Przygody Aleksego

newskey24.com 2 dni temu

Kuba

W domu Marcina była zwykła rodzina. Mama i tata kochali go, tak jak on ich. W weekendy chodzili razem do kina i teatru, na lodowisko, a latem jeździli na południe. Zbierali muszelki, ojciec uczył Marcina pływać… Potem firma, w której pracował, zbankrutowała. A ojciec zaczął pić. A gdy się upił, przeklinał rząd, prezydenta, prawa. Wszyscy byli winni, iż stracił pracę.

Kiedy mama, zmęczona jego pijanymi tyradami, prosiła, żeby poszedł spać, ojciec rzucał się na nią. Ostatnio od razu zaczynał się do niej przyczepiać. Odprawiała Marcina do jego pokoju, ale on i tak wszystko słyszał — wzdrygał się na krzyki i dźwięk tłuczonej zastawy. Co mógł zrobić?

Gdy ojciec w końcu zasypiał, wypełniając pokój chrapaniem i kwaśnym zapachem alkoholu, mama przychodziła do Marcina, często zasypiając z nim na jego wąskim łóżku. Marcin zauważał siniaki na jej rękach, choćby na twarzy. Rano ojciec przepraszał i obiecywał, iż nigdy więcej nie podniesie ręki na mamę…

Rano mama ostrożnie wychodziła. Ojciec, gdy się wytrzeźwił, też wychodził „szukać pracy”, jak mówił. Marcin zostawał sam — odrabiał lekcje. Chodził do trzeciej klasy w drugiej zmianie. Sam podgrzewał sobie obiad, jadł i szedł do szkoły.
Wieczorem wszystko zaczynało się od nowa.

— Co, ojciec znowu wczoraj awanturował się? — zapytała sąsiadka Zofia Janowska, która mieszkała za ścianą.

— Tak — krótko skinął Marcin.

— Dlaczego matka nie wezwie policji?

— Muszę iść, spóźnię się do szkoły — Marcin pospieszył się.

— No biegnij, biegnij — westchnęła sąsiadka, patrząc za nim.

Gdy Marcin wrócił ze szkoły, mama przygotowywała kolację. Ojca nie było w domu, co ucieszyło chłopca. Usiadł przy stole i zaczął opowiadać proste szkolne nowinki. Potem powiedział, iż bez ojca jest lepiej, i dobrze by było, gdyby już nie wrócił.
Mama spojrzała na niego z dezaprobatą.

— Przechodzi trudny okres, synku. Znajdzie pracę i wszystko wróci do normy.

Ale ojciec wrócił, hałaśliwie rozbierając się w przedpokoju, coś upuszczając i stękając. Mama od razu się skuliła, wyjrzała z kuchni.

— Idź do swojego pokoju — szepnęła, popychając go lekko w plecy.

Siedział w swoim pokoju i słuchał. Ale dziś było inaczej, ciszej. Nagle mama krótko krzyknęła, coś ciężkiego upadło na podłogę. Marcin ostrożnie wyszedł ze swojej kryjówki i zajrzał do kuchni. Ojciec stał, rozkraczony, patrząc na mamę rozciągniętą na podłodze. Marcin nie wytrzymał, krzyknął. Ojciec odwrócił głowę, spojrzał na niego nabiegłymi krwią oczami.

— Synku — powiedział.

Marcin wybiegł z mieszkania i zadzwonił do sąsiadów. Trząsł się drobną drżeniem. Zofia Janowska kilka zrozumiała z jego chaotycznych słów, ale wezwała policję i pogotowie. Przyjechali prawie jednocześnie. Ojca zabrali, mamę odwieziono do szpitala. Marcin tę noc spędził u sąsiadki.

Rano razem z Zofią pojechali do mamy. Leżała sama na sali, oplątana przezroczystymi rurkami. Spała, nie obudziła się, choćby gdy Marcin wołał ją i szarpnął za rękę. Lekarz zabrał Zofię na korytarz, a Marcin został sam z mamą.

Wciąż próbował ją obudzić. Zrobiło mu się nudno, sąsiadka nie wracała, więc poszedł jej szukać. Jedne z drzwi na korytarzu były uchylone. Usłyszał, jak lekarz mówił do kogoś, iż „jest w śpiączce i raczej się nie obudzi, ale trzeba wierzyć…” Przestraszył się i uciekł ze szpitala.

Zofia znalazła go na ławce w szpitalnym parku. Całą drogę do domu płakał. Sąsiadka traciła cierpliwość, próbując go uspokoić. W domu zapytała, czy on i mama mają jakichś krewnych.

— Babcia jest na wsi — odpowiedział.

— Daleko stąd?

— Autobusem półtorej godziny, potem jeszcze trzy kilometry pieszo.

— Pamiętasz drogę?

— A ja mały jestem? — obraził się Marcin.

— Jutro rano zawiozę cię do babci — powiedziała Zofia.

Ale rano zadzwoniła do niej córka przyjaciółki i poprosiła o przyjazd. Powiedziała, iż jej mama umiera. Zofia była zdezorientowana.

— Odprowadzę cię na dworzec i wsadzę do autobusu. Wybacz, iż nie mogę pojechać z tobą. Jesteś już dużym chłopcem.

Na dworcu poprosiła kierowcę, żeby miał na niego oko. Tamten obiecał. I Marcin pojechał sam do babci. Od monotonnego warkotu silnika i przeżytych wydarzeń gwałtownie zasnął. Zdawało mu się, iż dopiero zamknął oczy, gdy nagle ktoś go szarpnął za ramię.

— Hej, chłopcze, obudź się, dojechaliśmy — budziła go kobieta siedząca obok.
Marcin wstał i wysiadł.

— Słuchaj, idź z resztą, nie odłączaj się. Nie mogę cię odprowadzić, muszę wracać — powiedział kierowca.

Marcin skinął głową i wysiadł. Ludzie gwałtownie rozeszli się do domów, na drodze prowadzącej za wieś został sam. Zrobiło mu się straszno. Ale świeciło słońce, pod nogami szeleściły znajome, opadłe liście. Powiedział sobie, iż już duży, drogę zna, główne — nie zbaczać, i ruszył przed siebie, nucąc dla odwagi ulubioną piosenkę: „Hej, w dolinie mgła się snuje, snuje, snuje… Stał tam Jasio, Jasio czuwa, Jasio, Jasio…” Wcześniej śpiewał ją razem z mamą.

Teraz miał przejść przez jedną małą wieś, potem większą ze sklepem, a dalej była wieś babci. Gdy pierwsza wieś była już za nim, ktoś zagwizdał. Marcin zatrzymał się i rozejrzał. Z boku drogi, na przewróconym drzewie, siedziało dwóch chłopaków.

— Ty kto? Do kogo przyjechałeś? — zapytał wyższy z nich. — Jakoś cię tu nie widziałem.

— Jadę do babci — odpowiedział Marcin.

— A do szkoły nie chodzisz?

— Chodzę, ale muszę jechać — nie chciał im tłumaczyć.

— Masz może papierosa? — zapytał drugi cienkim głosem.

— Mama mówiła, iż jak się wcześnie zacznie palić, to się takim malcem zostanie iMarcin w końcu dotarł do babci, która przytuliła go mocno, a on poczuł, iż wreszcie jest bezpieczny.

Idź do oryginalnego materiału