Przygody tajemniczego bohatera

newsempire24.com 5 dni temu

**Dziennik osobisty**

Skończyły się wakacje, a wraz z nimi moje leniwe poranki u mamy na wsi. Wróciłam do Krakowa, do mojej maleńkiej kawalerki na obrzeżach miasta. Studiuję dziennikarstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale większość nocy spędzam w pracy – jak większość studentów, dorabiam w call center. Stypendium ledwo starcza na czynsz i jedzenie, więc nie ma wyjścia.

Mama spakowała mi słoiki z konfiturami i warzywa z ogródka. Wysiadłam z autobusu na Dworcu Głównym i ledwo dotarłam do przystanku tramwaju. Torba ciążyła jak kamień. Postawiłam ją na ławce i odetchnęłam z ulgą.

Mimo tęsknoty za domem, cieszę się, iż wróciłam. Dwa lata samodzielnego życia nauczyły mnie niezależności. W końcu mogłam wyprowadzić się z akademika i wynająć swoje cztery kąty. Mieszkanie jest malutkie, w bloku z wielkiej płyty, ale tanie. Za oknem pusty plac, a dalej las. Nocą panuje cisza, ale o świcie słońce zalewa pokój światłem. Zimą śnieg odbija je choćby po zmroku.

Nagle usłyszałam ciche skomlenie. Zajrzałam pod ławkę – tam, wtulona w metalową nogę, drżała mała brązowa jamniczka. Jej wielkie, wystraszone oczy patrzyły na mnie bez nadziei. Dopiero teraz zauważyłam smycz, którą była przywiązana.

„Nie bój się” – szepnęłam, delikatnie ciągnąc za sznurek.

Piesek wyszczerzył zęby, ale w końcu wysunął się spod ławki, cały czas drżąc. Oddychał szybko, język zwisał mu z pyska. Sierpniowy upał dawał się we znaki.

„Chcesz pić?” – pomyślałam.

Obok stał kiosk. Kupiłam butelkę wody i poprosiłam o pustą puszkę po sardynkach. Sprzedawczyni pokręciła głową.

„Ludzie to potwory. Widziałam, jak jakiś facet ją przypiął i odjechał. Pewnie porzucił” – powiedziała, podając mi brudną puszkę.

Opłukałam ją wodą i postawiłam przed jamnikiem. Pies nieufnie powąchał, ale w końcu zaczął łapczywie pić.

„Co z tobą zrobię? W nocy mogą cię zagryźć bezdomne psy… Albo co gorsza” – wzdrygnęłam się. Zostawiłam numer w kiosku na wszelki wypadek, ale wiedziałam, iż nikt już po niego nie wróci.

Wsiedliśmy do tramwaju. Konduktor choćby nie zapytał o bilet dla psa. W domu jamnik schował się w przedpokoju, węsząc nieufnie. Ułożyłam mu legowisko z koca – natychmiast się na nim położył, śledząc mnie czarnymi ślepiami.

„Jak masz na imię?” – zastanawiałam się głośno. „Bruno? Maks? A może… Feliks?”

Pies zaskomlał.

„Feliks więc!” – zaszczekał w odpowiedzi.

Tej nocy słyszałam, jak jego pazury stukały po panelach. Badał mieszkanie, ale na mój ruch natychmiast wracał do swojego kąta. Minęły dni, a Feliks oswoił się – witał mnie radosnym skomleniem, gdy tylko otwierałam drzwi.

Nie było gdzie go wyprowadzać – całe podwórko zajęte przez samochody. Chodziliśmy na pusty plac za blokiem. Tam puszczałam go ze smyczy. Bałam się, iż ucieknie, ale zawsze wracał na moje wołanie. Jak on w tych krótkich łapkach tak gwałtownie biegał?

We wrześniu wróciły zajęcia. Ja znów pracowałam nocami. Feliks czekał na mnie, merdając ogonem. Nie wyobrażałam już sobie życia bez niego.

Pewnej niedzieli pobiegł w stronę lasu. Goniłam go, ale wysoka trawa plątała mi się pod nogami. Nagle usłyszałam przeraźliwy skowyt.

Znalazłam go na polanie. Trzech nastolatków stało nad nim. Z boku Feliksa wystawał gruby patyk. Jeden z nich wyrwał go, a krew trysnęła na trawę.

„To oni!” – krzyknęłam, gdy jeden z chłopaków podszedł do mnie z zakrwawionym kijem. Jego oczy były puste. Zamarłam.

Uciekałam, potykając się o korzenie. Słyszałam ich kroki za sobą. W końcu coś uderzyło mnie w plecy – upadłam na kolana. Oczekiwałam najgorszego…

Ale nikt nie nadbiegł. Pewnie bałKiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam tylko odjeżdżający rower i rozlegający się w oddali śmiech, a wiatr niesłysząc moich przekleństw, rozwiał je po pustym placu.

Idź do oryginalnego materiału