Wychowywałam wnuczkę przez dwunastu lat, wierząc, iż jej matka wyjechała za granicę. Pewnego dnia Jadwiga powiedziała mi prawdę, której nigdy nie chciałam usłyszeć.
Nie ma większego szczęścia niż patrzeć, jak dorasta dziecko, które kochasz. Gdy dwanaście lat temu przywiozła mnie policja z pięcioletnią, zdezorientowaną, z wielkimi oczami pełnymi łez myślałam, iż to tylko na chwilę.
Miałam przyjąć Jadwigę na kilka tygodni, najwyżej miesięcy, dopóki moja córka Karolina nie wróci z Niemiec, gdzie podobno pojechała za pracą. Tak usłyszałam z telefonu, krótko i nerwowo: Babciu, zaopiekuj się Jadwigą. Muszę wyjechać, inaczej nie damy rady. Wrócę, obiecuję. Wierzyłam w to jak w modlitwę.
Przez pierwsze miesiące codziennie tłumaczyłam Jadwidze, iż jej mama ciężko pracuje, by mogły mieć lepsze życie. Wymyślałam bajki o dalekich krainach, barwnych uliczkach, pociągach i samolotach, które kiedyś przywiozą ją z powrotem.
Pisałam do Karoliny, prosiłam o wieści, wysyłałam zdjęcia Jadwigi, jej pierwsze rysunki, opowiadałam, jak dorasta, jak nauczyła się jeździć na rowerze i mówić kocham cię, babciu najpiękniejsze słowa na świecie.
Odpowiedzi stawały się coraz rzadsze, krótsze. Z czasem otrzymywałam jedynie pocztówki podpisane Mama, wysyłane z różnych miast Europy z Berlina, z Pragi, z Wiednia. Dla Jadwigi były dowodem, iż mama pamięta, iż gdzieś tam, daleko, wciąż o niej myśli. Dla mnie coraz bardziej gorzkim żartem. Trzymałam się tego kłamstwa, bo wierzyłam, iż chronię wnuczkę przed bólem.
Nasze życie było spokojne, ciche i przewidywalne. Codziennie przygotowywałam śniadanie, odprowadzałam Jadwigę do szkoły w Poznaniu, czekałam na nią z obiadem, pomagałam w lekcjach. Soboty spędzałyśmy razem piekłyśmy makowiec, oglądałyśmy bajki, czasem spacerowałyśmy po parku.
Jadwiga była mądra, wrażliwa, nieco zamknięta w sobie często pytała o mamę, ale z wiekiem coraz rzadziej szukała odpowiedzi. Gdy skończyła dziesięć lat, dostała pierwszy telefon komórkowy. Napisała Karolinie SMS: Kiedy wrócisz? Odpowiedź nie nadeszła.
Zawsze wydawało mi się, iż jakoś to przetrwamy. Że może kiedyś córka powróci, wyjaśni wszystko, naprawimy to. Nie chciałam przyznać się przed Jadwigą, iż boję się, iż jej matka już nigdy nie pojawi się. Codziennie powtarzałam, iż trzeba wierzyć i nie przestawać kochać.
Prawda przybyła niespodziewanie, w zwykłe popołudnie, kiedy Jadwiga miała piętnaście lat. Była już prawie dorosła, zamknięta w świecie muzyki i książek. Tego dnia wróciła ze szkoły, rzuciła torbę na podłogę i stanęła w drzwiach kuchni. Zobaczyłam w jej oczach coś, czego wcześniej nie widziałam mieszankę buntu i bólu.
Babciu, musimy porozmawiać rzekła cicho, ale stanowczo. Usiadłam przy stole, serce waliło się jak szalone.
Wiem, iż mama nie pracuje za granicą zaczęła. Wiem, iż zostawiła mnie tutaj, bo nie chciała mnie wychowywać. Znalazłam jej listy w twojej szafce i wiadomości na twoim telefonie. Znalazłam choćby zdjęcia z pocztówek te miejsca to nie są miasta w Europie, a jedynie grafiki z Internetu.
Nie mogłam już wymyślać kolejnych bajek. Przez chwilę chciałam zaprzeczyć, ale nie miałam siły. Czułam, jak moje kłamstwo wali się na mnie jak góra.
Dlaczego mnie okłamywałaś? zapytała Jadwiga, patrząc na mnie z żalem, który przygniatał mnie do ziemi. Przez tyle lat myślałam, iż jestem ważna, iż mama kiedyś wróci a teraz wiem, iż nigdy nie dbała o mnie.
Zaczęłam płakać. Próbowałam tłumaczyć się tym, iż chciałam ją chronić, iż myślałam, iż to lepsze, iż dziecko nie powinno znać całej prawdy zbyt wcześnie. Że chciałam, by wierzyła w coś dobrego, bo bałam się, iż po poznaniu prawdy nie poczuje już miłości. Im więcej mówiłam, tym bardziej wpadłam w ślepy zaułek. Jadwiga nie krzyczała, nie płakała po prostu wstała, spojrzała na mnie i powiedziała:
Potrzebuję czasu.
Kolejne dni mijały, a my żyłyśmy obok siebie jak dwie obce osoby. Jadwiga przestała ze mną rozmawiać, zamykała się w pokoju, wychodziła bez słowa. Bałam się, iż stracę ją tak samo, jak kiedyś straciłam własną córkę. Czułam się winna i bezsilna, płakałam nocami, modliłam się, by jakoś to naprawić.
W końcu napisałam do Jadwigi list. Przeprosiłam za wszystko, przyznałam się do kłamstw, napisałam, iż ją kocham, iż zawsze będę przy niej, choćby jeżeli nigdy mi nie wybaczy. Zostawiłam list na jej biurku i czekałam.
Odpowiedź przyszła tydzień później samą Jadwigę. Weszła do kuchni, usiadła naprzeciw mnie i bez słowa wzięła mnie za rękę. W jej oczach ujrzałam łzy, ale i cień nadziei.
Nie musisz już mnie okłamywać powiedziała cicho. Chcę tylko, żebyśmy były razem, choćby jeżeli nie wszystko było takie, jak mi mówiłaś.
Nie naprawiłyśmy wszystkiego od razu. Przez długi czas między nami wisiała cisza, która bolała bardziej niż słowa. Widziałam, jak Jadwiga staje się zamknięta, nieufna wobec świata, mniej otwarta choćby wobec przyjaciółek.
Zdarzało się, iż w środku nocy słyszałam jej cichy płacz za ścianą, ale nie odważyłam się wejść. Zamiast tego codziennie rano zostawiałam jej ulubione śniadanie kanapki z pastą jajeczną, taką, jaką lubiła od dziecka i próbowałam odbudować mosty małymi gestami.
Czasem przychodziła do kuchni późno, gdy już myślałam, iż zasnę, i siedziałyśmy razem w ciszy, popijając herbatę z miodem. Nie mówiliśmy wiele, ale te chwile cichej obecności były jak plaster na rany powolne, delikatne, ale prawdziwe. Wiedziałam, iż nie mogę żądać od niej przebaczenia, iż muszę pozwolić, by sama zdecydowała, czy chce mi jeszcze zaufać.
Najtrudniejsza była rozmowa o jej matce. Jadwiga chciała wiedzieć wszystko jaką była osobą, dlaczego podjęła takie decyzje, czy kiedykolwiek ją kochała. Odpowiadałam szczerze, choć każda odpowiedź kosztowała mnie łzy. Mówiłam, iż nie znam wszystkich faktów, ale wiem jedno: chciałam być dla niej domem i rodziną, choćby jeżeli sama nie zawsze umiałam kochać adekwatnie.
Z czasem zaczęłyśmy odbudowywać naszą relację powoli, niepewnie, ale z nową dojrzałością. Zaprosiłam Jadwigę do pomocy w ogródku, tak jak kiedyś robiłyśmy wszystko razem: sadziłyśmy kwiaty, wyrywałyśmy chwasty, a potem piekłyśmy szarlotkę z własnych jabłek. Po raz pierwszy od miesięcy śmiała się tak głośno, iż przyleciały ptaki do karmnika, a sąsiadka zza płotu wyłoniła się, by zobaczyć, co się dzieje.
W końcu, pewnego wieczoru, Jadwiga położyła mi dłoń na ramieniu i szeptem powiedziała:
Babciu, dziękuję, iż nie zostawiłaś mnie, kiedy najbardziej cię potrzebowałam. I za to, iż potrafisz przeprosić, choćby jeżeli to trudne.
Przytuliłyśmy się mocno. Poczułam, jak ciężar z serca spada po raz pierwszy od lat. Nie zniknął całkiem, ale wiedziałam, iż teraz będziemy razem stawiać czoła przeszłości, a nie osobno.
Dziś wiem, iż Jadwiga wybaczyła mi tyle, ile mogła. Są dni, kiedy patrzy na mnie z żalem, czasem z pytaniem dlaczego?, na które nie potrafię odpowiedzieć. Ale coraz częściej w jej spojrzeniu pojawia się czułość i wdzięczność. Zdałam sobie sprawę, iż rodzina to nie tylko więzy krwi, ale przede wszystkim więzi serca budowane codziennie na nowo, choćby po największym kryzysie.
Zrozumiałam, iż prawda, choć trudna, jest jedynym fundamentem prawdziwej bliskości. Może kiedyś Jadwiga zechce odnaleźć Karolinę i zadać jej pytania, których ja nie potrafiłam zadać. Będę ją wspierać jakkolwiek zdecyduje. Dziś najważniejsze jest to, iż w naszym domu znów rozbrzmiewa śmiech. Cichy, nieśmiały, ale szczery taki, jaki może pojawić się tam, gdzie naprawdę kocha się drugiego człowieka, pomimo błędów i trudnych prawd.
Wiem, iż nie cofnię się w czasie ani nie zagoję wszystkich ran, ale nauczyłam się, iż miłość to przede wszystkim trwanie przy kimś choćby wtedy, gdy boli najbardziej.













