Przyjaźń czy brak przyjaźni?

newsempire24.com 1 miesiąc temu

— Tato, no co ty się tak wykręcasz jak dziecko! Nie proponuję ci rejestracji w Ministerstwie Głupców, tylko w „Szkolnych Kolegach” — już od czterdziestu minut Krzysiek bezskutecznie próbował zdigitalizować ojca i wypuścić go jako cyfrowego narybka w bezkresny ocean mediów społecznościowych. Ale tamten się opierał.

— Nie trzeba mi niczego! — ojciec chował stary telefon z klawiaturą, na który dotarł już dziesiąty kod aktywacyjny. — Sami sobie w tych waszych sieciach pływajcie jak śledzie, a mnie zostawcie w spokoju. Mam i tak wystarczająco uzależnień — po co mi jeszcze jedno?

— Dla towarzystwa, tato. Znajdziesz swoich kolegów z klasy, współpracowników, kompanów z wojska, będziesz z nimi rozmawiać…

— Broń Boże! — przestraszony ojciec wyrzucił telefon przez okno. Na szczęście się nie stłukł — mieszkali na parterze. — Połowa z nich już na tamtym świecie! Jeszcze zdążę z nimi pogadać.

— No to druga połowa żyje. Więc z nimi możesz rozmawiać. A tak to tylko ze mną, z Anią i oszustami telefonicznymi masz kontakt.

— A w przeciwieństwie do was, oni mnie słuchają! Wczoraj z menadżerką Kasią z zakładu karnego nr 7 gadałem trzy godziny. Wiesz, jak im ciężko dodatkowe usługi oferować obywatelom po capstrzyku?

— Możesz chociaż spróbować? Jeden tydzień. Obiecuję: jeżeli ci się nie spodoba, odpuszczę.

— Dobrze. Ale w takim razie pójdziesz ze mną w maju na mecz — postawił warunek ojciec.

— Już ci mówiłem, iż będę w pracy w Gdańsku — te słowa Krzysiek wypowiedział już na zewnątrz, przeszukując krzaki pod blokiem.

— Powiedziałeś, iż może nie pojedziesz — wychylił się przez okno ojciec.

— Może nie pojadę. Powiem ci później. Dobra, daj mi pięć minut, wszystko ogarnę. Będziesz jak normalny człowiek rozmawiał z całym światem.

Syn wrócił z telefonem i usiadł przy starym komputerze.

— Na co mi ten wasz świat…

— Coś powiedziałeś?

— Rejestruj już, ten cyfrowy dilerze.

Pomysł z „Szkolnymi Kolegami” od dawna promowała żona Krzyśka, do której teść lubił dzwonić w najmniej odpowiednich momentach i wciągać w półgodzinne rozmowy. Po pierwsze, niech innym opowiada swoje nudne historie po sto razy dziennie. A po drugie, może będzie rzadziej wychodzić z domu. Bo inaczej tych starych ciągnie gdzieś w siną dal. Wyjdą po chleb na promocji — i szukaj ich potem po całym województwie z psami.

— Mówisz teraz o moim ojcu — przypominał Krzysiek.

— No to ja po swojemu sądzę — odparowała żona.

Na tym spór się zwykle kończył.

— Krzysiek, tu jakiś nieznany typ chce się zaprzyjaźnić — zadzwonił tego samego wieczoru zaniepokojony ojciec.

— Super! No to zaakceptuj, pogadacie.

— Krzysiek, pierwszy raz widzę tę facjatę. Skąd on w ogóle wie o mnie? Przecież choćby nie buszowałem po tych waszych sieciach. Co za bezczelność wpadać tak bez zaproszenia na czyjąś stronę?

— No przecież wypełnialiśmy dane: szkoła, praca, wojsko, zainteresowania. Może chodziliście razem do podstawówki…

— Krzysiek, kiedy to było? Tysiąc lat temu?

— No to pewnie mamuta razem w jaskini rozpłataliście. Spróbuj, pogadajcie. Może macie wspólne tematy. Dobra, tato, muszę pracować.

— Oj, Krzysiek, znalazłeś mi problem…

Następny telefon od ojca odebrał dopiero po czterech dniach:

— Krzysiek, możesz mnie odebrać z dworca?

— Z dworca? Co ty tam robisz o tej porze? — spytał syn, spoglądając na zegarek. Widać żona miała rację: ojciec zamienia się w typowego staruszka-włóczęgę.

— Czekam już czterdzieści minut na ten cholerny autobus. Łatwiej byłoby iść pieszo, ale złamało się kółko w walizce.

— Nie ruszaj się, zaraz będę!

— Gdzie mam się ruszać, skoro udało mi się dodzwonić do osobistego szofera na chińskim wozie.

Ojca znalazł na ławce przed dworcem. Mężczyzna wyglądał niecodziennie schludnie: ogolony, wyprasowany, w nowych butach.

— Skąd taki elegancki? — spytał Krzysiek, pakując walizkę do bagażnika.

— Od Darka Żbika. Mieszka w Bydgoszczy — mruknął zmęczony ojciec.

— Byłeś w Bydgoszczy? Przecież to pięć godzin drogi! I co to za Darek Żbik? Pierwsze słyszę.

Krzysiek zapiął pas, potem pomógł ojcu i ruszył.

— Kolega. Z tych waszych „Szkolnych Kolegów”… — ojciec patrzył przez okno, intensywnie o czymś myśląc. — Chociaż przyjaźń to u nas jeszcze pod znakiem zapytania. On kibicuje Legii, a wiesz, jak ja się odnoszę do tego klubu…

— Czekaj — syn zwolnił, przejeżdżając przez próg zwalniający. — Dopiero się poznaliście, a ty od razu pojechałeś do niego w gości?

— Oczywiście! — ojciec zdziwił się pytaniu. — Nie dodaję byle kogo. Trzeba przecież poznać człowieka: pogadać, spojrzeć w oczy, dowiedzieć się, czym oddycha, jak żyje, na kogo głosuje.

— Tato, przyjaźń w sieci nie wymaga tego wszystkiego. Możecie się poznać na odległość. Na tym polega cały urok.

— A dzieci też teraz na odległość się robi?

— Co to ma do rzeczy?

— Ma, Krzysiek! Nie nawiązuję relacji z kimś, kogo nie znam osobiście. Krąg znajomych buduję tylko ze sprawdzonych ludzi. Kropka.

— Dobra, dobra, uspokój się! — Krzysiek zrozumiał, iż może ojca wystraszyć i ten znowu zamknie się w domu. — Ale następnym razem daj znać, jeżeli gdzieś jedziesz. Muszę wiedzieć, gdzie cię szukać.

— Rozkaz przyjęty! — ojciec przyłożył rękę do niewidzialnej czapki, a potem poprosił syna, żeby zajechali po nowy telefon z internetem.

Następny telefon przyszedł w sobotę, gdy Krzysiek był w delegacji:

— Lecę do Lublina, wrócę w poniedziałek.

— Tato, mam słaby zasięg. Wydaje mi się, czy powiedziałeś, iż lecisz do Lublina?

— Zasięg masz dobry. Właśnie tam lecę. Mam nowego kolegę. A adekwatnie dwóch. Okazało się, iż służyliśmy w tymNa następnej stronie “Szkolnych Kolegów” Krzysiek znalazł własne zdjęcie sprzed lat i zrozumiał, iż czasem najdalsza podróż zaczyna się od kliknięcia w ekran starego komputera.

Idź do oryginalnego materiału