— Jedź do naszych partnerów i załatw tę sprawę raz na zawsze — rzucił zirytowany dyrektor, patrząc na Jakuba. — Wszystko już ustaliłem z ich szefem, czekają na ciebie. Wyjeżdżasz jutro rano, zabierz dokumenty. Liczę na ciebie — dodał, stukając palcami w biurko.
— Bez problemu, załatwię — skinął Jakub. — Pojadę samochodem.
Jakub pracował na stanowisku, gdzie podróże służbowe były na porządku dziennym. Lubił tę pracę: nowe miasta, twarze, rozmowy. Wszystko było przewidywalne: droga — samochodem lub samolotem, dzień pracy, rozwiązanie sprawy, hotel, kolacja w knajpie. Potem powrót do domu.
Jego żona, Zofia, dawno przywykła do takich wyjazdów. Raz w tygodniu, czasem rzadziej, Jakub wyruszał do dużych i małych miast.
— Zosiu, jutro rano służbowa — oznajmił, wracając do ich przytulnego mieszkania w Poznaniu.
— Na długo? Czy jak zwykle? — zapytała, jak zawsze z lekkim niepokojem w głosie.
— Jak zwykle, niedługo — uśmiechnął się Jakub, obejmując żonę i całując ją w skroń.
Jego podróżna torba zawsze była gotowa. Zofia, troskliwa i uważna, dbała o jej zawartość. Jakub całkowicie jej ufał, jedynie dorzucając przed wyjazdem dokumenty i klucze.
Z Zofią przeżyli dwanaście lat, wychowywali syna Kacpra, ucznia i początkującego piłkarza. To było drugie małżeństwo Jakuba, ale pierwsze naprawdę szczęśliwe. Kacpra uwielbiał — bystry, dobry, zorganizowany chłopak, który cieszył sukcesami w szkole i sporcie.
W gronie przyjaciół, spotykając się na rybach czy w saunie, Jakub zawsze mówił o Zofii z ciepłem:
— Udało mi się znaleźć kobietę, z którą jest przytulnie i spokojnie. Ufam jej jak sobie samemu, a ona odpłaca mi tym samym.
— Zazdroszczę — wzdychali niektórzy. Nie wszystkim wyszło tak w życiu. Niektórzy, jak Jakub, byli w drugim małżeństwie, a jego najlepszy przyjaciel, Marek, choćby w czwartym.
Wczesnym rankiem Jakub obudził się od zapachu racuchów.
— No nieznośna jest — pomyślał z czułością. — Już krząta się w kuchni. Szczęśliwy ze mnie facet, oby tylko nie zapeszyć.
— Dzień dobry, moja gospodyni — uśmiechnął się, wchodząc do kuchni po prysznicu.
— Wiem, czym cię rozpieszczać — mrugnęła Zofia, stawiając przed nim talerz z racuchami. — Chcę, żebyś tęsknił za moimi śniadaniami i szybciej wracał.
— Cwaniara — roześmiał się Jakub. — A tak w ogóle, Kacper ma dziś istotny mecz, prawda?
— Tak, przeciwko drużynie z Wrocławia — potwierdziła Zofia. — Powiedział, iż będą walczyć o zwycięstwo.
— Zadzwonię wieczorem, dowiem się, jak poszło — obiecał Jakub, podczas gdy syn jeszcze spał.
Spakował torbę, wziął dokumenty, pożegnał się z żoną i wyszedł w dobrym nastroju. Przed nim czekała czterogodzinna droga do Torunia. Na trasie, z dala od miejskiego zgiełku, odetchnął pełną piersią. Wrzesień dopiero się zaczynał, ale żółte liście już wirowały w powietrzu, przyklejając się do przedniej szyby.
Dotarłszy do biura partnerów, Jakub gwałtownie załatwił sprawę. Pozostała tylko kolacja i powrót do domu. Lubił nocne trasy — ciszej, swobodniej. Wybrał znajomą knajpkę na obrzeżach Torunia, cichą i przytulną, gdzie nie było hałaśliwych tłumów.
Zaparkował samochód i spojrzał w niebo. Nadciągała ciemna chmura, a w oddali zagrzmiało.
— Burza we wrześniu? — zdziwił się Jakub. — Rzadkość.
W knajpie usiadł przy stoliku przy oknie. Kelner przyjął zamówienie, a za szybą już błyskały pioruny. Nagle drzwi się otworzyły i wśród huku grzmotów oraz szumu deszczu do środka weszła kobieta. Jakub zastygł. Rozpoznałby ją wśród tysiąca. To była Kamila, jego pierwsza żona — kobieta, którą kiedyś uwielbiał, a potem znienawidził. Wciąż była oszałamiająco piękna.
Ich małżeństwo było chaosem. Pięć lat z Kamilą ciągnęło się jak wieczność. Miłość pełna namiętności przemieniła się w mękę: kłótnie, zdrady, zazdrość. Jakub odchodził, wracał, aż zerwał wszystko jednym zdecydowanym krokiem. Po rozwodzie spotkał Zofię, z którą odnalazł spokój. Kamili nie widział od tamtej pory.
— Co ona robi w Toruniu? — przemknęło mu przez myśl, gdy poczuł, jak ściska go w piersi.
Kamila rozejrzała się po lokalu. Kelner wskazał jej sąsiedni stolik. Usiadła, zdjęła płaszcz, a jej kasztanowe włosy rozsypały się po ramionach. Dumna postawa, znajomy uśmiech. Jakub zawahał się: wyjść w ulewę czy zostać?
Kamila go zauważyła. Na moment zastygła, po czym uśmiechnęła się i powiedziała:
— Jakub? Nie wierzę własnym oczom! To los, iż tu jesteś?
Wymusił uśmiech, starając się wydawać obojętny.
— Cześć. Tak, ja.
— Przesiądę się do ciebie! — oświadczyła i, nie czekając na odpowiedź, usiadła naprzeciwko.
Deszcz uderzał w okna, grzmoty ucichły. Kelner przyjął jej zamówienie, ostrzegając, iż trzeba będzie poczekać. Kamila wytarła ręce serwetką i zaczęła:
— No to mów, jak ci się wiedzie?
— Dobrze — odparł krótko Jakub. — A tobie?
Nie odpowiedziała, zaczęła paplać o swoich sprawach, uśmiechając się. Jakub ledwie słuchał, pogrążony w wspomnieniach.
Poznali się, gdy Kamila pracowała w filii ich firmy. Najpierw rozmawiali przez telefon, potem spotkali się na firmowej imprezie. Jakby magnes ich do siebie przyciągał. Całą noc przesiedzieli w jej pokoju, a nazajutrz zwiedzali muzeum. Druga noc minęła już nie na rozmowach.
— Mam samochód — powiedział wtedy. — Pojedziemy razem do domu?
— A ja się nie oprę — zaśmiała się Kamila.
Szybko się wprowadzili, pobrali. Ale niedługo Jakub zauważył jej flirty z klientami.
— Po co z nimi kokietujesz? — spytał pewnego razu.
— To praca — machnęła ręką. — Trzeba ich „zaciągnąć”.
Potem wrócił z podróży wWsiadł do auta, włączył silnik i odjechał, wiedząc, iż prawdziwe szczęście czeka na niego w domu.