Przyjechali z walizkami
— Oszalałaś?! Gdzie ja mam wasze walizki włożyć?! — krzyczała Alicja Nowak do słuchawki, wymachując wolną ręką. — Mam kawalerkę, słyszysz? Kawalerkę! A was jest ilu, czworo?
— Mamo, nie krzycz tak! — dobiegł z telefonu głos córki. — Jest nas tylko troje, Krzysiek został w Poznaniu, ma sesję. A my z Michałem i Zosią tylko na tydzień, dopóki nie znajdziemy wynajmu.
— Tydzień?! — Alicja prawie upuściła słuchawkę. — Kasia, kochanie, ty wiesz, jak wygląda moje mieszkanie? Tu choćby kot Puszek nie ma gdzie się schować! A dziecko, gdzie ono będzie spało? Na mojej kanapie?
— Mamo, położymy coś na podłodze, nie martw się. Ważne, iż dach nad głową. A Zosia jest mała, nie potrzebuje dużo miejsca.
Alicja spojrzała na swoją kawalerkę. Rozkładana sofa, na której spała, stare fotel po zmarłej teściowej, miniaturowa kuchnia z lodówką, która działała raz na jakiś czas. Na parapecie stały doniczki z pelargoniami — jedyna euforia w tym ciasnym wnętrzu.
— Kasiu, może jednak do hotelu? Jestem emerytką, ledwo wiążę koniec z końcem…
— Mamo, co ty wygadujesz! Jaki hotel, kiedy ledwo starczyło na bilety! Słuchaj, już jesteśmy w pociągu, rano będziemy. Tylko trochę miejsca zrób, dobrze?
Nastąpił sygnał. Córka się rozłączyła.
Alicja opadła na fotel, wpatrując się w telefon. Kasia z rodziną jechała z Poznania do Warszawy, postanowili odmienić swoje życie. Zięć Michał obiecywał dobrze płatną pracę w stolicy, a na razie mieli zamieszkać u niej. U niej, w maleńkiej kawalerce na obrzeżach miasta, gdzie ona sama ledwo się mieściła.
Puszek, rudawy kot z białym podbrzuszem, ocierał się o jej nogi, mrucząc.
— No cóż, Puszku — pogłaskała go Alicja — szykuj się na gości. Będziemy tu siedzieć jak śledzie w beczce.
Wstała, spojrzała na mieszkanie krytycznym wzrokiem. Szafa zajmowała pół pokoju, półki uginały się od rzeczy zbieranych latami. Fotografie w ramach, książki czytane po kilka razy, wazoniki i figurki, prezenty od córki.
— Trzeba będzie posprzątać — westchnęła.
Sąsiadka z piętra, Wanda Kowalska, akurat wynosiła śmieci.
— Alicjo, co tak wcześnie sprzątacie? — zagadnęła, widząc, jak ta wynosi pudła.
— Córka z rodziną przyjeżdża. Na chwilę — odparła krótko, nie chcąc wdawać się w szczegóły.
— O, jak miło! W odwiedziny? — Wanda uwielbiała pogawędki.
— Nie w odwiedziny. Na stałe. Tzn. na razie, dopóki nie znajdą mieszkania.
— Ojej, a u was przecież ciasno… — Wanda znacząco pokiwała głową. — Młodzi teraz, nic nie rozumieją. Myślą, iż rodzice wszystko załatwią.
— Wando, muszę lecieć — przerwała Alicja. Sąsiadka miała zwyczaj wtrącać morały, a teraz nie było na to czasu.
Wieczorem siedziała w kuchni, piła herbatę i rozmyślała. Kasia — jej jedyna córka, po rozwodzie wyszła za Michała, urodziła Zosię. Wnuczka miała już cztery lata, a Alicja widziała ją tylko kilka razy, gdy jeździła do Poznania. Droga droga, emerytura mała — nie było na częste podróże.
Zięć pracował w fabryce, ale zaczęli zwalniać. Kasia zajmowała się domem, dorabiała korepetycjami. Wynajmowali mieszkanie, a gdy zaczęły się cięcia, uznali, iż w Warszawie będzie lepiej.
Puszek wskoczył jej na kolana, zwijając się w kłębek. Alicja głaskała go, myśląc o jutrze.
— Jak my się tu pomieścimy, Puszku? — szepnęła do kota. — I co najważniejsze, z czego wyżyjemy? Emerytura ledwo starcza dla nas dwóch, a będzie nas pięcioro.
Rano obudził ją dzwonek do drzwi. Na zegarze było wpół do siódmej. Alicja narzuciła szlafrok, boso pobiegła otworzyć.
W drzwiach stała Kasia z ogromną walizką, obok Michał z dwiema torbami, a między nimi — mała dziewczynka z jasnymi loczkami, która przecierała senne oczy.
— Mamo! — Kasia rzuciła się w objęcia. — Jak ja się stęskniłam!
— Kasiu, córeczko — Alicja przytuliła ją, czując, jak córka schudła. — Wchodźcie, nie stójcie w progu.
— Dzień dobry, Alicjo — Michał postawił torby, wyciągnął rękę. — Dziękuję, iż nas przygarniacie.
— Ależ co ty, Michał, przecież jesteśmy rodziną.
Zosia schowała się za nogę taty, przyglądając się nieznajomej babci.
— Zosiu, no co się chowasz? To przecież babcia Alicja — Kasia przykucnęła przy córeczce. — Pamiętasz, oglądaliśmy zdjęcia?
— Cześć, słoneczko — Alicja pochyliła się do wnuczki. — Jaka śliczna! Zupełnie jak mama w twoim wieku.
Zosia lekko się uśmiechnęła, ale dalej trzymała się taty.
— Chyba jesteście głodni po podróży? — ocknęła się Alicja. — Wchodźcie, zrobię śniadanie.
Weszli do pokoju, i Alicja zobaczyła, jak Kasia i Michał wymieniają spojrzenia. Tak, miejsca było mało. Bardzo mało.
— Mamo, a gdzie położymy rzeczy? — ostrożnie zapytała Kasia.
— Wczoraj trochę posprzątałam — zakrzątnęła się Alicja. — Szafa jest w połowie pusta, a walizki można wsunąć pod łóżko.
— Pod łóżko… — powtórzył Michał, patrząc na sofę. — A gdzie my będziemy spać?
— No właśnie, sofa się rozkłada, wyjdzie całkiem duże łóżko. Dla was dwóch wystarczy. A Zosia… — Alicja zawahała się. — Zosia w fotelu, ona przecież niewielka.
Puszek, usłyszawszy obce głosy, wyszedł z kuchni, stanął na środku pokoju, oceniając nowych lokatorów.
— O, kotek! — ucieszyła się Zosia, wyciągając rączki.
— Zosiu, nie dotykaj, może ugryźć — upomniała ją Kasia.
— Ależ nie, on łagodny — wstawiła się Alicja. — Puszku, poznaj Zosię.
Kot obwąchał wyciągniętą rączkę, po czym łaskawie pozwolił się pogKot mruknął z zadowoleniem, a Alicja pomyślała, iż może jednak znajdą sposób, by wszyscy zmieścili się w tym małym mieszkaniu, przynajmniej na jakiś czas.