Przyjdź, kiedy tylko dasz radę!

polregion.pl 1 dzień temu

„Przyjdź, kiedy będziesz mogła”

„Halo, Jolanta?” – usłyszała znajomy głos.

Serce wbiło się jej do gardła, tak gwałtownie i głośno, iż nie mogła wydusić ani słowa. Gdyby nie włączony telewizor, stukot jej serca obudziłby męża.

„Stęskniłem się. Nie mogłem dłużej czekać. Wciąż o tobie myślę. Spotkajmy się” – mówił miły męski głos w słuchawce.

Jolanta wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Oparła się o ścianę w przedpokoju. Nogi nagle stały się miękkie, jak z waty, nieposłuszne.

„Jolanta, jesteś tam?” – głos w słuchawce kusił, przywoływał, przerażał swoją realnością.

Nie powinna była odbierać. Głupio, iż nie spojrzała na wyświetlacz.

Starała się zapomnieć, za wszelką cenę wymazać z pamięci tamtą szaloną noc. Powtarzała sobie, iż ma stabilne małżeństwo, dobrego męża, iż są razem od tylu lat. Nic więcej jej nie potrzeba…

Z przyszłym mężem chodziła do jednej klasy. Tomek był prymusem, wygrywał olimpiady z matematyki i fizyki. W liceanie zaczął nosić okulary, więc przylgnęło do niego przezwisko „Kopernik”. I słusznie – spokojny, nieco pulchny, z rumianymi policzkami, jak żywcem wyjęty z „Lalki” Prusa.

Jolanta, jak wszystkie dziewczyny w klasie, nie widziała w nim obiektu westchnień. Poprosić o ściągnięcie trudnego zadania, podpowiedź na klasówce – to co innego. Ona wolała chłopaków wyrazistych, przystojnych, sportowych, z poczuciem humoru i odrobiną brawury.

Pewnego dnia spotkali się przypadkiem na ulicy, zagadali, wspomnieli kolegów. Tomek nosił już szkła kontaktowe. „Nawet całkiem sympatyczny” – pomyślała wtedy Jolanta.

Tomek skończył studia w Warszawie, a ona jeszcze dokształcała się na medycynie. Wymienili się numerami, na wszelki wypadek. Minęło pięć lat od matury, koledzy planowali zjazd. Tomek obiecał zadzwonić i podać szczegóły. Jolanta dała swój numer, ale nie zamierzała iść. I o Tomku gwałtownie zapomniała.

Ale po kilku dniach zadzwonił i zaprosił ją do kina. Chłopaków miała różnych, ale nic poważnego z nich nie wychodziło. Ci, którzy jej się podobali, nie zwracali na nią uwagi. A z tymi, którzy jej nie interesowali, sama nie chciała się wiązać.

„Idź, zobacz, bo zostaniesz starą panną” – prorokowała matka.

I Jolanta poszła z Tomkiem do kina. Tak zaczęli się spotykać. niedługo wyznał jej miłość i oświadczył się. Było z nim bezpiecznie. Pracował w dużej firmie, miał przed sobą przyszłość.

„Czego się wahasz? Bierz, ulepisz z niego, co zechcesz” – radziła matka. Jolanta się zgodziła.

Ich relacja była spokojna. Kłótnie zdarzały się tylko z jej winy.

Później urodziła się córka. Teściowa nie wtrącała się, ale chętnie zajmowała się wnuczką. Rodzice Jolanty też pomagali.

Na drugie dziecko nie zdecydowała się. Namiętności między nimi nigdy nie było. W łóżku też nie rozpieszczał. Zastanawiała się, dlaczego ich życie intymne jest takie rzadkie i nudne. Ale przynajmniej była pewna, iż jej nie zdradzi. Koleżanki z pracy i pacjentki wylewały łzy, opowiadając o zdradach mężów, rozwodach, trudach samotnego wychowywania dzieci.

Córka dorosła, skończyła szkołę. Nie poszła w ślady rodziców, studiowała w Warszawie projektowanie i żyła na wysokiej stopie. Gdy Jolanta dzwoniła i pytała o pieniądze, dziewczyna śmiała się – babcie rywalizowały, która bardziej ją rozpieszcza.

Tak, babcie kochały i psuły jedyną wnuczkę. Teściowa kiedyś namawiała Jolantę na drugie dziecko – wtedy każda miałaby po wnuczku. Ale Jolanta nie żałowała. Dziwiła się tylko, skąd u nich z Tomkiem taka córka, przy jego podejściu do intymności.

Tak płynęły dni. Pół roku temu Jolantę mianowano ordynatorem przychodni, po przejściu poprzedniczki na emeryturę. Nowe obowiązki pochłaniały czas i energię. Często jeździła na spotkania, konferencje.

Na jednej z nich poznała Krzysztofa. Mężczyzn było tam znacznie mniej niż kobiet. Wysoki, zadbany, atrakcyjny – od razu zwrócił na siebie uwagę. Starsze panie traktowały go po macierzyńsku, ale i one z przyjemnością z nim rozmawiały. Młodsze zaś otwarcie kokietowały, podsuwały się do stolika, próbowały uwieść.

Konferencja kończyła się bankietem. Jolanta zamierzała wrócić do domu. Unikała alkoholu i takich imprez. Ale koleżanka z pokoju namówiła ją, by została.

„To właśnie na bankietach dzieje się najwięcej. Nigdy nie wiesz, kto może ci się przydać. Lepiej utrzymywać kontakty” – pouczyła ją współlokatorka.

I Jolanta została.

Reprezentant organizatora wygłosił toast, dziękując za udział. Mówił tak długo, iż niektórzy nie wytrzymali i zaczęli pić, nie czekając na koniec.

Po godzinie stateczni lekarze i ordynatorzy byli nie do poznania. Rozbawieni winem opowiadali zabawne historie z pracy, bardziej przypominające żarty. Medycy nie mają tabu.

Jolanta nie piła, tylko udawała. Śmiała się z dowcipów. Potem zaczęły się tańce. Odsunęła się na bok, szukając momentu, by wyjść, żałując, iż nie pojechała wcześniej.

„Też się pani nudzi?” – podszedł Krzysztof. „Uciekajmy stąd”.

I Jolanta, uradowana, zgodziła się.

Szli długimi korytarzami hotelu, wyłożonymi czerwonym dywanem. Krzysztof opowiadał o swojej klinice. Z oddali dobiegały dźwięki muzyki.

„Chodźmy do mnie. Mam francuskie wino, a nie mam z kim pić. Jestem sam. Nie zdążyłem pani opowiedzieć najciekawszych rzeczy”.

I Jolanta przystała. Nie wiedziała, dlaczego. Może nie chciała wracać do pustego pokoju? Albo podobał jej się ten mężczyzna. Wiedziała, iż on też ją zauważył. Kobiety to czują.

Przez chwilę jeszcze gawędził w identycznym pokoju. Z sali bankietowej płynęła znana melodia. Zamilkł, wsłuchując się. Za oknem rozświetlone miasto.

Gdy ją pocałował, nie odsunęła się. Ocknęła się już w jego łóżku. Jakże nudne wydało się jej dotychczasowe życie. Nigdy czegoJolanta wzięła głęboki oddech, spojrzała w oczy Krzysztofa i powiedziała cicho: „Chodźmy, nim pociąg odjedzie bez nas”.

Idź do oryginalnego materiału