wrócić do formy. Nie musi wyglądać jak dwudziestolatek, ale przynajmniej wnuczkę podnieść bez problemu zdoła.

I poszło. Codziennie, bez wymówek, zaczął spacerować na długie dystansy. Potem znalazł pod łóżkiem zakurzone hantle – podnoszenie ich okazało się świetną zabawą. A potem już i na siłownię plenerową zaglądał, na drążkach podciągał się razem z nastupkami.

Powoli siły wróciły. Na przyjazd wnucząt na działkę odkaz zrobił taki porządek, iż urządził im mały park rozrywki z huśtawkami i piaskownicą.

W sierpniu, gdy śliwy i jabłka dojżały, Krzysztof przywiózł wnuki. Amelka oszukała się nad piaskownicą, a Bartek też nie narzekał. Cały dzień dziadek spędził na zabawie – na działce, nad rzeczką, w kopaniu zamków z piasku.

A następnego dnia Bartek podbiegł do śliwy:

– Dziadziu, podnieś mnie, żeby tę śliwkę zerwać!

– No dawaj, Bartku, sam sobie przyjdziesz! – uradowany Iwan uniósł wnuka wysoko.

Bartek urwał trzy śliwki malutkimi paluszkami.

– A ja, dziadziu, a ja! – klasnęła w dłonie Amelka.

– I ciebie podnieść! – zawołał z uśmiechem Iwan, stawiając wnuka i podrzucając wnuczkę. – Dziadek tu jeszcze nie taki stary, co?

Nie trać siły ducha, nigdy się nie poddawaj, gdy masz choć cień szansy. Ciesz się każdym dniem i doceniaj życie – ono przyjdzie tylko raz.

Idź do oryginalnego materiału