Ludwika Kowalska stała przy kuchennym oknie i patrzyła, jak jej mąż, Wojciech, majstruje coś w garażu. W dłoni ściskała pomiętą kartkę, którą znalazła w kieszeniach dżinsów Kingi. Litery rozmazywały się od łez, ale raz jeszcze odczytała te krótkie słowa: „Spotkajmy się o dziesiątej pod klatką. Babcia śpi jak zabita, nie usłyszy. Całuję. Twój Mariusz.”
— Boże, za co mi to? — szepnęła Ludwika, gniotąc kartkę jeszcze mocniej.
Kinga pojawiła się w ich domu pół roku temu. Córka siostry Wojciecha, Krystyny, która całe życie błąkała się między mężczyznami, piła i w końcu zginęła w wypadku samochodowym. Szesnastoletnia dziewczyna została zupełnie sama. Oczywiście, ona i Wojciech nie mogli jej porzucić.
— Ludwiczko, to nasza krew — przekonywał wtedy mąż. — Gdzie miała iść? Do domu dziecka?
I Ludwika się zgodziła. Oni z Wojciechem nie mieli własnych dzieci — lekarze już dawno stwierdzili, iż to niemożliwe. Może los daje im taki prezent na starość?
Jakże się myliła.
Na początku wszystko było w porządku. Kinga wydawała się posłuszna i wdzięczna. Pomagała w domu, dobrze się uczyła, nazywała ich ciocią Ludką i wujkiem Wojtkiem. Ludwika rozpływała się nad nią. Kupowała jej ładne ubrania, zapisała na zajęcia sportowe, choćby zatrudniła korepetytora z angielskiego.
— Patrzcie, jaka u nas rośnie mądra dziewczyna — mówiła sąsiadkom. — Same piątki przynosi.
Ale stopniowo coś się zmieniło. Kinga zaczęła być opryskliwa, odpowiadać niegrzecznie. Wracala do domu coraz później. A tydzień temu Ludwika zauważyła, iż z jej skrytki zniknęły pieniądze.
— Kinga, czy ty wzięłaś pieniądze z szuflady? — zapytała ostrożnie.
— Jakie pieniądze? — dziewczyna choćby nie oderwała wzroku od telefonu.
— No, odkładałam na twoje nowe buty. Było tysiąc złotych.
— Nie brałam. Może sami wydaliście i zapomnieliście?
Ludwika wtedy milczała, ale serce ścisnęło się boleśnie. Dokładnie pamiętała, iż było tysiąc złotych. Nie mieli na co wydawać — emerytura mała, żyli oszczędnie.
A potem zaczęły się nocne wyjścia. Kinga myślała, iż jej nie słyszą, ale Ludwika spała lekko, jak wszyscy starsi ludzie. Słyszała, jak skrzypi deska na korytarzu, jak delikatnie obraca się klucz w zamku.
Najpierw chciała porozmawiać z dziewczyną szczerze. Ale za każdym razem, gdy próbowała zacząć, Kinga machała ręką albo w ogóle wychodziła.
A teraz ta kartka. Ludwika nie mogła zrozumieć, kim był ten Mariusz i co oni robili nocami.
— Ludka, a gdzie Kinga? — Wojciech wszedł do kuchni, wycierając ręce w ręcznik.
— W swoim pokoju. Znowu w tym telefonie grzebie.
— Może trzeba z nią porozmawiać? Zupełnie się rozpuściła.
— Próbowałam. choćby słuchać mnie nie chce.
Wojciech usiadł przy stole i nalał sobie herbaty z dzbanka.
— A co to masz w ręku?
Ludwika podała mu kartkę. Mąż przeczytał i zmarszczył brwi.
— Gdzie znalazłaś?
— W dżinsach, kiedy prałam.
— To już poważna sprawa. Trzeba z nią porządnie pogadać.
W tej chwili do kuchni weszła Kinga. Wysoka, chuda, z długimi ciemnymi włosami. Ładna dziewczyna, ale wzrok miała ostry, nieprzyjazny.
— A, omawiacie mnie? — rzuciła, otwierając lodówkę.
— Kinga, usiądź, proszę — poprosiła Ludwika. — Musimy porozmawiać.
— O czym?
— O tym — Wojciech pokazał kartkę.
Twarz dziewczyny na moment wyraziła zmieszanie, ale gwałtownie się opanowała.
— No i co? To prywatna sprawa.
— Nie masz żadnych prywatnych spraw — powiedział ostro Wojciech. — Mieszkasz w naszym domu, my za ciebie odpowiadamy.
— Tak? A myślałam, iż wzięliście mnie z litości — Kinga usiadła, ale miała wyzywającą postawę. — Dobre wujostwo przygarnęło sierotę.
— Kinga! — oburzyła się Ludwika. — Jak możesz tak mówić? Kochamy cię jak własną córkę!
— Kochacie? — dziewczyna parsknęła śmiechem. — To dlaczego kontrolujecie każdy mój krok? Dlaczego nie wolno mi spotykać się z chłopakiem?
— Bo jesteś jeszcze dzieckiem — wtrącił się Wojciech. — I bo nie wiemy, co to za chłopak.
— Mariusz jest dobry. On mnie rozumie, nie tak jak wy.
— A ile on ma lat? — spytała Ludwika.
Kinga milczała.
— Dwadzieścia jeden.
— Co?! — Ludwika aż podskoczyła. — Ty masz szesnaście, a on dorosły facet! Rozumiesz, iż to przestępstwo?
— To wcale nie przestępstwo! — krzyknęła Kinga. — Kochamy się!
— Miłość — pokiwał głową Wojciech. — W twoim wieku to nie miłość, a głupota.
— Nic nie rozumiecie! — dziewczyna zerwała się od stołu. — Jesteście starzy, nigdy nie mieliście dzieci, skąd możecie wiedzieć!
Słowa uderzyły Ludwikę jak policzek. Zbladła i złapała się za serce.
— Kinga, czemu tak… — zaczął Wojciech, ale dziewczyna go przerwała.
— Co, prawda boli? Nie prosiłam, żeby mnie zabierać! Żyłabym w internacie, nikomu bym nie zawadzała!
— Więc się pakuj i wynoś! — nie wytrzymał Wojciech. — jeżeli my tacy źli!
— Wojtku, nie — cicho powiedziała Ludwika.
— Niech idzie do swojego Mariusza, skoro nas nie potrzebuje!
Kinga spojrzała na nich wyzywająco.
— Dobrze. Spakuję się i pójdę. A pieniądze, które na mnie wydaliście, oddam. Mariusz pomoże.
Wyszła z kuchni, trzasnąwszy drzwiami. Ludwika rozpłakała się.
— Wojtku, co my zrobiliśmy…
— Nic nie zrobiliśmy. Ona sama wybrała. Nie jesteśmy jej wrogami.
— Ale to jeszcze dziecko. Co z nią będzie?
Wojciech objął żonę za ramiona.
— Nie wiem, Ludwiczko. Nie wiem.
Z pokoju Kingi dochodził łomot — dziewczyna pakowała rzeczy do torby. Ludwika chciała podejść, porozmawiać, ale nie miała odwagi.
Godzinę później Kinga wyszła z pokoju z dużą torbą i plecakiem.
— No to idę — powiedziała, nie patrząc na przybranych rodziców.
— Kinga, zaczekaj — Ludwika wstała. — Może nie tak? PorozmawiajKinga zatrzymała się w progu, a po chwili odwróciła się z łzami w oczach i wyszeptała: „Przepraszam, tak bardzo się bałam, iż nigdy nie będziecie mnie naprawdę kochać”.