— Właśnie po to was wychowałam.
Głos mamy w telefonie brzmiał tak stanowczo, iż Lila niemal poczuła, jak po jej nerwach przejeżdża walec. Przycisnęła słuchawkę ramieniem, jedną ręką trzymając garnek, a drugą mieszając owsiankę.
— Mamo, ale już się umówiliśmy. W sobotę jedziemy do rodziców Jacka — powiedziała Lila, starając się ukryć nerwowość w głosie. — Obiecaliśmy pomóc w ogrodzie. Tam pracy jak w urzędzie.
— A u mnie to się samo zrobi? — syknęła Krystyna, prychając. — Znowu ten spawacz się rozpił. Trzeba pudła przenieść. Wpadnijcie rano — do obiadu się wyrobicie. Potem możecie jechać na swoje grządki.
Lila opadła na krzesło, czując, jak przyspiesza jej puls. Te rozmowy zawsze wyglądały tak samo. Mama nigdy nie prosiła. Wymagała. A jej argumenty były ciężkie jak bryła, z posmakiem moralnego długu. Albo choćby — długu hipotecznego.
— Mamo, już obiecaliśmy. Oni i tak rzadko nas widzą. Nie mogę tak odwołać z dnia na dzień — powtórzyła, choć wiedziała, iż to bez sensu.
— A, tak? — Krystyna podniosła głos. — Więc ja tyle dałam swojej córce, a ona i tak patrzy w lewo?
Lila zamknęła oczy. No i zaczęło się.
— Pamiętasz swój ślub? Kto wam dał na mieszkanie? Teściowie? Oni sami ledwo remontują tę swoją ruderę. Gdyby nie ja, do dziś byście skakali po wynajmowanych.
Jacek słyszał wszystko z sąsiedniego pokoju. No, prawie wszystko. Resztę mógł się domyślić po reakcji żony. Już stał w drzwiach kuchni, oparty o futrynę, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Lila niemal *czuła* jego wzrok na sobie. Przerwała rozmowę i spojrzała na męża.
— Wszystko słyszałeś? — spytała ostrożnie.
— Wszystko, co trzeba — odparł krótko. — Niech więcej nie dzwoni. Myśli, iż nas kupiła?
Lila chciała zaprotestować, ale słowa utknęły jej w gardle. Rozumiała Jacka. Za każdym razem, gdy mama „przypominała” im o swojej pomocy, czuła się, jakby mieszkała nie u siebie, tylko na wynajmie. A właścicielka była jej własną matką.
Jacek wyszedł na balkon, wyciągając po drodze paczkę fajek z kieszeni. Drzwi zatrzasnęły się tak, iż Lila aż drgnęła.
Siedziała ze spuszczoną głową. Kiedyś myślała, iż mama po prostu się martwi, iż chce, by córka miała lepiej. Ale teraz w tej beczce miodu pływał smolisty łyk.
Na ślubie Krystyna była w swoim żywiole. Weszła w ognistoczerwonej sukni, jakby to nie córka wychodziła za mąż, tylko ona sama. Wystawny stół, zespół na żywo, dwóch konferansjerów… Wszystko dzięki niej.
Gdy przyszło do prezentów, matka wstała, uniosła kopertę i oznajmiła z uśmiechem:
— Drogie dzieci, to wasz start w życie. Życzę wam wszystkiego najlepszego…
I podała kwotę. Nie po cichu, nie na ucho, tylko tak, by słyszeli wszyscy, w tym teściowie.
Lila poczuła, jak Jacek ściska jej dłoń pod stołem. Jego rodzice — Zofia i Marian — wręczyli swój prezent później, skromnie, bez cyfr, ale z ciepłem w oczach.
— Bogaci nie jesteśmy, ale to od serca — powiedział Marian, lekko się czerwieniąc. — Szczęścia i cierpliwości. I żebyście umieli słuchać siebie nawzajem.
Krystyna w tym momencie zajęta była rozmową z dalekim kuzynem. Słowa teściów ją nie wzruszyły. Dla niej liczyły się liczby.
Lila spojrzała na swoje bladokremowe ściany kuchni, na ekspres do kawy, na porcelanowy serwis. Wszystko w ich mieszkaniu zaczęło się od tamtej koperty. Remont, sprzęt, meble.
Zawsze myślała, iż mama po prostu chce pomóc. Ale teraz zaczynała rozumieć: to nie był prezent, tylko inwestycja. A każda prośba to kolejna próba ściągnięcia raty.
Minął tydzień. Potem drugi. Kontakt był, ale suchy, tylko z inicjatywy Krystyny. Lila czasem sięgała po telefon, ale od razu się powstrzymywała. Nie, nie była zła. Po prostu nie chciała kolejnego prysznica z pretensji.
Jacek teraz w ogóle nie odbierał u teściowej.
— jeżeli chcesz, chodź sama — powiedział żonie. — Ja nie zamierzam wysłuchiwać, iż mam „odpracowywać” prezent. W mojej rodzinie nie mamy inwestorów.
To zabolało, ale Lila przemilczała. W czym on nie miał racji?
Czuła, iż nie da rady wiecznie omijać drażliwych tematów. Kiedyś zebrała się na odwagę i spróbowała porozmawiać z matką.
— Mamo, naprawdę bardzo nam pomogłaś i doceniamy to — zaczęła ostrożnie. — Ale wdzięczność to nie obowiązek.
Krystyna uniosła brwi, szeroko otworzyła oczy i spojrzała na córkę, jakby usłyszała największą bzdurę świata.
— Jak to? A o oddawaniu nie słyszałaś? O szklance wody na starość? Dzieci mają pomagać rodzicom. Właśnie po to was wychowałam.
W sercu Lili coś pękło. Chyba od dawna to czuła, ale te słowa…
Przypomniał jej się inny moment. Wybór mieszkania. Godzinami przeglądała Otodom i Gumtree. Jacek sprawdzał odległość do metra, porównywał remonty, układ. Trafili na prawie idealne — kawalerkę na przedmieściu, schludną, z balkonem, nową podłogą. Nie pałac, ale przytulnie. I *w ich budżecie*.
Krystyna, gdy się dowiedziała, zaproponowała dołożenie się do dwupokojowego.
— Co wy tam będą się tłoczyć? A z dziećmi później jak? Mogę pomóc, bez problemu. Potem podziękujecie.
— Ta nam wystarczy — odparł krótko Jacek. — Chcemy sami.
Lila wtedy uznała, iż przesadza.
— Jacek, spinasz się, jakby mama miała domagać się odsetek — śmiała się. — To nie bank.
Krystyna skrzywiła się, ale w końcu ustąpiła.
— Róbcie, jak uważacie. Chciałam dobrze.
Teraz Lila była Jackowi wdzięczna za jego podejrzliwość. Inaczej ich dług byłby znacznie większy.
Ostatnio choćby teściowie, zawsze mili i życzliwi, trzymali jakiś chłodny dystans. Zofia rozmawiała z nią oschle, bez dawnego zapału. Marian rzucał kąśliwe żarty,— W końcu któregoś wieczoru, gdy siedzieli z rodz— W końcu któregoś wieczoru, gdy siedzieli z rodzicami Jacka w ogrodzie, patrząc na rozgwieżdżone niebo, Lila zrozumiała, iż spokój jest więcej wart niż wszystkie pieniądze świata.